środa, 8 marca 2017

How I lost my Sky 3

Jej mokre od łez policzki połyskują w przenikającym przez szparę między zasłonami pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. Cała drży, w ramionach ściska jedną z ulubionych poduszek Sam . Cały obraz mi się zamazuje, kiedy i z moich oczu zaczynają spływać łzy.
- Stała się dla mnie całym światem. Oddechem, mrugnięciem, biciem serca. Czekałam, aż w końcu będę mogła jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham. Kiedy zrozumie, że jest mi najdroższą istotą na ziemi. Chciałam jej to powiedzieć, kiedy skończy szkołę. Miała wyjechać na studia gdzieś daleko, to było jej marzenie. Teraz nie wiem, czy kiedykolwiek się spełni.
- Jej marzeniem było zapewnienie pani, że jesteś najlepszą matką na świecie.
Podnosi na mnie załzawione spojrzenie, porusza się chyba po raz pierwszy, od kiedy tu weszłam. Zdziwienie miesza się z bólem i strachem.
- Zawsze trudno przychodziła jej rozmowa o uczuciach – biorę głęboki wdech, próbując się uspokoić. – Zgrywała osobę, której wszystko jest obojętne. Która potrafi sama zawojować cały świat. W rzeczywistości jednak było zupełnie inaczej. Chciała móc już zawsze zostać przy pani. Widziała, ile pani dla niej robi. Kochała panią całym sercem, całą sobą. Kiedyś powiedziała, że wspólnie wyjedziecie we dwie gdzieś nad morze. W końcu zawsze chciała pani je zobaczyć, prawda?
W jej oczach oprócz bólu i smutku błyszczy coś jeszcze. Nieopisana radość, nieme szczęście, delikatny uśmiech. Te kilka słów znaczy dla niej więcej niż cała miłość tego świata. Zapiera mi dech, kiedy przyciąga mnie do siebie i wtula moje ciało w swoje. Jest teraz tak krucha, że mam wrażenie, że zaraz się rozpadnie.
- Jedyne, czego chciałam, to jej miłości – krztusi się płaczem, szloch prawie uniemożliwia jej mówienie. – Chciałam mieć ją przy sobie, choćby nie wiem co. Nawet, gdyby miała mnie nienawidzić. Nawet, gdyby miała już nigdy się do mnie nie odezwać.
- Kochała panią. I z pewnością nadal kocha.
W jednej chwili kobieta przestaje się trząść, jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki. Tłumi w sobie szloch i jedyne, co słyszę, to jej urywany oddech, który również milknie po jakimś czasie. Nie wiem, co jest tego przyczyną. Kiedy już mam się odezwać, z jej gardła dobywa się cichy pomruk.
- Musisz uciekać. Tu nie jest bezpiecznie.
Czuję, że nie mogę ustać na nogach. Przez całe ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz, żołądek kurczy się ostrzegawczo, a na czole pojawiają się zmarszczki. Przed chwilą sprawiała wrażenie zupełnie załamanej, w końcu wszystko straciła. Teraz jednak słyszę w jej głosie ostrzegawczą nutę.
- Uciekać? Ale o czym pani..
- To miasto nie jest dla Ciebie bezpieczne – mocniej zaciska dłonie na moich ramionach, nie puszcza mnie nawet na sekundę. Przeklinam się za uczucie niepokoju, a wręcz nawet strachu, który wkrada się do mojego umysłu. – Nie ufaj nikomu. Zamknij się w domu i nie wychodź. Albo najlepiej wyjedź i nigdy tu nie wracaj.
W końcu lekko się odsuwa, a ja wreszcie mogę zaczerpnąć powietrza przez zaciśnięte nadal gardło. Kobieta wygląda jeszcze gorzej niż chwilę temu. Z pustych oczu mogę wyczytać jedynie przejmujący ból i bezsilność, która cały ten czas w niej tkwiła. Mój umysł stara się na szybko połączyć fakty, ale strach usilnie mu w tym przeszkadza. Nie mogę oderwać wzroku od wychudzonej twarzy, chociaż usilnie się staram. Ciszę przerywa jedynie bicie mojego serca i dźwięk starego zegara, dobiegającego zza ściany. Zdaje się, że to już ósma. Nie jestem w stanie się poruszyć. Kobieta przez chwilę siedzi nieruchomo, jakby nasłuchując albo czekając, aż coś się wydarzy.
- Musisz iść – odzywa się tak nagle, że prawie spadam z krawędzi łóżka. – Musisz już iść. I najlepiej nigdy nie wracaj. Rozumiesz? Masz tu nie wracać.
- Ale pani Norfield..
Zanim zdążę dokończyć zdanie matka Sam chwyta mnie za ramię i stawia na nogach, lekko popychając w stronę wyjścia z pokoju.
- Nie wracaj – powtarza w kółko, obsesyjnie chwyta się tej jednej myśli. – Nie wracaj tutaj. Odejdź.
Najpierw chcę podejść, uspokoić ją, pomóc jakoś, ale po kilku sekundach strach bierze górę. Odwracam się i zaczynam zbiegać ze schodów.
- Nie wracaj.
Prawie potykam się o własne nogi, kiedy przeskakuję po dwa stopnie na raz.
- Uciekaj.
Dopadam do drzwi frontowych, w pośpiechu chwytając płaszcz.
- To twoja wina.
Wypadam przed dom, nawet nie oglądając się za siebie. Mam wrażenie, że gdybym to zrobiła, to jakaś magiczna, mroczna siła wciągnęłaby mnie do środka i już nigdy nie wypuściła na wolność. Wbiegam na podjazd i dopiero wtedy znajduję w sobie odwagę, żeby zerknąć za siebie. Dom wyłania się z mroku niczym ciemna skała wyłania się z mgły na naszej drodze. W oknie na piętrze zauważam cień. Wychudzoną sylwetkę, upiornie białą, która po kilku sekundach znika wgłębi pomieszczenia. W każdym skrawku ciała czuję niepokojące dreszcze, wszystko we mnie krzyczy, żeby uciekać. I tak też robię. Najpierw spokojnie, a później szybko i gwałtownie, poganiana przeraźliwym strachem, zaczynam biec w kierunku domu. Otaczające mnie cienie i mrok wydają się łakomie obserwować każdy mój ruch, czekać na moje najmniejsze potknięcie. Nigdy nie bałam się ciemności. Była mi wręcz przyjazna. W końcu to jej wszyscy zwierzają się ze swoich problemów i wylewają z siebie skrywane na co dzień emocje. Teraz jednak zionie od niej czymś, czego wolałabym nigdy nie widzieć. Przeskakuję przez niewidzialne kształty, które znikąd pojawiają się na mojej drodze. Spomiędzy warg wydobywa się dźwięk dławionego szlochu, z oczu jednak nie spływa ani jedna łza. Przerażenie na dobre zawładnęło moim skostniałym już od chłodu ciałem. Nawet nie zauważam, kiedy docieram przed dom i wpadam przez drzwi na korytarz. Odgłos skrzypiących zawiasów i mojego głośnego, panicznego oddechu z pewnością nie pozostał niezauważony. Po krótkiej chwili na schodach pojawia się Angela. Z początku nie jestem w stanie skoncentrować na niej rozbieganego spojrzenia. Kiedy jednak mi się to udaje, dostrzegam na jej twarzy pomieszanie smutku ze zmartwieniem. Chcę ją zapewnić, że wszystko jest w porządku, ale gardło nadal mam ściśnięte, a serce bije w piersi jak oszalałe. Jakbym zobaczyła ducha, upiora. Jakby wszystkie horrory, które zdarzyło mi się obejrzeć teraz były prawdą. Zagryzam drżące usta i zwieszam głowę. Nie powinna mnie widzieć w takim stanie. Zaraz znowu pokaże swoją prawdziwą naturę i zacznie się ze mnie wyśmiewać. Odruchowo cofam się o krok, czekając na najgorsze. Nic jednak nie następuje, żaden śmiech, żaden krzyk ani złośliwości. Zamiast tego czuję na ramieniu ciepło jej niewielkiej dłoni. Unoszę zdziwione spojrzenie, starając się zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Dziewczyna uśmiecha się do mnie. Ciepło, czule, szczerze. I nagle czuję, że strach znika. Jak na ironię to przy niej czuję się teraz najbezpieczniej. Staram się zebrać myśli, powiedzieć cokolwiek, podziękować. Zamiast tego jedynie bezcelowo rozchylam wargi. Angelika śmieje się pod nosem i chwyta moją zmarzniętą dłoń w swoje ciepłe ręce, ciągnąc mnie przy okazji w kierunku schodów.
- Chodź ze mną – mówi jedynie, a ja nie protestuję. W jej oczach nie dostrzegam fałszu, złych zamiarów. W oczach matki Sam również tego nie widziałam, a jednak jestem teraz w stanie przysiąc, że zmieniła się w demona. Daję się prowadzić po schodach na piętro. Jane pewnie śpi. Rzadko jej się to ostatnio zdarza, a kiedy w końcu jej się udaje, to nic nie jest w stanie jej obudzić.
Angela prowadzi mnie przed swój pokój. Jest to chyba jedyne pomieszczenie w domu, w którym nigdy nie była. Nie pozwalała mi tu wchodzić, a mnie samej też zbytnio na tym nie zależało. Gdy zatrzymuję się w miejscu, dziewczyna posyła mi pytające spojrzenie. Tyle lat uważałam to miejsce za wylęgarnie wszelkiego zła, za legowisko potwora, którego jedynym celem jest zniszczyć mi życie. Teraz mam możliwość przekonania się jak ono wygląda naprawdę. Biorę głęboki wdech i przekraczam próg pomieszczenia.
Już na wstępie uderza mnie niesamowita jasność, która od niego bije. Mimo że za oknem jest zupełnie ciemno, to jasnożółte rolety sprawiają wrażenie, jakby był środek dnia. Zielony kolor ścian wprawia w radosną atmosferę, którą czuć w całym pokoju. Na ziemi położona jest różowa wykładzina, a na idealnie pościelonym łóżku leżą poduszki w tym samym kolorze. Rozwieszone pod sufitem lampki rzucają na wszystko przyjemną poświatę, wprawiając w iście świąteczny nastrój. Ogromna szafa niemal w całości obklejona jest plakatami jej ulubionych aktorów bądź piosenkarzy. Pod ścianami stoją większe lub mniejsze pufy, na których poukładane zostały różnego rodzaju pluszowe zabawki. Wszędzie natomiast walają się książki. Przygodowe, detektywistyczne, romanse, horrory, sience-fiction czy fantasy, jakbym była w bibliotece. Nie wiem, czego spodziewałam się po pokoju Angeliki, ale na pewno nie tego. Gdzie czarne ściany? Gdzie mrok, zaduch i poczucie nienawiści do świata? Gdzie legowisko owego potwora, z którym użerałam się przez większość swojego życia?
- Przepraszam.
To jedno słowo dezorientuje mnie bardziej niż sam wygląd pomieszczenia. Gdyby nie to, że już wcześniej trzymałam się ściany, to teraz z pewnością bym się przewróciła. Posyłam jej zdziwione spojrzenie, dziewczyna jednak odwraca wzrok i stara się ukryć twarz za rudymi lokami.
- Przepraszam – powtarza po dłuższej chwili milczenia, przychodzi jej to z ogromnym trudem. – Nie wiem, jak mogę ci to wszystko wynagrodzić i zapewnić, że nigdy nie chciałam zrobić ci krzywdy.
Angelika, moja przybrana siostra, która od lat poniżała mnie na każdym kroku i której żartowanie ze mnie sprawiało przyjemność, teraz mnie przeprasza. Moja zmora i przekleństwo, prześladujące mnie od tak dawna w końcu chce zniknąć. Dobrowolnie. Wiele razy starała się podejść mnie w ten sposób, a potem wyśmiewała moją naiwność, jak dotąd jednak nie posunęła się do przeprosin. Jestem zbyt zdezorientowana, żeby sensownie zareagować, a tym bardziej, żeby jej odpowiedzieć. Na próżno staram się nadążyć za przebiegiem zdarzeń, niewiele jestem w stanie zrozumieć. Widzę jednak, że Angela za wszelką cenę stara się wytrzymać wywieraną przez obecną sytuację presję, bawi się własnymi palcami, a nogi niespokojnie jej drżą. Angela rzadko się denerwuje, więc zobaczenie jej w takim stanie jest naprawdę niecodzienne. Przez kilka niemiłosiernie długich chwil rozważam możliwe opcje, ważę w głowie wartość każdej decyzji, szukam wad oraz zalet. W końcu udaje mi się znaleźć jedyną słuszną odpowiedź.
- Powinnaś wiedzieć, że raz utracone zaufanie trudno potem odzyskać – mówię te słowa z niepodobnym do siebie spokojem. Wewnątrz mnie wszystko się rozpada, wiąże w supły i miesza ze sobą. Z zapartym tchem czekam na jej reakcję, nawet nie wiem, czego się spodziewać. W końcu dziewczyna unosi na mnie spojrzenie i.. uśmiecha się. W jej oczach błyszczą iskierki radości, jakby cieszyła się z samego faktu, że jej odpowiedziałam. Po chwili chyba dociera do niej sens moich słów i radość przygasa.
- Wiem, naprawdę wiem. Zraniłam cię, tak bardzo przeze mnie cierpiałaś.. Nawet nie oczekuję, że mi zaufasz po tym wszystkim. Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie chciałam tego robić.
Stoję i patrzę na jej twarz, z której w ciągu kilku sekund zniknęły wszelkie ślady radości. Nie mam pojęcia, co mam myśleć o tym wszystkim. Najpierw matka Sam każe mi uciekać, teraz Angela mnie przeprasza. Czy to wszystko ma coś wspólnego ze zniknięciem mojej przyjaciółki? A jeśli tak, to jaką rolę w tym wszystkim odgrywam ja?
Nawet nie wiem, kiedy w końcu znajduję się we własnym łóżku. Czuję jedynie dotyk miękkiej pościeli, a wokół mnie panuje niemal całkowita ciemność, co jakiś świat rozświetlana migającymi lampkami. Przewracam się z boku na bok, materac zdaje się być bardziej niewygodny niż zwykle. Zresztą jest to teraz moje najmniejsze zmartwienie. W jednej chwili wszystko wokół mnie zaczęło się sypać, ja sama powoli tracę grunt pod nogami. Po zniknięciu Sam nie daję sobie rady, a do tego jeszcze cały dzisiejszy dzień.. To mnie niszczy, całą mnie. Gdyby nie Sky, pewnie dawno bym się posypała.
Szybko sięgam po leżący na szafce telefon. Nie pisałam do niego od rana, za bardzo byłam zajęta tym wszystkim. Na wyświetlaczu wyskakuje mi powiadomienie o pięciu nieodebranych połączeniach i dwudziestu sześciu wiadomościach. Zagryzam wargę i mimowolnie się spinam. A jeśli to coś poważnego? Jeśli miał wypadek? Opuszkami palców wstukuję kod i szybko przeglądam skrzynkę. Wszystkie wiadomości są od niego.

„Jak się czujesz?”

„Lay, dlaczego się nie odzywasz?”

„Miałaś zadzwonić, jak tylko skończysz.”

„Layla, odpisz mi.”

„Błagam, Laylo.”

„Wszystko w porządku? Muszę to wiedzieć.”

„Kocham Cię, więc proszę, daj mi jakiś znak.”

W momencie, kiedy docieram do ostatnich wiadomości, przychodzi kolejna. Szybko przebiegam wzrokiem po tekście, gwałtownie wciągając powietrze.

„Czekam w ogrodzie. Jeśli to czytasz, to mnie wpuść.”

Po moim sercu rozlewa się fala ciepła, kiedy gwałtownie zrywam się z miejsca i na ślepo podbiegam do okna. Gwałtownie otwieram je na oścież, wychylając się przy tym i patrząc na ziemię. Faktycznie dostrzegam tam pewną sylwetkę, jest jednak zbyt ciemno, bym mogła dostrzec twarz. W jednej chwili postać z rozpędu wskakuje na drzewo i wspina się po jego pokrytych śniegiem gałęziach. Odsuwam się lekko w głąb pokoju, by wpuścić go do środka. Chłopak zwinnie wślizguje się do pomieszczenia i strzepuje śnieg z ubrań.
- Cześć.. – nie mogę nawet dokończyć zdania, bo Sky mocno wtula mnie w siebie, skutecznie tworząc w moim gardle gulę, przez którą nie potrafię się wysłowić.
- Bałem się, że cię straciłem – jego głos drży od nadmiaru emocji. Podobnie, jak moje ciało. – Myślałem, że ty też zniknęłaś. Że..
On również milknie. Stoimy tak, wtuleni w siebie, nie mogąc znaleźć słowa, które mogłaby chcieć usłyszeć druga osoba. W końcu przełykam ślinę i dłonią wolno głaszczę jego nadal zimne od wiatru włosy.
- Spokojnie, nic mi nie jest. Mówiłam ci, że po lekcjach muszę odwiedzić matkę Sam.
- Ale miałaś mnie o tym poinformować – gwałtownie się odsuwa i patrzy w moje oczy. Nadal jest zbyt ciemno, bym mogła dokładnie zobaczyć jego twarz, ale zdaje mi się, że w świetle księżyca błysnęły łzy. – Miałaś mi zagwarantować, że jesteś bezpieczna i że nic ci nie jest.
- Wybacz – zwieszam głowę i wzrok wbijam w swoje nagie stopy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim w samej piżamie. To dość krępujące, mam szczerą nadzieję, że nie widzi moich rumieńców. – Pani Norfield.. była inna niż zazwyczaj.
- Inna? To znaczy?
- Nie wiem – wzruszam ramionami, nadal na niego nie patrząc. – Kazała mi uciekać z miasta. Była przerażająca.. No a potem jeszcze ta rozmowa z Angelą..
- Rozmawiałaś z Angeliką? O czym? – jego nastawienie błyskawicznie się zmienia. Zaciska dłonie na moich ramionach, czuję na sobie jego palący wzrok. Dlaczego tak go to interesuje. Potrząsa mną lekko. – O czym z nią rozmawiałaś?
- A czy to aż takie ważne? – pytam ostrożnie, spoglądając na niego z ukosa. – Przepraszała mnie za ostatnie kilka mojej  lat męczarni i tyle. Nic nadzwyczajnego. Pewnie znowu chce się ponabijać.
Chłopak wyraźnie się rozluźnia, w mroku błyskają jego wyszczerzone w uśmiechu zęby.
- Tak, pewnie masz rację. Nie przejmuj się nią, to zwykła kłamczucha. Nie warto wierzyć w żadne jej słowo. Z resztą sama wiesz o tym najlepiej.
Sky składa na moim czole ciepły pocałunek, ten gest do reszty rozpędza mój niepokój. Patrzę na niego z lekkim uśmiechem i ponownie się w niego wtulam. Zwyczajnie się o mnie martwi, to wszystko. I pewnie ma rację co do Angeli, nie mogę jej ufać. Potrafi być doskonałą aktorką.
Przez następnych kilka godzin leżymy na moim łóżku, wtuleni w siebie i wpatrzeni w sufit. W tym momencie nie liczy się nic poza naszymi duszami, które są tak blisko siebie, które wydają się być jednością. A on znowu mnie zaskakuje. Obserwując go w towarzystwie innych dziewczyn, zauważyłam, że nie owija w bawełnę, zawsze mówi wszystko to, co myśli i robi, co chce. Jesteśmy sami w pokoju, reszta domu śpi. To idealna okazja, a on zdaje się tego nawet nie zauważać. Nie potrafię go zrozumieć, coraz bardziej się w tym gubię. Cały on jest jak zagadka, której nie da się rozwiązać. Kiedy jestem już przy samym końcu, kiedy już mam ją rozwiązać, on nagle robi coś, czego w ogóle się nie spodziewam. Jakby specjalnie mnie zwodził, bawił się moim umysłem. To irytujące. Podobnie jak większość rzeczy, które robi. Dlaczego musiałam się zakochać akurat w nim?

- Powinnaś odpocząć – tuż przy uchu słyszę jego cichy głos. Jeszcze wczoraj zaledwie jego oddech wystarczył, bym się rozluźniła. Teraz jednak spinam się jeszcze bardziej. – Wieczorem byłaś jakaś nieobecna. Zresztą jesteś taka już od kilku dni. To raczej niezdrowe.
- Nic mi nie jest – odpowiadam zimno i pierwszy raz w życiu mam ochotę przebywać sama, bez jego towarzystwa. Nie jestem w stanie zebrać myśli. Wzdycham ciężko i opieram się o jego tors. – Bywało gorzej. A końcu każdemu przyjaciółka znika z dnia na dzień jakby w ogóle nie istniała.
- Kochanie, przecież już było dobrze. Uśmiechałaś się nawet. Dlaczego więc znowu jesteś smutna? Zrobiłem coś nie tak?
Unikam jego spojrzenia. Z moich oczu będzie w stanie wyczytać każde kłamstwo.
- Wszystko zaczyna się sypać, zauważyłeś przecież. Po zniknięciu Sam nic już nie jest takie samo. Do tego dziwne zachowanie pani Norfield i Angeli.. To nie może być przypadek, to wszystko jest ze sobą powiązane.
Wszyscy dookoła mnie zaczynają się zmieniać, pokazują tę stronę siebie, której nigdy nie znałam. Jakby wiedzieli o czymś, o czym ja nie mam pojęcia. Jakby się świetnie bawili, ale zapomnieli mnie wtajemniczyć w zasady tej chorej gry. Jakby czerpali radość z mojego zagubienia. Możliwości jest wiele, każda prawdopodobna. Jak mogę w tym uczestniczyć, skoro z miejsca jestem na przegranej pozycji? Czuję się, jakbym była puentą jakiegoś pokręconego żartu.
Czy Sky też jest w to zamieszany?
- Doszukujesz się we wszystkim jakiś intryg. Słonko, to tylko zbieg okoliczności, zniknięcie Sam nie może mieć z tym wszystkim nic wspólnego.
- Skąd masz taką pewność? Skąd możesz wiedzieć, czy taka sytuacja nie powtórzy się za kilka dni? – odwracam się w jego stronę i wbijam w jego twarz pełne determinacji spojrzenie. Jego oczy przypominają mi wzrok zastygłych w muzeum figur woskowych. Bez uczuć, bez emocji, bez życia.
- Po prostu wiem. Zaufaj mi, proszę.
Uśmiecha się ledwie widocznie, ale ja doskonale to dostrzegam. Mimowolnie odpowiadam mu tym samym, moje spojrzenie mięknie. Nie potrafię trzymać się swojego zdania, kiedy on jest obok. To po prostu niewykonalne.
- Zawsze Ci ufam. We wszystkim – zapewniam, wtulając twarz w jego ramię. Jest ciepłe, tak jak cały on. Po raz kolejny poddaję się bijącej od niego energii, która zapewnia mnie, że wszystko jest dobrze i że nie muszę się niczego obawiać. Mimo wszystko nadal jednak mam obawy. Rozmawiałam z nim na temat Angeli, ale nie wydawał się być przekonany. Nadal uważa, że chce się jedynie zabawić moim kosztem. Nie dziwię mu się, w końcu to ona była powodem tego, że znienawidziłam świat i samo moje życie. Ja też powinnam się tego trzymać, więc dlaczego uparcie chcę jej wierzyć? Jej przemiana była zbyt nagła, wiem to. Nagle przestała się nade mną pastwić. Jakby ktoś nacisnął magiczny przycisk, za pomocą czego Angela się odmieniła.
Nie ufam jej. Nie chcę tego robić. Już zbyt wiele razy próbowała mnie okłamać, zbyt wiele wycierpiałam z jej powodu. Co prawda nigdy jeszcze mnie nie przepraszała, ale to pewnie jej kolejny podstęp. Sama zaczynam się już w tym wszystkim gubić.


„Kocham cię”.
Może to tylko zwykłe słowa, ale mają ogromną moc wywołania uśmiechu na czyjejś twarzy lub rozpalenia jego serca. Te dwa wyrazy mogą burzyć mury, budować miasta czy też wywoływać pochłaniające setki ofiar wojny. Może to głupie, ale to jedyna rzecz, w którą warto wierzyć. Nikt nie wie, jak bardzo pragnie je usłyszeć, dopóki się to nie stanie. Ja teraz pragnę słuchać tylko ich, wypowiadanych przez jedyny na świecie głos, który jest w stanie mnie sparaliżować. Niczym delikatny wiatr, łaskoczący mój policzek.
Jednak wypowiadane zbyt często, tracą swoje znaczenie. Stają się jedynie mantrą, rutyną, zwykłym dodatkiem w codziennym życiu. Ich niezwykłość bierze się właśnie z tego, że nie są wypowiadane często, ale szczerze.
Jeśli naprawdę się kogoś kocha, trzeba znać umiar w wyznawaniu mu miłości.

Miał rację. Od czasu rozmowy z Angelą wszystko znowu zaczęło wracać do normy. W domu na powrót zapanowała spokojna atmosfera. Nie muszę się już obawiać nagłych przesłuchań od strony Jane ani przeprosin od strony Angeliki, która ostatnio zaczęła mnie unikać. Może faktycznie nic niezwykłego się już nie wydarzy. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Jedyną niezwykłą rzeczą, na którą liczę, to odnalezienie Sam. Chcę zobaczyć ją całą i zdrową, chcę w końcu przestać płakać za nią każdej nocy. Chcę szczerze się uśmiechać, szczerze mówić, że wszystko w porządku. Czy liczę na zbyt wiele?
Jane nuci coś pod nosem z uśmiechem i zmywa naczynia po niedawnym obiedzie, kiedy zbiegam po schodach. Jest podejrzanie szczęśliwa, po ostatnim zmęczeniu nie ma śladu. Może jednak wizyty u lekarza naprawdę jej pomogły. Wyglądam przez okno na podjazd, niecierpliwie wypatrując Sky’a. Zaczął się już tutaj czuć jak u siebie, powiedziałabym nawet, że zbyt swobodnie wchodzi do domu. Bez żadnych oporów, nawet nie puka do drzwi. Po prostu zwyczajnie się wprasza. Zwykle udaje mu się poruszać niezauważonym przez Jane, na jego szczęście, bo dostałabym od niej szlaban na kilka lat, gdyby dowiedziała się, ile razy w ciągu dnia tutaj przychodzi. Muszę jednak dmuchać na zimne, bo jeżeli jednak go zauważy, to będę miała niezłe kłopoty.
Opieram się o ścianę w holu i posłusznie czekam na jakikolwiek odgłos, zwiastujący jego przybycie. Mimowolnie przymykam powieki i wytężam słuch. Od strony kuchni dolatuje do moich uszu szum wody i brzęki talerzy, układanych jeden na drugim na blacie. Rozróżniam również tykanie zegara, który wisi w salonie, a po dłuższej chwili wychwytuję także pojedyncze słowa piosenek, wydobywających się z pokoju Angeliki. Wzdycham cicho i uśmiecham się lekko, wsłuchując we wszystkie dźwięki. Idealnie ze sobą współgrają, tworząc atmosferę prawdziwego, rodzinnego domu, w którym każdy poświęca się swoim zajęciom, a jednak mimo wszystko wszyscy są w jakiś sposób połączeni. Nierozerwalna więź łączy cały dom , tworząc z nas rodzinę. To niesamowite.
Po kilku (jak mi się wydaje) minutach lekko marszczę brwi. Już dawno powinien być, w końcu mówił, że będzie za siedem minut. Może jednak się pomylił albo ktoś go zaczepił na ulicy? Nie słyszałam, żeby ktokolwiek otwierał drzwi..
- Długo zamierzasz tak stać czy może w końcu możemy pójść na górę?
Zwykle jego słowa przyprawiają mnie o szybsze bicie serca. Teraz jednak całkowicie milknie, a ja jestem pewna, że umarłam. Gwałtownie otwieram powieki, tłumiąc cisnący się na usta krzyk. Stoi tuż przede mną, z figlarnym uśmiechem i iskierkami w oczach.  Byłam pewna, że ucieszę się na jego widok. Teraz jednak mam ochotę go zamordować.
- Oszalałeś? – odpycham go od siebie, starając się udawać wściekłą. – Przez ciebie niemal zeszłam na zawał.
Chłopak, zamiast taktowanie przeprosić, wybucha głośnym śmiechem. Milknie jednak chwilę potem, kiedy zasłaniam mu usta dłonią i mrożę go spojrzeniem. Nadal wolałabym, żeby Jane nie była świadoma jego obecności. Wychylam się lekko i zerkam w stronę kuchni. Kobieta nadal jest zajęta swoimi sprawami, ale jestem całkowicie pewna, że po jej twarzy błąka się uśmieszek rozbawienia. Nie chcę jednak tego sprawdzać dokładniej. Chwytam dłoń Sky’a i ciągnę go w kierunku schodów, po których szybko przemieszczamy się do mojego pokoju. Gdy zatrzaskuję za nami drzwi, niemal upadam na ziemię pod wpływem nagłej ulgi. On kiedyś naprawdę przyczyni się do mojej śmierci.
- Jesteś strasznie przewrażliwiona. Przecież nic się nie stało – zerkam w stronę szczerzącego się wesoło chłopaka. Mam przemożną chęć uderzenia go. Bardzo mocno. Zamiast tego przewracam oczami i bez słowa siadam w fotelu po drugiej stronie pokoju.
- Obraziłaś się? – Sky unosi kpiąco brew i podpiera się dłońmi o biodra. – Mam cię teraz przeprosić i błagać o wybaczenie? Może jeszcze mam się czołgać, co? No weź, nie wygłupiaj się już.
Nie odpowiadam. Jestem ciekawa, jak długo będę w stanie się mu opierać, zanim rzucę się na jego szyję i zacznę wdychać tak dobrze mi znany zapach.
- Żartowałem przecież – w jego głosie pobrzmiewa niepewność, ale jednocześnie skrucha. Już się poddaje? Uśmiecham się tryumfująco, uważając jednak, żeby on tego nie zauważył. To chyba pierwszy raz, kiedy widzę go w takim stanie. Czuję, jak klęka przede mną i bierze w ręce moje dłonie. To już ponad moje siły. Uśmiecham się szerzej i spoglądam na niego, otwierając usta, żeby powiedzieć mu, że nic się nie stało. Zamieram jednak, kiedy nasze spojrzenia się krzyżują. Jego jest inne niż zwykle, poważne, zdeterminowane.
- Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Nigdy nie zrobiłbym nic, co by cię zraniło. Gdybym mógł wpłynąć na to wszystko, co się wydarzyło, to nigdy nie musiałabyś przez to przechodzić. Zależy mi na tobie, Laylo. Nikt nigdy tyle dla mnie nie znaczył. Wiem, że moje czyny mogą mówić coś innego, ale uwierz mi, że ja zawsze.. Zawsze będę cię chronić. Dlatego jeśli kiedyś zwątpisz, to przypomnij sobie mnie. Przypomnij sobie osobę, której zależy tylko i wyłącznie na tobie.
Jego słowa odbierają mi władzę w ciele. Cieszę się, że siedzę, bo najpewniej bym upadła, a to ostatnie, czego mi teraz potrzeba. Każde najdrobniejsze słowo, które wypowiada, niszczy i jednocześnie naprawia moje popękane od rozczarowań serce. Pod wpływem impulsu wyciągam dłoń w kierunku jego twarzy i delikatnie, niemal z namaszczeniem opuszkami palców głaszczę jego policzek. Jest moim wszystkim. Oddechem, którego teraz mi brakuje. Biciem serca, które staje za każdym razem, kiedy słyszę jego głos. Życiem, któremu nadaje sens. Jest moim światem, który bez niego jest jedynie pustką. Chcę już zawsze mieć go przy sobie. Móc czuć jego oddech na twarzy, jego dłonie na ciele, jego zapach dookoła. Chcę patrzeć w błyszczące rozbawianiem oczy, godzinami wspominać każde wypowiedziane przez idealne usta słowo. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że przez większość mojego życia w rzeczywistości byłam martwa. Że dopiero on sprawił, że chciałam na nowo odżyć, na nowo odważyć się na robienie kolejnych kroków. To on jest tym, co motywuje mnie do wstania każdego dnia.
- Dlatego proszę, nie gniewaj się już – wpatruje się we mnie wyczekująco, jakby od mojej decyzji zależało cale jego życie. Uśmiecham się delikatnie.
- Nigdy nie byłam na ciebie zła – mówię w końcu, kiedy mam pewność, że mój głos nie załamie się w połowie zdania.
I znowu ta nagła zmiana nastroju. Z jego twarzy znika nawet cień smutku czy skuchy, ponownie uśmiecha się na ten swój uroczy, dziecinny sposób. Czasem wydaje mi się, że to właśnie tę jego część lubię najbardziej. Dziecinną, nieskalaną kłamstwami tego świata. Niewinną i szczerą. Zbyt rzadko ją widuję, więc staram się nią cieszyć, kiedy tylko mam okazję.
- A już się przestraszyłem! Nie rób tak więcej, bo następnym razem to ja się obrażę – szczerzy się w moją stronę i opada na dywan, rozkładając ręce i przymykając powieki. – Zróbmy coś, bo zaraz umrę z nudów, przysięgam.
- Przed chwilą płaszczyłeś się przede mną, a teraz ci nudno?
- Nie płaszczyłem się! Zwyczajnie stwierdziłem, że wypada przeprosić. Nic więcej – nadyma policzki niczym zezłoszczony pięciolatek, na co ja śmieję się cicho. Jest cholernie uroczy, kiedy zachowuje się jak dziecko.
- No dobrze, mam pomysł, co możemy zrobić, żebyś się tak strasznie nie nudził.
Chłopak podrywa się do siadu i wbija we mnie wyczekujące spojrzenie. Uśmiecham się nieco szerzej, analizując jego twarz, minimetr po minimetrze.
- Masz jakieś marzenie? – pytam w końcu, czekając na rozczarowanie z jego strony. Nic takiego jednak nie następuje. Sky napina się lekko, cały czas spojrzenie mając utkwione we mnie. Jednak wydaje się być nieobecny, jakby duchem był daleko stąd. Przygryzam lekko wargę. Może nie powinnam była zadawać tego pytania. Może to dla niego bolesny temat. Powstrzymuję się jednak od komentowania i czekam, aż sam się odezwie.
- Tak, mam – mówi w końcu, a jego wzrok znowu przytomnieje. Całe szczęście, bo już zaczynałam się martwić. – Jedno, ale mam.
- Jakie? – pytam ostrożnie. Brnę w to dalej, choć nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Z drugiej strony gdyby nie chciał o tym mówić, to od razu by na mnie nakrzyczał, prawda?
- Od zawsze moim marzeniem było mieć rodzinę – głos chłopaka zdaje się dochodzić z oddali, jakby z wnętrza długiego tunelu. Spuszcza wzrok, więc nie mogę wyczytać z niego żadnych emocji. – Tylko tyle. Chciałem móc się poczuć częścią jednej wspólnoty, częścią czegoś, uczucia wielu osób.
Już mam spytać o coś jeszcze, w porę się jednak powstrzymuję. To jego osobiste sprawy. Przecież nie będę go wypytywać o rodzinę ani dzieciństwo, bo doskonale widzę, że to dla niego trudny temat. Nawet nie wiem, jak mam go w takiej sytuacji pocieszyć. Czy w ogóle mogę coś zrobić, żeby poczuł się lepiej albo żeby uśmiechnął się tak jak wcześniej. Zamiast go wspierać biję się z własnymi myślami i przegrywam tę walkę, z której i tak nie można wyłonić zwycięzcy.
- A ty? – moje nieudolne próby odezwania się przerywa jego ciepły głos. – Masz jakieś marzenie?
Unoszę na niego spojrzenie, pewna tego, co mam zamiar powiedzieć. „Ty. Ty jesteś moim marzeniem.” W porę jednak orientuję się, że to nie jest prawda. Chociaż kocham go ponad życie, to nie jest moim marzeniem. Uśmiecham się lekko, jakby sama do siebie.
- Marzę o tym, by moje życie cokolwiek znaczyło.
Od zawsze byłam nikim. Wszyscy naokoło dobitnie utwierdzali mnie w tym przekonaniu. Moje życie nie ma żadnego znaczenia, ja sama nie mam znaczenia. Cudem ocaliłam się z pożaru kilkanaście lat temu, choć powinnam była spłonąć z osobami, które kocham. Przeżyłam tylko po to, by przekonać się, że to i tak nikogo nie obchodzi. Nie chcę istnieć jako nic nieznaczący element poukładanego świata. Może jestem egoistyczna, ale to jedyne, czego naprawdę pragnę. Wolę być poniżana i wytykana palcami niż ignorowana przez wszystkich, którzy mnie otaczają. Z chwilą poznania Sam mogłam poczuć się kimś choć trochę. Ona była gwiazdą, a ja jedynie cieniem jej blasku. To mi jednak wystarczało. Tak długo, kiedy miałam swoje światło, mogłam żyć w mroku. Kiedy jednak ona zniknęła, ja straciłam cząstkę siebie, a razem z nią moją gwiazdę. Sky nie może jej zastąpić. Mimo najszczerszych starań nie może stać się kimś, kim nie jest. Jest zauważany przez innych, to prawda, ale nie jest moim światłem. Jest światłem całego świata, a ja potrzebuję kogoś, kto świeci tylko dla mnie. Taka była Sam, świeciła, bo ktoś jej potrzebował. A skoro zniknęło światło, cień też nie ma prawa istnieć.
Kiedy Sky bez słowa, przecieram twarz dłońmi i ruszam z powrotem do swojego pokoju. Po drodze mijam Angelę. To dziwne, bo ostatnio starała się unikać jakichkolwiek kontaktów. Teraz uśmiecha się do mnie wesoło, rude loki sterczą jej na wszystkie strony.
- Pójdziemy jutro do parku? – pyta beztrosko, chociaż widzę, że się denerwuje, cały czas ugniata w palcach materiał bluzy.
- Nie sądzisz, że jest za zimno? – odpowiadam pytaniem, nie bardzo wiedząc, jak zachować się w tej sytuacji. Znowu jest dla mnie miła, a to raczej nie zwiastuje nic dobrego.
- Tylko na godzinę albo nawet mniej – wbija we mnie swoje błagalne spojrzenie, które wielokrotnie przekonywało Jane do tego, żeby dać mi szlaban. – Śnieg niedługo i tak stopnieje. Nacieszmy się nim jeszcze.
Po jej upartych próbach przekonania mnie w końcu się zgadzam. Nie wiem, czy jest to słuszna decyzja, ale i tak nie mam nic do stracenia, a jutro i tak nie mogę się spotkać ze Sky’em, bo „ma coś do załatwienia”. Każda forma zajęcia wolnego czasu sprawia, że nie myślę o Sam, więc to chyba dobry pomysł. Po powrocie do pokoju jak codziennie dzwonię na komisariat, żeby dowiedzieć się czegoś w sprawie przyjaciółki.
Jak zwykle odpowiada mi głucha cisza.

Moje życie składa się z wyrwanych z zeszytu kartek. Każda z nich zapisana jest winny sposób, innym atramentem, innymi myślami. Na siłę staram się je poskładać w jedną całość. W jedną książkę, dzięki której będę mogła zrozumieć, dlaczego teraz jest rozerwana na milion części. Problem jednak polega na czymś zupełnie innym. Na kartach jest zapisane wszystko, a jednocześnie nic. A sklejone nieuważnie robią z mojego życia mieszankę tak wielu uczuć, że sama już nie wiem, które z nich powinno mieć pierwszeństwo.

- Długo jeszcze zamierzasz się tak wlec? W takim tempie to zdąży się ściemnić, zanim dojdziemy na miejsce.
Angela patrzy na mnie krytycznie, kiedy w końcu dołączam do niej przed drzwiami. Przewracam oczami i sięgam po kurtkę.
- Nie przesadzaj, przecież jeszcze godzinę temu chrapałaś na cały dom – zauważam, uśmiechając się niewinnie. Mimowolnie parskam śmiechem na widok jej miny.
- Ale jak widać potrafię przygotować się szybciej niż ty, więc takie uwagi nie mają sensu – burczy pod nosem i odwraca wzrok. Powstrzymuję się od kolejnego chichotu i delikatnie czochram jej włosy. Skoro ona może być dla mnie miła, to ja dla niej też. Nich myśli, że wygrała, że w pełni jej zaufałam. Kiedy jednak dojdzie do wielkiego finału jej żartu, to może się bardzo rozczarować.
Wspólnie wychodzimy z domu i kierujemy się w stronę miejskiego parku. Chciałam jej zaproponować pójście do lasu, bo jest zdecydowanie bliżej, ale wolę jej nie pokazywać jednego z najważniejszych dla mnie miejsc, bo nawet to potrafiłaby zniszczyć.
- Coraz częściej się spotykacie – Angelika odzywa się po dłuższej chwili niezręcznej ciszy. – Czasem widzę przez okno, jak wspina się do ciebie po gałęziach drzewa.
- Nie masz nic lepszego do roboty niż szpiegowanie mnie i mojego życia? – śmieję się pod nosem, jednocześnie starając się ukryć zażenowanie. Myślałam, że nikt nie wie, ile naprawdę razy zjawia się u mnie w pokoju.
- Jesteście oficjalnie parą? – przenosi na mnie zaciekawione spojrzenie, a wszystko we mnie drętwieje.
Czy jesteśmy razem? Co prawda wielokrotnie zapewniał mnie o swoich uczuciach, ale nigdy nie użył w stosunku do nas stwierdzenia „związek”. Nawet się nie całowaliśmy.
Czy to znaczy, że za wiele sobie wyobrażam?
- Nie, chyba nie – odpowiadam cicho, nie patrząc w jej stronę. To nie pierwszy raz, kiedy zadaje takie pytanie, które burzy cały mój wewnętrzny wszechświat. Tą cechą przypomina mi Sam. Ona też zawsze mówi to co myśli, nie przejmując się uczuciami drugiej osoby.
A raczej mówiła.
- Dlaczego? Przecież na pewno widzi, jak jesteś w niego wpatrzona – Angelika uśmiecha się złośliwie. – A może to ty nie chcesz z nim być? Po tobie można się w końcu spodziewać najbardziej pokrętnej logiki.
- Oczywiście, że chcę! – mój głos niesie się echem po ulicy, a ja automatycznie zakrywam usta dłonią. Nie mam zamiaru zwierzać się ze swoich miłosnych rozterek każdemu napotkanemu człowiekowi. Jej też nie powinnam. – A dlaczego tak nagle zaczęłaś się tym ciekawić, co?
- Właściwie to bez powodu – dziewczyna wzrusza ramionami i znowu patrzy przed siebie, splatając za plecami dłonie. Już od dziecka nienawidziłam, kiedy tak robiła. Jakby dosłownie wszystko miała gdzieś i w ogóle nie przejmowała się drugą osobą. Jakby pytała tylko z grzeczności, a odpowiedzieć w rzeczywistości jej nie interesowała. – Po prostu chcę mieć pewność, że cię nie skrzywdzi.
Akurat ona nie powinna była tego mówić. Zraniła mnie przez te lata bardziej niż on kiedykolwiek będzie w stanie. Mimowolnie parskam śmiechem, co oczywiście przykuwa jej uwagę. Zawsze myślałam, że ma jednak lepsze wyczucie w dobieraniu słów. Najwidoczniej się myliłam.
- Wybacz, ale te słowa brzmią w twoich ustach dość nierealnie – odpowiadam na jej pytające spojrzenie, kiedy w końcu opanowuję rozbawienie.
Angela mierzy mnie uważnym spojrzeniem, po czym podskakuje kilkakrotnie. Jest zdenerwowana, po raz kolejny w przeciągu kilku dni. To już się robi naprawdę nienormalne, w końcu to bezduszny potwór.
- Wiem, że mi nie wybaczysz, więc nawet nie przepraszam – jej głos jest zdecydowanie zbyt poważny. – Chciałam jedynie jakoś zadośćuczynić za swoje czyny.
- Chyba nie ma już nic, co mogłabyś zrobić – ucinam, równie zimno, co ona. Może jednak ten spacer nie był najlepszym pomysłem. Mamy względem siebie zbyt wiele uprzedzeń, zbyt wiele wspólnych przeżyć i wypowiedzianych kłamstw. Kiedyś myślałam, że jednak mimo wszystko mogłybyśmy zostać przyjaciółkami albo co najwyżej lekko poprawić relacje między nami. Teraz dopiero widzę, w jak wielkim błędzie byłam.
- Rozumiem – dziewczyna kiwa głową, a po chwili ciszy znowu się uśmiecha. – Ale jednak mimo wszystko zgodziłaś się ze mną wyjść. Zobaczysz, że nie pożałujesz!
Angelika chwyta moją dłoń w swoje dwie i ciągnie mnie w kierunku pojawiającego się już za rogiem parku. Jej śmiech niesie się wzdłuż ścian przestarzałych domów i zakłóca dotychczasowy spokój, który tu panował. Jest to zdecydowanie jedna z najstarszych dzielnic miasta. Mogłoby się wydawać, że niektóre domy mają setki lat, a jednak doskonale się trzymają. Niektóre nawet zrobione są z grubych pal drewna, które uderzają swoimi różnorodnymi odcieniami. Rzeźbione mury i kunsztownie rzeźbione płoty otaczają ogromne posesje, o tej porze przykryte grubą warstwą śniegu. Wraz z początkiem wiosny na nowo rozkwitną różnokolorowe kwiaty, pięknie zdobiące ogrody i same domy. Często chodziłam tymi uliczkami, kiedy byłam młodsza. Zawsze wyobrażałam sobie, że jestem jednym z takich domów. Z pewnością miały okazję okazje oglądać wiele pięknych chwil w życiu ludzi. Śmiały się z nimi, płakały i zawsze wiernie wysłuchiwały wszystkich kłótni, a także sekretów, których nigdy nie zdradziły. Bo w gruncie rzeczy dom to miejsce, w którym ludzie dzielą się swoją miłością z innymi. Jest miejscem, któremu powierzamy swoje serca i pozwalamy, by otoczył opieką naszych najbliższych.
Nie zawsze jednak dom jest bezpiecznym miejscem.
- Layla, orientuj się! – nim zdążę się zorientować, skąd dobiega jej głos, obrywam w twarz śnieżką. Jest strasznie zimna, lodowate krople dostają się za kołnierz mojej kurtki i wywołują falę dreszczy na całym ciele.
- Nie daruję ci tego! – mimo resztek śniegu, które zaplątały mi się we włosy, zaczynam się śmiać. Formuję kulkę z białego puchu i rzucam w kierunku Angeli. Dziewczyna jednak chowa się za drzewem, zgrabnie unikając mojego pocisku. Tak zaczyna się największa bitwa na śnieżki w historii, w mojej historii. Ostatnim razem bawiłam się tak z rodzicami, ale byłam zbyt mała, żeby móc potraktować to na poważnie. Sam od zawsze uważała to za dobre dla dzieci, poza tym wolała nie moczyć idealnie ułożonych włosów. A z Angelą nigdy wcześniej się nie bawiłam. Miła odmiana.
Po kolejnej wymianie ognia, dziewczyna wycofuje się w głąb parku, a ja biegnę za nią. Dobrze, że oprócz nas nikogo nie ma teraz w parku.
- Nigdy mnie nie złapiesz! – dziewczęcy głos wypełnia powietrze. – Jestem mistrzem tej gry!
- Inaczej zaczniesz śpiewać, kiedy w końcu natrę ci twarz śniegiem!
Znów dochodzi do konfrontacji. Wszędzie lata śnieg, uderzając w co popadnie. Już nawet nie staramy się w siebie trafiać. Zwyczajnie cieszymy się ze swojego własnego towarzystwa, co normalnie uważałabym za absurd. Angela może jest wredna, ale czasem pokazuje mi tę część, której wcześniej nigdy nie widziałam. Zupełnie jak Sky.
Kiedy nie chce mi się schylać po kolejną porcję śniegu, zwyczajnie ruszam przed siebie i powalam dziewczynę swoim ciałem, przygważdżając ją do śniegu.
- Będę cała mokra! – piszczy, ale mimo wszystko śmieje się razem ze mną.
- I tak już byłaś.
- Nieprawda! Nie trafiłaś ani razu!
Kolejna salwa śmiechu, kolejny powód do zaprzyjaźnienia się z tą małą istotą. Nagle dziewczyna z zaskoczenia przewraca nas na bok, przez co teraz ja leżę na śniegu. Nie daję jednak za wygraną. Tarzamy się tak na środku parku, jakby cały pozostały świat nie istniał. Zatrzymujemy się dopiero, kiedy nie możemy złapać oddechu i nie możemy się dalej śmiać. Angela wtula się we mnie, a ja dopiero teraz zauważam jak drobna jest.
- Zawsze chciałam mieć siostrę – mówi nagle, a cała wesołość znika w jednej chwili. Patrzę na nią w osłupieniu, nie bardzo wiedząc, jak na to odpowiedzieć ani czy w ogóle powinnam to robić. Ostatecznie jednak postanawiam milczeć, czekam, aż zacznie mówić dalej. – Zawsze chciałam mieć bliską osobę, której będę w stanie bezgranicznie zaufać, która będzie ze mną chodzić na zakupy i codziennie wieczorami czesała mi włosy. A kiedy w końcu się jej doczekałam, ona porzuciła mnie.
Angela unosi na mnie smutne spojrzenie, a ja nawet nie próbuję się poruszyć. Jeszcze nigdy mi się z niczego nie zwierzała. Czyżby te kilka wspólnie spędzonych chwil coś w niej tknęło?
- Cieszyłam się, kiedy dołączyłaś do naszej rodziny. Starsza siostra to więcej, niż śmiałabym prosić życie. Na początku było cudownie, przeżywałam najpiękniejsze w życiu chwile. Potem jednak pojawiła się Sam. Byłaś w nią zapatrzona i to do tego stopnia, że zapomniałaś o moim istnieniu. Chciałam jakoś zwrócić na siebie twoją uwagę, co ostatecznie skończyło się tym, że zaczęłam cię krzywdzić. Nie chciałam tego, byłaś w końcu moją siostrą.. Jednak kiedy po raz pierwszy powiedziałaś, że wolałabyś nie należeć do tej rodziny, to coś we mnie pękło. To dlatego poniżałam cię na każdym kroku. Wiem, że to może błahy powód, ale taka jest prawda. Chciałam odzyskać siostrę, która sama się ode mnie odwróciła.
- Nigdy cię nie zapomniałam – przerywam jej i mocniej wtulam w siebie. Błyskawicznie dopadły mnie wyrzuty sumienia, bo wiem, że mówi prawdę. – Sam była moją pierwszą przyjaciółką.
- Nieprawda. Ja nią byłam.
Kolejne sekundy przeraźliwej ciszy, kolejne niewypowiedziane słowa wiszą w powietrzu, lada chwila gotowe wybuchnąć. Co mogę zrobić? Co mogę odpowiedzieć? Że to ja ją zawiodłam? Że to wszystko było moją winą?
- Przepraszam – mówię w końcu, nie mogąc znieść tworzącego się między nami napięcia. – Potraktowałam cię w sposób, na jaki nie zasługiwałaś. Zachowałam się jak kretynka, przyznaję to. Byłam zbyt ślepa, żeby to dostrzec.
- Nie musisz przepraszać. Ja już dawno ci wybaczyłam.
Jej twarz ponownie rozświetla uśmiech. To przerażające, z jaką lekkością potrafi zmieniać tematy rozmowy i z radosnego nastroju przejść do poważnej rozmowy. Może właśnie takie podejście do spraw jest najlepsze?
- Goń mnie! – dziewczyna ponownie zrywa się do biegu, przeskakuje między drzewami, coraz bardziej się oddalając. Ja również podnoszę się z ziemi i rozglądam się za nią. Ta jednak całkowicie zniknęła mi z oczu. Zaczynam więc biec w kierunku, w którym ostatnim razem mignęła mi przed oczami. Zimny wiatr owiewa moją twarz i rozwiewa włosy na wszystkie strony. Biegnę tak przed siebie, nie przejmują cię nawet tym, że nie mogę znaleźć Angeliki. Zatrzymuję się jednak, kiedy docieram do niewielkiego placu zabaw. Dwie metalowe huśtawki, niewielka zjeżdżalnia oraz piaskownica stoją tutaj chyba od zawsze. Kiedyś wydawały mi się ogromne, teraz jednak wyglądają raczej marnie. Latem to miejsce tętniło życiem, wszędzie biegały dzieci, śmiejąc się i bawiąc w setki wymyślanych przez nich gier. W zimie jednak wszyscy chowają się w domach, rodzice nie pozwalają na zabawy na śniegu z obawy o swoje pociechy, łatwo przecież o przeziębienie. Znam tylko jedną rodzinę, która mimo przejmującego chłodu zawsze przychodziła w to miejsce, żeby chociażby popatrzeć na lecące z ziemi płatki. I nawet po upływie tylu już lat nadal widzę ich przed oczami. Roześmiany brat unosi w górę młodszą siostrzyczkę i okręca ją kilkakrotnie w miejscu, obserwujący ich rodzice stoją nieco dalej, wtuleni w siebie. Dzięki nim o każdej porze roku słychać można było śmiech i radosne okrzyki.
Nawet nie wiem, kiedy zaczynam iść dalej. Popędzana jakąś nieznaną siłą, wychodzę spomiędzy drzew i skręcam w pierwszą uliczkę. Znowu zagłębiam się w zacisze starych domów, które teraz zdają się nade mną złowieszczo górować. Jakby śledziły każdy mój krok, czekały na najmniejszy błąd, żeby mogły się na mnie rzucić i pochłonąć. Jakby chciały, żebym stała się częścią nich, częścią ich martwego świata. Każdy następny potężniejszy od poprzedniego, masywniejszy, straszniejszy. Aż w pewnym momencie natrafiam na pustkę. Jakby ktoś wyrwał z tego miejsca kawałek świata. Zatrzymuję się i wbijam wzrok w pogorzelisko przede mną. Szczątki niegdysiejszej ogromnej posesji teraz zioną jedynie mrokiem i strachem. Nawet szczątki domu zdają się być przesiąknięte krzykiem przerażenia niewinnego dziecka. Ogień niemal całkowicie strawił cały dom, pozostawiając po sobie nieliczne kawałki ścian, które wystają spomiędzy śnieżnych zasp. Wyłamana furtka ledwie trzyma się w zawiasach, złowrogo poskrzypując z każdym silniejszym podmuchem wiatru. Po całym trawniku porozrzucane są elementy mebli, które w jakiś sposób ocalały. Posesja została okradziona już dawno temu, pozostały jedynie rzeczy, z których nikt nie będzie w stanie czegokolwiek zyskać. Nikt nie wykupił tego miejsca, pewnie ze względu na fakt, że nikt się tu nie przeprowadza, nie osiedla na stałe. Żyją tu jedynie rodziny, których pokolenia sięgają zamierzchłych czasów świetności tego miejsca albo też tacy, którzy nie mają dostatecznie dużo pieniędzy, żeby się wyprowadzić. Tak więc ruiny stoją w tym miejscu od jedenastu lat, jako pamiątka feralnej nocy. Nocy, w której straciłam wszystko.
Właśnie tak to wyglądało. Z nieba wolno sypały się płatki śniegu, kiedy w przerażeniu wybiegłam z domu. W następnej chwili budynek stanął w płomieniach. Czułam jego żar z odległości kilkudziesięciu metrów. Widziałam niknące w nim kolejne części domu. Słyszałam swój własny krzyk, przedzierający powietrze. Przecież nie było jeszcze za późno. Mogli ich uratować, mogli im pomóc, wyciągnąć stamtąd. Zamiast tego ludzie z pobliskich domów stali jak posągi, jedynie patrząc na niszczycielski żywioł. Dlaczego chociaż ten jeden raz nie zdobyli się na okazanie dobroci względem innego człowieka?
Spomiędzy bel drewna wyciągnęli sczerniałe szkielety mojej rodziny. To nie mógł być zwykły pożar, spowodowany świeczką czy zapalniczką. To był wybuch, który błyskawicznie ich zabił. Posesja wokół domu jest na tyle duża, że ogień nie dosięgnął przyległych domów. A skoro tak było, to sąsiedzi nie widzieli sensu w narażaniu życia dla sąsiadów, których i tak zbytnio nie lubili. Mieliśmy dość złą sławę. Rodzina matki od dawna mieszkała w tym mieście, jej ojciec był poważany wśród ludu, ojciec jednak przyjechał z zewnątrz. Nikt nie wie dokładnie, po co tu przyjechał. Pojawił się znikąd, kupił dom i rozkochał w sobie moją matkę. Szeptali pomiędzy sobą, że to ja jestem ich pierworodnym dzieckiem. Ponoć mój starszy brat był owocem nielegalnego związku matki z elektrykiem. Ojciec nie dawał jej tego, czego chciała, więc ona zwyczajnie szukała pocieszenia u kogoś innego. W kilka dni po narodzeniu brata elektryk opuścił miasto. To tylko utwierdziło ludzi w przekonaniu do swoich racji. Ja nigdy w to nie wierzyłam. Moi rodzice się kochali. Byli wszystkim dla siebie nawzajem, byli wszystkim dla mnie.
Mieliśmy następnego dnia wspólnie wybrać się na plac zabaw, mama mi obiecała. Swoim delikatnym, pełnym czułości głosem zapewniła, że do końca życia nie zapomnę tego dnia, tak będziemy się bawić. Zamiast tego pamiętam ogień, trawiący teraz moje serce.
Piekące łzy spływają wolno po zimnych policzkach, wsiąkają w przemoczony materiał. Miałam tutaj nie przychodzić. Miałam zostawić za sobą to miejsce, te uczucia, ten ból, który teraz wydaje się tak żywy, jak jeszcze nigdy. A mimo to jednak tutaj stoję. Jednak patrzę na to miejsce, które było moim domem. Cierpienie odbiera mi możliwość poruszenia się czy nawet zamknięcia oczu.
- Ile jeszcze będziesz wracać do tego, co było?
Podskakuję w miejscu z przestrachu i zdezorientowana rozglądam się w poszukiwaniu jej sylwetki. W końcu ją dostrzegam, rozmazaną przez łzy. Stoi kilka metrów ode mnie, odbijając się na tle śniegu.
- Ile jeszcze razy będziesz się obracać za siebie?
Wolno się zbliża, postępując kolejne kroki. Wyciąga do mnie skostniałe dłonie, przyciąga do siebie, pochłania, nie pozwala zaczerpnąć oddechu.
- Ile jeszcze lat minie, zanim się uwolnisz?
Ona wypowiada kolejne słowa, nie porusza ustami. Ona unosi się nad ziemią, falująca szata otacza jej wychudzone nogi. Ona stara się wejrzeć w moje serce, którego już nie ma. Ona.
Kim jest Ona?

- Wracajmy do domu.
Mrugam kilkakrotnie, żeby w jakiś sposób oprzytomnieć. Nadal stoję w tym samym miejscu, nadal ściskam w dłoniach materiał kurtki, nadal po moich policzkach spływają łzy. Przede mną stoi Angela, nieudolnie starając się je wytrzeć. Kiedy zauważa, że skupiam na niej spojrzenie, uśmiecha się ostrożnie.
- Wszystko w porządku?
Słabo kiwam głową. Nie mogę się odezwać, głos utknął mi gdzieś pomiędzy myślą a sercem. Nie wiem, czy odezwanie się w takim stanie nie poskutkuje wybuchem szlochu.
Angela obejmuje mnie ramieniem i wolno prowadzi w kierunku, z którego tu przyszłyśmy, jakby w obawie, że zaraz się przewrócę.
- Spróbuj pomyśleć o rodzinie, która przygarnęła cię z wyboru. Kochamy cię równie mocno, co ta pierwsza.
Może nie powinnam tu przychodzić. Może pewne wspomnienia powinny pozostać nieruszane, powinny odejść w miejsce, gdzie nikogo już nie będą ranić. Niektóre rzeczy warto zapomnieć. Sztuką jest rozróżnić te, które jednak powinny pozostać w pamięci.
Razem z Angelą wchodzimy do domu, całkowicie przemoczone. Dziewczyna pomaga mi ściągnąć kurtkę i odprowadza mnie pod same drzwi pokoju. Jestem jej wdzięczna za wszystko, co dziś zrobiła. Może nie zdarza jej się to często, ale tym razem naprawdę milo mnie zaskoczyła. To jeden z nielicznych momentów, kiedy jestem dumna, że nazywa mnie siostrą. W głębi duszy jest naprawdę miłą osobą, wrażliwą i pełną radości. Roztacza w Okół siebie pełno pozytywnej energii, kiedy tylko się uśmiecha. Jutro ją przeproszę, tak oficjalnie. Wiem, że potraktowałam ją z góry, że miała prawo mnie znienawidzić, ale teraz zamierzam to zmienić. Zamierzam być dla niej kimś, w kim znajdzie prawdziwe oparcie. A przynajmniej się postaram.

- Spójrz! Layla, spójrz!
Angela uwiesza się na moim ramieniu i wskazuje coś wysoko na niebie. Podążam spojrzeniem za jej palcem, mrużąc lekko oczy.
- Czy to.. chmura?
- Tak!
Posyłam jej krytyczne spojrzenie i czochram lekko zmierzwione włosy pięciolatki.
- Pierwszy raz w życiu widzisz chmurę?
- Nie o to chodzi! Jest w kształcie serca.
Ponownie zerkam na niebo, żeby się upewnić, czy nie kłamie. Tym razem jednak faktycznie mówi prawdę. Wolno płynący obłok przypomina ogromne serce, które zdaje się być zwrócone prosto ku nam.
- Jest tak duże, że może pomieścić cały świat – w oczach dziewczynki błyszczy radość. – Ono jest naszymi serduszkami, sklejonymi w jedno. Będzie tak rosnąć i rosnąć, a potem zacznie płakać.
- Dlaczego serduszko będzie płakać? – pytam i podnoszę ją na ręce. Jest teraz naprawdę malutka. A może zawsze taka była, tylko że musiała zbyt szybko dorosnąć? Jej małe ciało drży w moich ramionach.
- Ze szczęścia. Każda kropelka jest serduszkiem, które zostało komuś podarowane. Jedna z nich to będzie moje serce, które daję tobie.
Jej uśmiech sprawia, że również się uśmiecham. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak niewinnej. Tak naiwnie patrzącej na świat, który w rzeczywistości jest zupełnie inny.
- To drugą będzie moje, dobrze?
- A kolejne trzy to serduszka twojej rodziny. Zawsze były i będą razem z tobą.

W środku nocy budzi mnie jakiś dźwięk. Nie potrafię go rozpoznać, dopóki nie słyszę go ponownie. Głuchy łoskot, jakby coś ciężkiego uderzyło o ziemię, spadło z dużej wysokości. W ciemności staram się wypatrzeć sama nie wiem co.. Jakiś wskazówek, dotyczących owego dźwięku. O tej godzinie wszyscy już śpią, a Jane nie ma w zwyczaju siedzieć po nocach. Szybko zerkam na wyświetlacz telefonu. Jest po pierwszej. Po moim ciele przechodzi dreszcz strachu, jakby moja podświadomość wiedziała, co się dalej wydarzy. Nasłuchuję jeszcze kilka chwil, ale do moich uszu nie dochodzi już żaden podejrzany dźwięk. Wolno zsuwam się z łóżka i zapalam lampkę przy łóżku. W moim pokoju wszystko leży na swoim miejscu, nienaruszone. Przygryzam lekko wargę, zastanawiając się, czy powinnam znaleźć źródło tamtego łoskotu. W końcu ciekawość bierze górę. Narzucam na siebie szary szlafrok i podchodzę do drzwi pokoju najciszej jak to możliwe. Delikatnie naciskam klamkę i wyglądam na korytarz. Oświetlony jedynie wypadającym z mojego pokoju blaskiem wygląda przerażająco, ale mimo to nie zamierzam się zatrzymywać. Posuwam się do przodu, minimetr na minutę, metr na godzinę. Cały czas nasłuchuję, coraz bardziej oddalając się od światła. W momencie, kiedy mijam pokój Angeliki, zza drzwi dobiega głośne i wyraźnie uderzenie. Zaciskam zęby na nadgarstku, żeby nie wrzasnąć. Nogi momentalnie się uginają, a na ramionach czuję „gęsią skórkę”. Każdy pojedynczy włos na głowie staje dęba, a ja sama niemal zatracam się w uczuciu strachu. Biorę się jednak w garść, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak przerażona nastolatka, która boi się własnego cienia. Zbliżam się wolno do sypialni Angeli i napieram na nie. Są uchylone, a to raczej nowość. Angela zwykle zamyka się na klucz, jakby z obawy, że przyjdę w nocy i coś jej zrobię. Gdy przekraczam próg pomieszczenia, z jego głębi ponownie dobiega owe uderzenie. Szybko przebiegam spojrzeniem po pokoju, mój wzrok zatrzymuje się na otwartym na oścież oknie. Co chwilę trzaska o ramę pod wpływem wpadającego do środka zimnego wiatru. Jest strasznie ciemno, ale kieruję się nikłym światłem nocnego nieba, żeby po cichu wejść do środka i zamknąć okno. Angelika nie obudziła się, słysząc taki hałas? To aż dziwne. Odwracam się w kierunku jej łóżka, żeby się upewnić, że śpi. Moje ciało momentalnie sztywnieje, a na usta ponownie ciśnie się krzyk. Tym razem jednak z zupełnie innego powodu. Mam wrażenie, jakby ktoś przywalił mi w twarz, mój wzrok traci ostrość, nie mogę skupić myśli. W końcu wybucham. Wrzask niesie się po domu, ale ja nie mogę przestać. Nie mogę tego powstrzymać. Nie mogę wstrzymywać w sobie cierpienia, którego i bez tego miałam w sobie dużo.
Blade światło księżyca oświetla puste łóżko, zwiniętą na ziemi kołdrę, porozrzucane poduszki. Angela zniknęła


„Czy wiesz, jakie to uczucie,
Kiedy, niczym igły ukłucie
Ucieka z Ciebie życie,
Kiedy ktoś zabija Cię skrycie?

Czy słyszałaś, gdy płakałam?
Czy widziałaś mnie, gdy się bałam?
Jak długo byłaś mym wrogiem?
Jakby ta złość była wymogiem.

Jednak kochałam jak siostrę,
Uczucie to ulotne, proste.
Łatwo zniszczyć jego mury –
Ty patrzyłaś na mnie z góry.

Wybaczyłam wszystkie błędy,
Odrzuciłam kłamstw podłych rzędy.
Więc dlaczego Twój głos drwiący
Porwał złodziej, za dnia drzemiący?

Zabrał mi Cię mrok,
Śledzący każdy krok.”


Kiedy na dworze w końcu robi się widno, w domu roi się od funkcjonariuszy policji. Przeszukują każde pomieszczenie, sprawdzają wnętrze lodówki i szafek w łazience, jakby miało im to pomóc w znalezieniu sprawcy, który dostał się przez okno i w domu przebywam maksymalnie kilka minut. Już sama nie wiem, czy nie lepiej byłoby wziąć sprawę we własne ręce. Choć tak na dobrą sprawę to nie potrafię nawet ruszyć się z miejsca, a co dopiero zajmować się śledztwem.
To cholerny sen. Koszmar, jedynie złudzenie. To przecież nie może być prawda. Angela przecież mogła zwyczajnie wybrać się na spacer. W środku nocy. Kiedy na dworze jest kilkanaście stopni poniżej zera. Tak, to na pewno jest to.
Kiedy z krzykiem, wypełniającym całe moje ciało opadłam na jej łóżko, nie mogłam zebrać myśli. Nie mogłam opanować szalenie bijącego w piersi serca. Nie mogłam się na niczym skupić. Dookoła biegała zalana łzami Jane, ale nie mogłam się zdobyć na żadne słowa pocieszenia. Na nic. Mogłam tylko leżeć bez siły, wpatrzona w karteczkę, którą znalazłam przy łóżku. Była podobna do tej, która znajdowała się w pokoju Sam. Jedynie treść była inna.

„Czas ucieka. Kogo jeszcze poświęcisz? Kogo jeszcze będziesz w stanie oddać?”

Słowa te krążą mi po umyśle, a ja nie jestem w stanie nic zrozumieć. Boję się. Boję się, że to wszystko moja wina. Że to przeze mnie tracę ważne mojemu sercu osoby. Nie chcę, żeby tak było. Niech to się skończy. Natychmiast.

- Jest pani siostrą zaginionej? – starszy policjant mierzy mnie poważnym spojrzeniem, gładząc dłonią swoje siwe wąsy. Jako że Jane nie potrafi wydusić z siebie nic, poza pojedynczymi słowami, to ja zostałam zobowiązana do odpowiedzenia na ich pytania. Przy zniknięciu Sam całe ciało drżało mi z przerażenia. Nie mogłam zdać żadnej relacji z wydarzeń. Teraz czuję jedynie przejmującą pustkę, która wypala dziury w sercu i umyśle. Jakby było we mnie więcej śmierci niż życia.
- Tak, przyrodnią – mówię obcym dla mnie głosem, tempo patrząc w jakiś punkt przed sobą. – Zostałam adoptowana dziesięć lat temu.
- Czy utrzymywała pani z nią dobre stosunki?
- Ostatnio zaczęłyśmy się coraz lepiej dogadywać, ale nie rozumiem, jaki ma to związek ze śledztwem.
Policjant kiwa głową, nadal głaszcząc swoje wąsy, jakby ta czynność był dla niego najważniejszą rzeczą na świecie.
- Czy zaginiona miała wrogów? Czy ktoś otwarcie groził jej wyrządzeniem krzywdy lub już wcześniej próbował dopuścić się względem niej wyjętego spod prawa czynu?
Jakbym rozmawiała z kodeksem. Mężczyzna recytuje kolejne podpunkty do jednego z setek artykułów, ślepo trzymając się przyjętych standardów. Zapewne w jego mniemaniu rozmowa jest w stanie wyjaśnić całą sprawę, byleby miał co wpisać do protokołu. Ludzie tutaj są z pewnością bardziej zepsuci niż w pozostałych częściach świata.
- Nic mi o tym niewiadomo. Nie interesowałam się jej życiem, Była dość zamknięta w sobie i nie zwierzała się ze swoich problemów – wzruszam ramionami, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Zadawanie takich pytań w rzeczywistości w niczym nie pomoże, nikogo nie odnajdzie. Jedynie czyny są w stanie osiągnąć to, czego pragniemy. Mężczyzna przede mną w tym momencie pragnie jedynie wrócić do domu i nawpychać w siebie więcej pączków, o ile to jeszcze możliwe. Wygląda, jakby miał pęknąć od nadmiaru słodkości, pieczonych przez żonę.
Policjant ponownie kiwa głową, udając, że cokolwiek zapamiętał lub zrozumiał. Następnie pośpiesznie żegna się i udaje do wyjścia. W progu zapowiada jeszcze, że zjawi się za kilka dni, żeby „dokładniej zbadać sprawę”. Nie rozumiem, po co ta szopka, skoro i tak nie zamierzają nic z tym zrobić. Spokój przede wszystkim. Kiedy za policjantami zamykają się drzwi, opadam na fotel, ledwo żywa. Uciekła ze mnie cała energia, którą jeszcze miałam. Którą udało mi się w jakiś sposób zachować. Ciszę w całym budynku przerywa jedynie szloch Jane, jej urywane słowa i tykający zegar.
Potrzebuję pomocy. W jednym momencie tracę całe powietrze, nie mogę odetchnąć ani wydusić z siebie nawet zwykłego jęku. Straciłam ją. Straciłam je obie i nikt nie robi nic, żeby je odnaleźć. Ludzie są obojętni na krzywdy innych. Tak samo było wtedy. Tak samo, kiedy mój dom stał w płomieniach, a inni patrzyli. Znalazłam szczęście w środku najgorszego miejsca na ziemi. A teraz mi je odebrano.
Podnoszę się z miejsca i chwiejnym krokiem ruszam na górę. Muszę do niego zadzwonić, choćby usłyszeć jego głos. Tylko on może mi teraz pomóc. Mroczki skaczą mi przed oczami, ograniczają pole widzenia. Za chwilę zemdleję. Nagromadzenie myśli i wyrzutów sumienia to dla mnie stanowczo zbyt wiele. Mimo to nadal chcę zadzwonić. Znajome ramiona wyciągną mnie z ciemności, tak jak wcześniej. Staną się moją ochroną, skrzydłami anioła. Niebem, w którym mogę się utopić już na zawsze.
Robię kolejny krok, jakby był kilometrem. Potykam się o niewidzialne przeszkody, wzrok zupełnie zanika wśród mgły, która nie istnieje. Nic nie słyszę, nie czuję, nie widzę. Trzymam się jedynie jednej myśli.
T o  m o j a  w i n a.

- Dokąd biegniesz?
- Po co to robisz?
- Dlaczego uparcie trzymasz się tej ślepej miłości?
- Przynosi ci tylko ból.
- Odpuść, bo na końcu tego wyścigu nic cię nie czeka.
Różne głosy i szepty niszczą mi głowę na kilka części, przyciskają do ziemi, starają się utrzymać w miejscu. Ja mimo to nadal uparcie idę przed siebie. Dlaczego? Sama nie wiem. Jest to teraz jedyna rzecz, jaka mi pozostała. Straciłam siostrę i najlepszą przyjaciółkę, które skutecznie zapełniały wyrwę po zniknięciu rodziców. Skutecznie trzymały mnie przy życiu, wywoływały uśmiech, smutek lub gniew. Dzięki nim byłam pewna, że jeszcze nie umarłam. Że jest coś, dla czego warto żyć w tym pozbawionym współczucia świecie.
Sam zawsze powtarzała, że nieważne, jak bardzo boli, to nie warto się poddawać. Choćby całe życie było przeciw tobie, musisz stawić mu czoła. Zawsze się tego trzymała, robiła wszystko, żeby nie opaść na dno, zawsze świeciła radością i optymizmem, którego mnie brakowało. Za to najbardziej ją podziwiałam. Potrafiła znaleźć promyczek nadziei nawet wtedy, kiedy wszyscy inni już dawno się poddali. Dlatego tak bardzo się zdziwiłam, jak powiedziała, że coraz częściej miewa myśli samobójcze. Zaczynałyśmy wtedy naukę w liceum, wszystko było wręcz cudownie. Miała tam wielu przyjaciół, więc czemu miałaby chce swojej śmierci? Powiedziała mi, że nawet najwspanialsze życie nie ma sensu, kiedy nie ma się w nim celu, marzenia. Miała rację. Brak celu, do którego się dąży potrafi mocno przygnębić. Ale czy samo życie nie powinno być owym celem? Żyć tak, by niczego nie żałować, żeby spełniać siebie i wywoływać uśmiechy na twarzach otaczających nas ludzi. Tego wszyscy powinni się trzymać.
Angelika irytowała mnie nawet oddychaniem. Nie mogłam znieść, kiedy była obok, bo wiedziałam, że zaraz z jej ust wyleci potok obelg, dotyczących mojego ubioru, uczesania, istnienia.. Wtedy również była osobą, dla której chciałam żyć. Wiedziałam, że kiedyś będę mogła odpłacić jej się za wszystkie krzywdy, musiałam tylko być cierpliwa. Byłam gotowa czekać nawet całą wieczność. Ostatecznie nigdy taka sposobność się nie nadarzyła. Wcześniej nie zastanawiałam się, kiedy zmieniły się relacje między nami. Po raz pierwszy okazała mi prawdziwe współczucie, po pamiętnym dniu, kiedy też wszystko się zaczęło. Kiedy poznałam Sky’a w lesie. Opatrzyła ranę na mojej nodze, opiekowała się mną, kryła przed Jane. Wtedy byłam przekonana, że robi to wyłącznie ze względu na własne powody. Teraz jestem niemal pewna, że rzeczywiście chciała mi pomóc. Wiem też, że zasłużyłam sobie na takie traktowanie z jej strony. Poświęcałam jej zdecydowanie mniej uwagi, od kiedy poznałam Sam. Chciała ją na siebie zwrócić, nawet w taki sposób. Doskonale ją rozumiem. Szkoda, że dopiero teraz.
Żyłam dla nich. Teraz żyję , żeby je odnaleźć. Każdy musi mieć w życiu jakiś cel, bez niego wszystko traci sens. Moim jest zemsta. Może jest to samolubny powód, ale nie potrafię inaczej. Zemszczę się za te krzywdy. I wygram.
Nieważne, jak długo będzie to trwało.

Nie mam pojęcia, jak długo leżę nieprzytomna. Choć to pewnie nie była utrata przytomności, nie zostałam przewieziona do szpitala. Grunt, że spałam. Kilka godzin, dni, lat, to nie ma znaczenia. Jedyne, co teraz czuję, to cholerny ból. Ból, który obejmuje ogniem moją lewą nogę, głowę oraz serce. Nie mam siły na ten ból. Nie mam siły na nic. Chcę móc znowu zemdleć.
To już nie może być przypadek.
Straciłam już drugą osobę, drugą przyjaciółkę, z którą wreszcie miałam nadzieję zapomnieć stare krzywdy i zacząć od początku. W której ponownie zobaczyłam siostrę. Może wspólnie postanowiły ze mnie zakpić i przy okazji oszukać wszystkich dookoła, pozorując swoje porwania. Żart jednak zdecydowanie im nie wyszedł, poza tym liściki, które znalazłam przy ich łóżkach były napisane przez jedną osobę i to z pewnością nie była jedna z nich. Dawno jednak przestałam wierzyć w to, że policja cokolwiek z tym zrobi. Nasze miasto jest ze wszystkich stron odgrodzone od reszty cywilizacji. Czasy jego świetności dawno już minęły. Było jednak taki okres, kiedy było bardzo często odwiedzane. Świeże powietrze, codzienne spacery po lesie i chwilowe zapomnienie o problemach było kuszącą perspektywą spędzenia tutaj chociaż kilku dni. Oczywiście z upływem kolejnych miesięcy wszystko się zmieniało. Coraz mniej ludzi odwiedzało to miejsce, młodzi wyjeżdżali na studia do większych miast, a tubylcy z każdym rokiem stawali się coraz mniej ufni w stosunku do przybyłych. Ostatecznie każda osoba „z zewnątrz” traktowana była jak potencjalne zagrożenie. Nikogo już nie obchodziła wzajemna uprzejmość. Okolica opustoszała, porzucono wycinanie drzew oraz stawianie nowych osiedli, wszystko jakby umarło. I tak zostało do tej pory. Przez naszą wrogą postawę względem innych nawet samo państwo przestało się interesować losami małego miasteczka na odludziu. Wszystkie sprawy, nawet te najważniejsze, rozwiązuje się tylko w miejscowym ratuszu. Nikogo tu nie obchodzi sprawiedliwość. Ludzie cenią sobie spokój i ciszę, chcą żyć bez żadnych zmian czy skandali.
Kiedy miałam dwanaście lat, doszło do nieszczęśliwego wypadku. Do dzisiaj pamiętam, jak tę sprawę przemilczano. Żadnych informacji w telewizji czy w Internecie. Zupełna cisza. Wszystkiego jednak dowiedziałam się od Jane. Wypadek spowodował starszy profesor, niegdyś wykładający miejscowej szkole, od kilku lat przebywający na emeryturze. Jechał samochodem, kiedy nagle przed maskę wyskoczyła mu dziewczyna. Nie zdążył całkowicie wyhamować i uderzył w nią. Dziewczyna skończyła z nogą w gipsie i wyłamanym zębem. Dzień później staruszek został pozbawiony wolności na dziesięć lat bez żadnej rozprawy. Nikt się za nim nie wstawił, nawet rodzina czy leżąca w szpitalu żona. Nasze miasto to miejsce, w którym wszystko powinno być idealne, a każde uchybienie od owej zasady jest surowo karane. Dlatego też niezbyt interesują się całą sytuacją, a pani Norfield boi się wychylić nosa z domu. Tak wygląda mój świat.
A raczej jego brak.
Unoszę się lekko na łokciach i rozglądam się dookoła. Za oknami jest szarawo, słońce właśnie wschodzi. To znaczy, że leżałam tak całą dobę. Po dłuższej chwili docierają do mnie myśli sprzed mojego omdlenia. Chciałam zadzwonić do Sky’a. Teraz wiem, że muszę to zrobić bez względu na wszystko. Nie odezwałam się do niego od co najmniej trzydziestu ośmiu godzin. Musi się martwić. W momencie, kiedy sięgam po telefon, powstrzymują mnie wydobywające się zza uchylonych drzwi dźwięki. Jane mówi coś podniesionym głosem. Nie potrafię dokładnie zrozumieć słów, ale najwyraźniej się z kimś kłóci. Marszczę brwi. To nie wróży najlepiej, zważywszy na to, co się wydarzyło. Z pewnością jest teraz dość niestabilna psychicznie, a kłótnie zdecydowanie jej nie pomogą. Bardziej jednak niepokoi mnie osoba, z którą się kłóci. Kto ją doprowadził do takiego stanu?
Podnoszę się powoli z łóżka, bojąc się, że choćby najcichszy dźwięk dojdzie do uszu Jane, która błyskawicznie przybiegnie, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Na palcach i ze wstrzymywanym oddechem podchodzę do drzwi pokoju, uchylając je nieco bardziej. Z tej pozycji mogę przysłuchiwać się rozmowie.
- Proszę odejść. Layla jest zmęczona, dużo przeszła. Z resztą pan sam doskonale to wie. Możecie przyjść kiedy indziej.
W odpowiedzi słyszę jedynie niewyraźne pomruki, ale głos jest mi znany. To komendant policji, który ostatnio mnie przesłuchiwał. Czego jeszcze tutaj chce? Przecież miał przyjść dopiero po kilku dniach. Wykradam się na korytarz na piętrze i przemykam w kierunku schodów.
- Bardzo mi przykro, ale jestem zmuszony prosić panią o przepuszczenie naszego zespołu do środka. To sprawa najwyższej wagi.
- Nie, najważniejsze jest jej zdrowie, ale najwyraźniej nikogo już to nie obchodzi – warczy Jane. Słyszę, jak mocuje się z drzwiami, usilnie zagradzając przejście policjantom. To niesamowite, jak wiele dla mnie robi.
- Mimo wszystko nalegałbym..
- A cóż to za „sprawa najwyższej wagi”? Chyba mam prawo wiedzieć – głos lekko jej drży, sama już ledwie wytrzymuje.
Komendant wzdycha na tyle głośno, że jestem w stanie to usłyszeć.
- Panna Sunset jest jedną z głównych podejrzanych w sprawie dotyczącej Angeliki Sunset oraz Samanthy Norfild. Zatrzymamy ją na kilka dni, przesłuchamy i ocenimy, czy jest winna dopuszczenia się porwania zaginionych.
Oddech więźnie mi w płucach, zaczynam się dusić. Całe ciało gwałtownie się napina, kiedy wracam do pokoju na chwiejnych ze zdenerwowania nogach. Oni myślą, że to ja? Że porwałabym własne przyjaciółki? Niby jaki miałabym w tym cel? Żaden argument by mnie jednak nie uratował. Sprawa wyglądałaby podobnie, jak do tej sprzed kilku lat. Wtrąciliby mnie do więzienia, a Jane oraz pani Norfield powiedzieliby, że ciała dziewczyn zostały znalezione w lesie, zakopane pod śniegiem. Życie miasteczka toczyłoby się swoim torem, niezachwiane i spokojne jak zawsze. Nikt nie spyta mnie o zdanie w tej strawie. Nikogo nie przejąłby mój los. Nic w tym dziwnego, do Jane wreszcie dotarłaby prawda. Mimo wszystko znam ją na tyle dobrze, by wiedzieć takie rzeczy. Z początku zdaje się być silna, niewzruszona i ufna działaniom policji. Z czasem jednak powoli zacznie do niej docierać rzeczywistość. Ona ją zniszczy, tak jak mnie.
Kulę się w kącie pokoju, z przerażeniem wpatrzona w drzwi. Po mojej głowie cały czas krąży ta sama myśl, słowa, przekleństwo.
To ty je zabiłaś.
Kręcę głową, żeby wyrzucić z niej wszystko, żeby została tylko pustka i niewiedza. Mój los jest przesądzony. Zamkną mnie i nie będę miała szansy na zemstę.
Jesteś mordercą, Laylo.
Obejmuję ramionami nogi i chowam twarz w kolanach. Niech ten koszmar się już skończy. Nie chcę.. Nie chcę takiego życia.
Nie okłamuj już samej siebie. Obie wiemy, kto jest prawdziwym przestępcą. Kto naprawdę wszystkich krzywdzi.
- Layla?
Gwałtownie podskakuję w miejscu, kiedy znajomych głos odzywa się tuż obok mnie. Patrzę na twarz kobiety niewidzącym spojrzeniem, nie mogąc go wyostrzyć. W końcu mrugam kilkakrotnie i spomiędzy skaczących wszędzie plamek wyłania się sylwetka Jane.
- Laylo, wszystko w porządku? Nie powinnaś wstawać z łóżka, z pewnością jeszcze nie odzyskałaś pełni sił – kobieta grzebie mnie pod lawiną słów, na których nie potrafię się skupić. Jak ona może być tak spokojna? Ktoś odebrał jej córkę, a ona zamiast poświęcić uwagę tej sprawie, skupia się na mnie.
- Nic mi nie jest – odpowiadam cicho i staram się podnieść na nogi, z marnym skutkiem. Ostatecznie Jane musi mnie podtrzymać, bo sama nie potrafiłabym zrobić ani kroku. Pomaga mi położyć się na łóżku, a sama siada na jego brzegu. Wolałabym, żeby wyszła i zostawiła mnie w spokoju. Żeby w końcu do niej dotarło, że jej córka zniknęła. Poza tym nie mam teraz siły na rozmowę z nią, na nic już nie mam siły.
- Wiem, że musisz czuć się okropnie po tych wszystkich wydarzeniach – Jane ściska lekko moją dłoń, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. – Wiem, że uporanie się z tym nie będzie proste, ale musisz dać radę. Bez wzglądu na wszystko nie pozwól nikomu wmówić sobie, że jesteś kimś innym. Rozumiesz?
Mówi do mnie jak do dziecka. Jakbym nie rozumiała, co się dzieje wokół mnie. Jak na razie to raczej ona nic nie rozumie. Z jej twarzy nie wyczytuję w tym momencie nawet cienia cierpienia po zniknięciu Angeli. Jej poważne oczy skupiają się wyłącznie na mojej osobie, sztywne zwykle ramiona teraz spinają się jeszcze bardziej. W odpowiedzi na jej słowa jedynie kiwam głową, licząc na to, że zwyczajnie mnie zostawi i wróci do swojego pokoju, dalej pogrążać się w smutku. Ona jednak nadal uparcie siedzi, jakby chciała coś wyczytać z mojej twarzy, z mojej duszy i serca. Czego ona tak naprawdę ode mnie chce? Czemu pochyla się nade mną, szepcze coś, otula zapachem delikatnych perfum? Czemu w jednej chwili znowu odpływam?

Dziura w sercu urosła do rozmiarów krateru.
Jakby meteor uderzył we mnie ze swoją niszczycielską siłą, zabijając przy okazji wszystko, co jeszcze we mnie pozostało.
Mam ochotę zniknąć, żeby móc pozbyć się bólu, który wolno trawi moje ciało, rozczłonkowuje mnie na pojedyncze myśli i tęsknoty. Wiem jednak, że nie mogę nigdzie przed nim uciec. Jest wszechobecny i wszechmocny, a ja jestem całkowicie zdana na jego łaskę. Zdążył przesiąknąć mój umysł, moje ciało i duszę. Będzie mnie prześladował, dopóki całkowicie mnie nie zniszczy, zmuszając do poddania.
Mimo tego nie chcę się poddać. Nie chcę dać mu wygrać, nie chcę, żeby zniszczył moje życie. Nie chcę umrzeć ze świadomością, że straciłam wszystko. Nie chcę zapomnieć o tych, o których pamięć musi przetrwać. Chcę zobaczyć ich twarze, śmiejące się do mnie. Ich tryskające radością uśmiechy, ich błyszczące oczy. Nie poddam się.
Odnajdę je. Z pewnością to zrobię. Nie są przetrzymywane w mieście, to oczywiste. Psychopata, który je porwał z pewnością nie jest głupi, a tym bardziej pochopny. Ma w tym swój określony cel, a ja zrobię wszystko, żeby go odkryć. Będę musiała być cierpliwa. Teraz jednak czas na mój ruch. Muszę go dobrze zaplanować.
Porywacz chce mnie sprowokować. Wciągnąć w swoją chorą grę. Odpowiem na jego wyzwanie. Odnajdę go i odpłacę za wszystkie krzywdy, które mi zadał. Wymierzę sprawiedliwość na własną rękę. Może nie wyróżniam się szczególną siłą czy odwagą, nie jestem też stworzona do wielkich rzeczy, ale wiem jedno. To jest teraz cel, dla którego pragnę żyć. Poza tym nie zostałam całkowicie sama. Wierzę ze Sky mnie wesprze. Że pomoże mi odkryć prawdę i znaleźć Sam oraz Angelikę.
Bo jeśli nie on, to kto?

Zbiegam po schodach, po raz pierwszy od kilkunastu godzin niewymuszenie się uśmiechając. Gdyby Jane mnie teraz zobaczyła, pewnie z marszu zostałabym przywiązana siłą do łóżka. Wypadam przed dom, prosto w jego silne ramiona. Teraz potrzebuję tej bliskości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. On zdaje się doskonale to rozumieć, bo wtula mnie w siebie mocno i składa pocałunek na moim czole. Jestem w stanie zatracić się w jego zapachu, zapomnieć o całym świecie i problemach. Jestem nawet w stanie uwierzyć, że wszystko będzie dobrze. Że Sam i Angelika żyją, że wrócą do domu całe i zdrowe, że odzyskam to, co mi odebrano.
- Przejdziemy się gdzieś? – pyta cicho, lekko kołysząc mnie w ramionach. Jego oddech owiewa mi twarz, na co uśmiecham się nieco szerzej.
- To dobry pomysł, dawno nigdzie nie chodziliśmy - przytakuję, nawet nie myśląc o tym, żeby się od niego odsuwać. Tęsknię za widokiem naszego jeziora, za miejscem, które jest tylko nasze. Za miejscem w którym choć na chwilę uwolnię się od poczucia winy i beznadziei. Ostatnio zrobiło się cieplej, śnieg zaczął topnieć. Tym samym pokaże nam się zupełnie inne oblicze zakątka, w którym spędziliśmy razem mnóstwo cudownych chwil.
Wspólnie idziemy w kierunku lasu. Sky splótł swoje palce z moimi, po całym moim ciele rozchodzi się jego ciepło. Nie powinnam się teraz cieszyć. Nie powinnam trzymać go za rękę. Przecież moje przyjaciółki zniknęły, muszę je znaleźć.. W tym momencie jednak nie mogę się na to zdobyć. Nie, kiedy on jest tuż obok mnie.
Docieramy na miejsce po kilkunastu minutach spaceru w milczeniu. Słowa nie są nam potrzebne, wystarczy sama obecność. Lód w kilku miejscach rzeczywiście stopniał, ukazując w kilku miejscach wodę. Z drzew co jakiś czas spadają krople i wsiąkają w widoczną już spod śniegu ziemię.
- Myślisz, że to ja?
Mija trochę czasu, zanim dociera do mnie, że to ja wypowiedziałam te słowa. Rozmowa Jane z komandorem policji nie daje mi spokoju, nawet teraz, nawet tutaj. Po mojej głowie wciąż biegają wątpliwości, a ja nie potrafię się ich pozbyć. Może rzeczywiście to przeze mnie. Może rzeczywiście miałam z tym związek, ale o tym nie wiem.
- Myślisz, że byłabym zdolna do skrzywdzenia Sam czy Angeliki?
Zdziwienie odbiera mi oddech, kiedy czuję, jak oplata mnie rękoma i mocno przyciąga do siebie. Z początku milczy, ale nie jest to niezręczne milczenie. Jest ciepły i spokojny, a to opanowanie udziela się również mojej osobie.
- Nie daj sobie wmówić czegoś, czego nie zrobiłaś - odzywa się w końcu, cicho, niemal niedosłyszalnie. Jego szept łaskocze mój policzek. – Jesteś niewinna, Laylo. Policja jedynie chce znaleźć winnego, jak najszybciej zakończyć sprawę. Jednak dopóki brak im dowodów, nie mogą cię tknąć.
Przymykam powieki i wtulam się plecami w jego klatkę piersiową. Chociaż od nadal leżącego gdzieniegdzie śniegu bije chłód, to ja go nie czuję. Żar jego słów wystarcza, żeby rozgrzać moje ciało i serce.
- Ale Angela.. – zaczynam, ale gwałtownie przerywam, kiedy chłopak odwraca mnie przodem do siebie i zaciska dłonie na moich ramionach. Wbija we mnie pełne mocy spojrzenie, a ja nawet nie próbuję ponownie się odezwać.
- To nie twoja wina – powtarza dobitnie, akcentując osobno każde ze słów. – Ile razy jeszcze będę ci to musiał powtarzać, żebyś zrozumiała? Sam i twoja siostra zostały porwane lub też dobrowolnie uciekły, ale ty nie masz z tym nic wspólnego.
- Skąd możesz to wiedzieć? – przez zaciśnięte gardło przeciskam kilka słów. – Skąd możesz wiedzieć, że..
- Bo cię znam – ciepły głos nie pasuje do jego obecnej postawy. Ma zmarszczone brwi, góruje nade mną, ale jednocześnie emanuje czułością. – Wiem, że nie mogłaś tego zrobić. Masz wrażliwe serce, nie chcesz niczyjej krzywdy. A już szczególnie bliskich tobie osób.
Nigdy nie spodziewałabym się po nim czegoś takiego, a już szczególnie nie względem mnie. Ja sama bym o sobie tak nie powiedziała, on zrobił to bez zawahania. I to w taki sposób, że byłabym skłonna mu uwierzyć.
Gdyby nie jego obecność, dawno bym się rozsypała. Samym trwanie obok jest mi oporą, jest kimś, przy kim pragnę być już zawsze.
Nagle blask w jego oczach przygasa, uśmiech schodzi z twarzy, uścisk na ramionach łagodnieje. Marszczę brwi, lekko zaniepokojona jego zachowaniem. Zrobiłam coś nie tak? Wyciągam dłoń w kierunku jego policzka, ale on łapie ją w powietrzu i lekko kręci głową. Przełykam ślinę.
- Muszę ci coś wyznać.
Jeszcze nigdy nie słyszałam w jego głośnie aż takiej powagi. Przekrzywiam lekko głowę, analizując spojrzeniem jego twarz i starając się wyczytać z niej jakiekolwiek emocje. Bez skutku. Ucieka ode mnie wzrokiem, przeskakuje z nogi na nogę, wierci się niespokojnie. Jakby się czegoś obawiał.
- Tak? Co się stało? - pytam w końcu, bo widzę, że sam nie jest w stanie zacząć. Mój głos jest spokojny, ale wewnątrz mnie wszystko krzyczy.
Spogląda mi w oczy, a ja już wiem, że mój świat w jednym momencie się zapada.
- Okłamałem cię.
Tracę powietrze.
Mój umysł nie może zebrać myśli, które latają po całym moim ciele.
Zaciskam drżące ręce w pięści.
Nie wytrzymuję jego wzroku.
- W jakiej sprawie? – ledwo wypowiadam te słowa. Załzawione oczy tępo wpatrują się w ziemię. Nie może tego powiedzieć, nie może mnie zniszczyć.
- W każdej.

To jedno zdanie wyrywa mi serce i niszczy na miliard kawałków.

To jedno zdanie rozrywa mi duszę, która była częścią jego.

To jedno zdanie kradnie mi oddech, którego nigdy więcej nie chcę czuć w piersi.

Nie może mówić poważnie. To tylko jakiś chory żart, którego jeszcze nie potrafię zrozumieć. Dlaczego on się nie śmieje? Dlaczego nie mówi, że wszystko jest w porządku? Dlaczego mnie nie obejmuje tak jak zawsze?
- Spotkanie w lesie nie było przypadkiem, ale też nie przeznaczeniem – mówi dalej jakby nie zauważył, że umieram. – Wszystko było z góry opracowane, co do każdego szczegółu, miejsca i słowa.
Nie ma mnie tam. Moje ciało jest puste, myśli rozwiane, strzępki duszy powoli ulatują w niebo.
- Zniknięcie Sam i Angeliki.. jest w pewnej części również moją winą.
Dlaczego
Dlaczego
Dlaczego to tak boli?
- Tak strasznie mi przykro..
To nie tak miało być
Nie tak miało wyglądać.
Zbieram w sobie resztki sił i spoglądam w jego oczy, z moich cały czas płyną łzy.
- Dlaczego? – szepczę tylko, chociaż jest to najbardziej żałosna rzecz, jaką słyszałam. Błaganie o litość. Prośba o wsparcie. Brak jakiegokolwiek wyrzutu.
Od początku wiedziała, że tak to się skończy.
- Ponieważ cię kocham, a nie powinienem – chłopak cofa się w tył, przez mgłę, która osnuwa mi spojrzenie, jego twarz zamienia się w rozmyte plamy. – Ponieważ darzę cię uczuciem, którego nie było w planach. Kocham cię, Laylo. Dlatego chciałem, żebyś znała prawdę. Nawet, jeśli miałabyś mnie przez to znienawidzić.
Jak bardzo bezczelny może jeszcze być? Jak może mówić mi coś takiego, jakby mu na mnie zależało? Dowiedziałam się już dość, trzymam się na ostatnim włosku, jeszcze trochę i całkiem się rozlecę. Nie chcę, żeby on to widział.
Chwiejnym krokiem ruszam przed siebie. Muszę wrócić do domu. Muszę schować się w pokoju. Muszę umrzeć z dala od niego.
- Laylo..
- Zostaw mnie – dławię się szlochem i wymijam go. Powiedział dość, a ja nie mam siły więcej na niego patrzeć. Jeszcze do mnie nie dotarło to, co się wydarzyło. Nie chcę w to uwierzyć, nie mogę. Nadal drobna część mnie ma nadzieję, że to żart. Że chłopak pobiegnie za mną, weźmie w ramiona, przeprosi i zacznie się śmiać. Nic takiego jednak nie następuje. Sky nie rusza się z miejsca, a ja uparcie idę naprzód. Nie pokażę mu, jak bardzo mnie zranił. Nie pozwolę mu pastwić się nade mną jeszcze bardziej.

Krater się poszerza.

Dusza bokiem ucieka.

Umysł w cieniu przemyka.

Serce umarło wraz z ostatnim słowem.

Oddech więźnie z każdym krokiem.

Łzy nigdy nie wyschnął.

Oczy na zawsze pod ciężarem powiek.


Usta zapomną, jak się uśmiechać.


Zamykam się.
Rozpadam i powstaję na nowo.
Niknę, pochłania mnie ciemność.
Pochłania mnie uczucie pustki.
Bólu.
Zapomnienia.
Dlaczego tak się to skończyło?
Życie postanowiło mnie zabić.
Zniszczyć od środka i od zewnątrz.
Ale ja na to nie pozwalam.
Nie zgadzam się.
Zbyt wielu rzeczy nie zrobiłam.
Zbyt wiele rzeczy jeszcze przede mną.

Odnajdę go.
Odnajdę tego, kto mnie zabił.
Odnajdę tego, kto zniszczył mi życie.
I tym razem to ja zniszczę jego.
Kawałek po kawałku.
Aż nie zostanie nic.
Tylko pustka.
I bezgłośnie szumiący wiatr.


***


Depresja.
Dość powszechna wśród młodych ludzi „choroba”. Jednak tylko nieliczna część pośród nich rzeczywiście ją posiada. W większości przypadków jest to jedynie wyolbrzymienie. Kłótnia z drugą połówką, ograniczenie samowoli przez rodziców, niezdanie do następnej klasy – i nagle wszyscy cierpią na depresję.
Osoby, które rzeczywiście na nią chorują, przeważnie nie chwalą się tym zbytnio, nie wspominają słowem. Myśli samobójcze, samookaleczanie, czy łykanie tabletek są rzeczami, które wolą pozostawić dla siebie, a nie w celu wzbudzenia w innych litości czy współczucia. Depresja jest skumulowaniem życiowych utrapień i bólu, których zbyt dużo skumulowało się w ciele jednego człowieka. Swoista przegrana ze światem. Spotkania z psychologami są na porządku dziennym, wieczorna dawka leków większa z każdym dniem. Można się albo z tym pogodzić i zwyczajnie rzucić pod pociąg, albo próbować za wszelką cenę walczyć. Starać się żyć i znaleźć w tym życiu szczęście, raj w piekle. Depresja to nieustanna walka wewnątrz człowieka. Jeśli ktoś jednak stracił wszelką nadzieję, nie widzi radości czy jakiegokolwiek światła, powinien zaprzestać dalszej walki. Jaki sens ma życie, w którym nie ma sensu? Najważniejszym celem jest jednak nie stracenie tej nadziei. Trzymanie się jej uparcie, do samego końca. Każdy w życiu ma swoje przeznaczenie, każde życie ma znaczenie. Im większe przeciwności musi pokonać, tym większa czeka nagroda. Skąd można wiedzieć, co wydarzy się w przyszłości, jeśli przedwcześnie odbierze się sobie życie?
Świat to ciągłe rozczarowanie. Ale sztuką, wręcz istotą życia jest znaleźć w tym rozczarowaniu siłę na prawdziwy i szczery uśmiech.
Tyle już przeszłam. Dlaczego mam nie sprawdzić, co jeszcze na mnie czeka? W końcu i tak nie może być gorzej.


***


Marzenia.
Każdy ma jakieś swoje, czasami ukryte wgłębi serca. Ja również od kiedy pamiętam miałam tylko jedno marzenie. Chciałam żyć szczęśliwie i niczego nie żałować. Chciałam mieć niezachwianą pewność, że w przyszłości wszystko będzie dobrze. Że już nie będę musiała bać się o to, co mnie czeka. To marzenie całkowicie zasłoniło mi rzeczywistość. Każdego dnia żyłam tylko po to, żeby dożyć do następnego. Tak wyglądało moje życie, rok po roku to samo od dziesięciu lat.
Dopóki nie spotkałam jego. Otworzył mi oczy i pokazał świat, którego kiedyś bałam się zobaczyć. Rozproszył moje życie w letargu, sprawił, że faktycznie przestałam się bać o jutro. W ten sposób moje marzenie szybko straciło znaczenie, więc musiałam znaleźć inne. Nie minęło wiele czas, kiedy je odkryłam. Wypełniło całe moje serce i umysł. Moim marzeniem stał się on. Jego cudowny uśmiech, błyszczące radością oczy, zmierzwione od wiatru włosy i ciepły dotyk jego dłoni. To wszystko stało się moim światem. Zaczęłam pragnąć jego.
Zaczęłam pragnąć niemożliwego.
Nic jednak nie jest niemożliwe. A raczej tak myślałam, dopóki nie rozbił moich łez na milion szklanych odłamków, które jak ostrza raniły moje serce. Ból doszczętnie zniszczył mnie od środka. Nie chcę się tak czuć.
Chcę czuć nic.


***


Ilekroć staram się sobie przypomnieć twarze rodziców, przed oczami stają mi płomienie, które doszczętnie trawią wszystko dookoła. Przysłaniają one trzy sylwetki, z każdym dniem coraz bardziej niknące między językami ognia. Nie chcę ich zapomnieć. Są moją prawdziwą rodziną, kocham ich i zawsze będę. Nie chcę, by czas, który spędziliśmy razem i radość z danych lat został zatarty przez ich śmierć, czy zakurzony przez upływ tak wielu już dni. Nawet twarz brata, najbliższej mi wtedy osoby,  pozostaje w cieniu, poza moim zasięgiem. Jakby sam mój umysł chciał, żebym nie wracała do nich myślami. Jakbym podświadomie bała się pamięci o nich, która kojarzy się tylko z przejmującym bólem w sercu. Nie chcę jednak zapomnieć, nigdy nie będę chciała. To właśnie oni są jednym z powodów, dla których chcę żyć, chcę się uśmiechać. Podobnie może się stać z tymi, których straciłam teraz. Którzy również zostali mi odebrani, ale nie przez ogień, nie przez śmierć. Zostali mi odebrani przez coś gorszego.
Przez ludzi.
Jeszcze miesiąc temu nie pomyślałabym, że właśnie tak się to skończy. Przez wiele lat żyłam w swoim oderwanym od rzeczywistości świecie, czekając aż w końcu coś się zmieni. Samo oczekiwanie na spełnienie tego mało realnego marzenia stało się dla mnie celem, napędem. Miałam nadzieję, że to czekanie się opłaci i nie będzie trwało całą wieczność. Jednocześnie jednak bałam się. Bałam się zmian, które mogą nadejść i zniszczyć wszystko, co miałam wokół siebie. Tak jak wcześniej. Nie byłam pewna, czego właściwie chcę, co pragnę zyskać albo stracić. Zanim jednak zdążyłam się nad tym dokładniej zastanowić, wszystko potoczyło się zbyt szybko. Nie mogłam w żaden sposób wpłynąć na wydarzenia, które odwróciły moje życie do góry nogami. Po poznaniu Davida każdy szczegół mojego życia dramatycznie się zmienił. W jednej chwili byłam gotowa dobrowolnie oddać mu swoje serce. W następnej wyrwał mi je z piersi, miażdżąc samymi słowami. Uwierzyłam w każde zdanie kogoś, kogo nigdy nie powinnam spotkać. Bo wszystko było z góry zaplanowane. Nasze pierwsze spotkanie było początkiem zwykłej intrygi, w którą zostałam brutalnie wplątana wbrew mojej woli. Wszelki protest lub próba oporu nic nie zmieniały. Zamknięta w kłamstwie złudnego szczęścia nie chciałam się z niego wydostać. Byłam gotowa zostać w obietnicy pięknego snu. Z czasem jednak zmienił się on w koszmar, z którego nie można się wydostać.  Ostatecznie obrazy, które zobaczyłam zniszczyły mnie.
Teraz tylko muszę czekać, aż wybudzi mnie z niego mój własny krzyk.


***


Kim ja właściwie jestem?
Ofiarą, zupełnie zdaną na łaskę świata.
Przegranym, który w życiu nie ma żadnego celu.
Trupem, bo wewnątrz mnie nic nie ma.
Nawet to jest objawem egoizmu. Przecież nie tylko ja cierpię, nie tylko ja muszę przez to przechodzić. Jest wielu ludzi, którzy mają zdecydowanie gorsze życie od mojego. Ale czy nie każdy stara się w jakiś sposób dowartościować? Czy nie każdy stara się choć raz poczuć kimś ponad szablon? Ponad schemat? Potęgując swoje cierpienie człowiek pokazuje, że potrafi przetrwać najgorsze, że umie znieść taki ból, że domaga się ciepła i miłości, a nawet, że jest mu ono należne. W rzeczywistości jest tchórzem. J a jestem tchórzem. Po zniknięciu Sam opierałam się na Angeli, która poświęcała każdą wolną dla mnie. Potem oczekiwałam tego od Davida.
Teraz zostałam sama. Nikt już nie może mi pomóc, nikt też tego nie chce. Bo po co miałby poświęcać swój czas dla mnie? Poza tym nie chcę pomocy. Jane ma swoje problemy, już dość dla mnie zrobiła. Muszę się w tym odnaleźć sama.
Straciłam rodziców.
Przyjaciółkę.
Siostrę.
Miłość życia.
Jane też mogę stracić, jeśli zacznie mi na niej zależeć.
Niektórzy z nich odeszli z tego świata, inni po prostu mnie zostawili. Ostatecznie straciłam w s z y s t k o.
Nie jestem nikim. Mam na imię Layla i niczym się nie wyróżniam, nie chcę się wyróżniać. Jestem zwyczajnie sobą. Nie gwiazdą, nie ofiarą. Sobą.
Moim celem jest życie. Życie, które poświęcę na pomszczenie bliskich mi osób, na zemście za zniszczenie mojego świata. Będę powtarzać to tysiąc razy, jeśli będzie trzeba. Odnajdę moje przyjaciółki i sprowadzę je do domu. Nieważne, jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić. Byłabym gotowa poświęcić własne życie. Problem w tym, że ja już jestem martwa. Resztki duszy zaczęły się rozkładać, wokoło unosi się swąd beznadziejnej tęsknoty i bólu, których nie potrafię przezwyciężyć.
Kto tak naprawdę zniszczył mi życie?


***


Zamknęłam się w pokoju. Jest to teraz jedyne miejsce, w którym nie czuję na sobie współczujących lub oskarżycielskich spojrzeń. To wszystko stało się tak nagle. W jednej chwili runęło moje niebo, gwiazdy przygniotły swoim ciężarem. Sam, Angela, David. Cały mój świat, trzy części serca, które zostały wyrwane mi z piersi i pogrzebane w odmętach rozdrapanych ran przeszłości. Nie wiem, czy jakiekolwiek dalsze staranie się o przeżycie ma sens. Brutalnie odebrano mi wszystko, na czym mi zależało. Widzą we mnie morderczynię, która przyczyniła się do zniknięcia przyjaciółki i własnej siostry.
Może mają rację?
Nie udowodnię im swojej niewinności. Niczego nie jestem w stanie udowodnić. Co do tego nie ma nawet cienia wątpliwości. Przyjdą w ciągu kilku dni, może nawet godzin i pozbawią mnie jakichkolwiek praw do obrony. Obedrą mnie z godności, wtrącając do więzienia, a Jane i pani Norfield wmówią, że ciała dziewczyn znaleźli w lesie, pod śniegiem. Nie mogę tutaj zostać. Nie mogę im na to pozwolić Nie mam już teraz nic do stracenia, więc po prostu odejdę. Ucieknę. Za lasem otaczającym miasto musi być jakaś cywilizacja. Zacznę tam nowe życie, nowy rozdział. Tam nikt nie będzie wiedział, że w środku jestem martwa. Że wewnątrz mnie nie ma absolutnie nic. Przecież każdy jest zapatrzony tylko w siebie, łatwo będzie mi się ukryć.
Nie czuję już tego bólu, co kilka dni temu. A w każdym razie nie tak dotkliwie. Tęsknota pozostała, od czasu do czasu o sobie informując, ale odkąd David wyznał mi prawdę rzeczywiście mnie zabił. Powiedział, że to była część intrygi. Podobnie jak zniknięcie Sam i Angeli. Zamierzam odkryć, kto pociąga za sznurki, a potem wyjechać na zawsze. Czuję tylko pustkę, pochłaniającą całą radość, która kiedykolwiek we mnie istniała. Chcę zamknąć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie i zostać tam, w samotności, z dala od wszystkich. Pierwotna chęć ucieczki jest tak silna, że nie jestem w stanie z nią dłużej walczyć. Nie schowam się jednak przed życiem. Mam zbyt wiele niedokończonych spraw. Muszę odkryć, co tak naprawdę stało się z Sam i Angeliką. Muszę odkryć, dlaczego David ze mną pogrywał. Odkryć, kto chciał zniszczyć mi życie.
Kiedy tylko za oknem pojawiają się pierwsze płomienie słońca, gwałtownie podnoszę się z łóżka. Nie mogę tutaj zostać ani chwili dłużej, to zbyt duże ryzyko zarówno dla mnie, jak i dla osób które znam i które są dla mnie ważne. Choć i tak niewiele ich pozostało. Chwytam plecak i szybko zbiegam po schodach do salonu. Na kanapie śpi Jane, znowu czytała do późna. Chociaż tym razem pewnie moczyła kolejne strony słonymi łzami. Mam nadzieję, że mi to wybaczy. Kiedy w końcu zaczęło się między nami układać, ja zostawiam ją samą z tym wszystkim. Nie mam jednak wyboru i liczę na to, że zrozumie. Że nie będzie miała mi za złe tego odejścia. Zarzucam na siebie kurtkę i ostatni raz spoglądam w lustro. Niemal nie poznaję swojej twarzy. Wychudzona bardziej niż zwykle twarz, podkrążone oczy, które straciły dawny blask. Przydługie włosy sterczące na różne strony. Jedynie mimika pozostała ta sama, niewzruszona, obojętna, nawet zimna. Zniknął uśmiech, który gościł na miej twarzy przez i tak dość krótki czas. Z cichym westchnięciem odgarniam grzywkę z oczu i wychodzę z domu. W pokoju zostawiłam telefon, który i tak nie będzie mi potrzebny w lesie, a obok niego krótką informację do Jane. To wszystko, co mogłam zrobić. Z dnia na dzień robi się coraz cieplej, więc istnieje możliwość, że nie padnę z zimna do czasu, aż znajdę jakieś schronienie. Ze sobą mam jedynie plecak, do którego spakowałam sweter, jedzenie, zeszyt i parę innych rzeczy.
Wszystko będzie dobrze.
Wydostanę się stąd.
(Nie) umrę.

Nie wiem nawet, dlaczego staram się uciec przed nieuniknionym i staram się oszukać przeznaczenie. Może tak ma być. Może powinnam oddać się w ręce policji i dać im wszystkim wygrać. A mimo wszystko jednak biegnę. Mijam kolejne wspomnienie, kolejne sceny, które odbijają się echem w moim umyśle. Zostawiam za sobą dom Sam. Dom, w którym już nigdy nie będziemy się wspólnie śmiać ani płakać. Nie będziemy oglądać idiotycznych horrorów, rozmawiać o idiotycznych sprawach czy zdradzać sobie najgłębiej skrywanych sekretów. Nie powiedziałam jej. Nie wyznałam tego, co powinnam zrobić dawno. Obyśmy jeszcze miały okazję do tej rozmowy.
Przebiegam wzdłuż ulicy i spojrzeniem zahaczam o stojącą na wzgórzu rezydencję. To właśnie tam David wyznał mi miłość i ofiarował serce. A przynajmniej tak wtedy uważałam. Na jego wspomnienie czuję ucisk w dziurze po sercu. Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak wielką radość dawało mu znęcanie się nade mną i moimi uczuciami. Kiedy w pewnych momentach miałam wrażenie, że jednak mnie nie okłamuje i szczerze wyznaje swoje uczucia, czułam się jak w niebie. Prawdziwym niebie. Szkoda, że było to jedynie kłamstwo.
Mijam uliczkę, w której nadal niewzruszone stoją ogromne stare domy. Gdzieś ponad nimi wystają korony drzew, nadal pozbawionych liści. Pomiędzy nimi biega mała dziewczynka, która nie jest świadoma, jak wiele będzie musiała przejść, jak wiele będzie musiała przecierpieć. Gdyby tylko mogła zostać z rodziną, nie musiałaby teraz uciekać z własnego domu.
Zostawiam tutaj wszystko, co kiedykolwiek miało dla mnie znaczenie. Co mam zastać przez tę stratę? Czy będę w stanie dalej funkcjonować? A może nic nie zyskam? Zbyt dużo wątpliwości miesza się w krzyk przerażenia, który rozsadza mi bębenki w uszach od środka. Ciężko pożegnać się ze światem, który kiedyś znaczył wszystko. Lepiej jednak zrobić to szybko, póki jeszcze mam w sercu wystarczająco dużo siły. Mijam płoty, lampy i kubły na śmieci, które towarzyszyły mi od urodzenia. Każda uliczka i zaułek ma dla mnie szczególne znaczenie. Powinnam zostać, umrzeć w miejscu, które kocham. Biegnę jednak, popędzana wyciem syren, rozbrzmiewających w moim umyśle i odbijających się echem po całym ciele, coraz głośniej i głośniej. Aż nagle ustają. Zatrzymuję się przed granicą lasu. Drzewa zdają się zapraszać do siebie, kuszą obietnicą bezpieczeństwa i spokoju. Śmieją się i rozmawiają między sobą, jednocześnie milcząc. Kiedy zatopię się w ich zaciszu, pewnie nigdy nie będzie mi dane tu wrócić. Nigdy nie będę mogła ponownie śmiać się z tych samych rzeczy co kiedyś. Teraz liczy się jedynie to, żeby przeżyć. A paliwem do tego będzie zemsta. Powrót do tego, co było, jest kłamstwem, pustymi słowami, które czają się na dnie. Oglądam się, z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Widzę teraz wszystkie lata, które tu spędziłam, czyli właściwie całe moje życie. Każdy uśmiech, spojrzenie, każde miłe wspomnienie opuszcza mnie razem z płynącymi już po policzkach łzami. Czas spędzony z Sam wydaje się odległy o setki lat, kłótnie z Angelą to jedynie koszmar, a dłoń Sky’a, trzymająca moją rękę to teraz nierealne marzenie. Wybaczcie mi, ale nie mam wyboru. Żegnaj, moje życie. Oby lepiej ci się wiodło bez mojego udziały.
Odwracam się na pięcie i wbiegam do lasu. Śnieg zdążył już w większości stopnieć, więc jest mi łatwiej się poruszać i nie muszę martwić się o zostawione ślady. Byłyby one potencjalnie problematyczne, jeśli ktokolwiek przejąłby się tym, że zniknęłam. Mam nadzieję, że policja sobie odpuści i sprawa z czasem ucichnie. Dlatego też nie mogę wrócić. Jeśli tylko mnie wykryją, od razu trafię do więzienia. A do tego nie mogę dopuścić. Jeszcze nie teraz.
Po drodze mijam drzewa, samotne kupki śniegu, wystające z ziemi spróchniałe pnie. Cały krajobraz wciąż jest uśpiony, cicho oddech każdym powiewem wiatru. Ziemia delikatnie ugina się pod naciskiem moich stóp, natura zdaje się nie akceptować intruza, który wtargnął i stara się zniszczyć ich harmonię. Wszyscy tutaj znają swoją wartość, są rodziną i chronią siebie nawzajem. Dlaczego ludzie nigdy nie przejawiali takich zachowań? Liczy się coś więcej, niż więzy krwi. Całe społeczeństwo jest jedną rodziną, której członkowie powinni żyć ze sobą w zgodzie.
Biegnę tak jeszcze jakiś czas, do czasu, aż całkowicie opadam z sił. Potykam się o własne nogi i padam na twarz, nie mogąc nawet zachować równowagi. Nie jestem przyzwyczajona do wysiłku fizycznego. Z resztą już od dziecka miałam duże problemy z jedzeniem, przez co Jane była zmuszona zwolnić mnie z zajęć wychowania fizycznego. Nie można mówić o żadnej kondycji czy sprawności powyżej normy. Ruch nie należy do rzeczy, które mnie interesują.
Leżę tak kilka minut, żeby wyrównać oddech, a potem podnoszę się do siadu i rozglądam dookoła. Miasto zostawiłam za sobą, budynki zniknęły za drzewami i otoczyły mnie, uważnie obserwując każdy mój krok czy ruch. Wolno podnoszę się i zaczynam iść, po prostu przed siebie. Czuję się winna, pomimo że nic nie zrobiłam. Uciekam od wszystkiego, od wszystkich, a przede wszystkim od samej siebie. Nie ufam sobie. Zupełnie oszalałam. Zaczynam zastanawiać się nad tym, czy aby przypadkiem to nie ja jestem rzekomym porywaczem.
Nie jestem za to z pewnością człowiekiem. Zmieniłam się w potłuczone szkło. Jestem podartą nadzieją, rozerwaną prawdą. Echem historii, w którą bezgranicznie wierzyłam.
Jestem tajemnicą, którą ktoś rzucił mi prosto w twarz i całkowicie mnie poniżył.
Uwierzyłam w miłość. Teraz nie wierzę w nic. Już nie płaczę. Nie krzyczę. Po prostu coś we mnie pękło, coś wryło mnie w ziemię, odebrało oddech.
David nigdy mnie nie kochał. Mój Sky, który przez ten krótki czas stał się dla mnie wszystkim, nigdy mnie nie kochał. To tylko gra. Jakaś chora gra. W której wszyscy oprócz mnie świetnie się bawią. Chcę wrzeszczeć, chcę uderzyć pięścią w ścianę. Chcę wykrzyczę mu prosto w twarz to, że mnie zniszczył. Zabił mnie.
Chcę spytać, dlaczego.
Boję się odpowiedzi.



„Panie Boże, dziś zgrzeszyłam,
Kiedy tylko w moje wkroczył
Życie – zapomniałam o Twym bycie.
W niego wbiłam tęskne oczy,
Dusza w ogień za nim wskoczy.

Panie Boże, wieść okropna!
Jak mam o nim zapominać
I umysł zaklinać,
By biegł wnet ku myślom innym?
To o n przecież jest tu winnym!

Panie Boże, widzisz może,
Jak mych uczuć wielkie zorze
Rozbiegają się po świecie?
Jak zrozumieć mam swe serce,
Kiedy on je trzyma w ręce?

Panie Boże..

***

Czy pamiętasz jeszcze głos mój,
Który co dzień zwierzał Tobie
Moje żale, wątpliwości?
Myszka w ścianę cicho skrobie.

Panie Boże, ja zgrzeszyłam,
Patrząc tylko w znany sobie
Mój ideał.
Teraz jak mam kochać Ciebie,
Gdy me serce dawno w niebie?
Jego szczątki liczne, małe
Dziś straciłam znowu całe.

Panie Boże,
Zawierzyłam życie swoje
Demonowi zakochania.”


Mróz rozrywa moje ciało. Ledwo łapię oddech, dusząc się lodowatym powietrzem. Gdy zastanawiam się nad tym, czego mi najbardziej brakuje, nie myślę o szalu czy czapce. Myślę o Sky’u. Właśnie orientuję się, że tylko jego potrzebuję do życia. Pomimo tego wszystkiego, co zrobił, nadal chcę móc czuć jego ciepło, jego oddech na skórze i dotyk, penetrujący moje ciało. Mogłabym umrzeć z zimna, gdyby tylko stał obok. Chciałabym po prostu zobaczyć go przed ostatnim z końców. Spojrzeć w jego oczy i ostatni raz się w nich utopić.
Ostatni raz się w nim zakochać.
Moja bajka właśnie się skończyła. Słyszałam kiedyś, że wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Dla mnie skończyło się zbyt szybko.
Nie mam pojęcia, jak długo musiałam iść. Może kilka minut, a może kilka lat. Nie ma to teraz dla mnie większego znaczenia. Wiem tylko tyle, że jestem strasznie zmęczona, a przemarznięte dłonie powoli zaczynają tracić czucie. Straciłam większość ludzi, na których mi zależało. Teraz boję się, że stracę również siebie. Wolałabym przestać czuć chłód samotność, wiatrem smagający miejsce, w którym niegdyś miałam serce.

Morderstwa. Rozboje. Kradzieże.
Wiele czynników popycha człowieka w kierunku popełniania przestępstw. W tym przypadku ponownie obnaża się to, jak ważna dla człowieka jest opinia innych osób. Ile razy krytyczne zdanie naszych rówieśników bądź też nawet i młodszych kolegów odnosiło się do niechlujnego ubioru, wątpliwej urody czy też braku tego lub owego. Słowa poniżenia przeważnie kierowane są do tych „gorszych”. Ubogich, skrytych w sobie albo odstających od reszty. Inny jednak nie oznacza, że jest gorszy. Wielu tego nie rozumie, dlatego posuwa się do kradzieży. Żeby zdobyć nowe ubrania, nowe rzeczy, dzięki którym przypodoba się reszcie społeczeństwa. Oczywiście takie kradzieże nie obejmują samolubstwa czy egoizmu. Nie odnoszą się także do ludzi skrajnie ubogich, którzy ledwo zdobywają przedmioty pierwszej potrzeby. Mowa tu o konkretnej sferze młodych, którzy zagubieni w świecie nie potrafią znaleźć swojego miejsca. Znaczna część przestępstw rodzi się z ludzkiej złośliwości.
Świadome morderstwo natomiast najczęściej prowokowane jest zazdrością. Ktoś jest w posiadaniu rzeczy, której się pożąda lub zdobył względy dziewczyny, która wcześniej związana była z innym. Łatwo upozorować wypadek lub samobójstwo takiej osoby. Co więc stoi na przeszkodzie? Strach, wręcz przerażenie. Wielokrotnie w głowie każdego młodego człowieka pojawia się myśl o morderstwie. Strach jest w tym momencie jedynym hamulcem, który potrafi ocalić przed wypadkiem.
Najczęściej jednak w młodym wieku jest to morderstwo nieświadome, jeśli w ogóle takowe zaistnieje. Znany wszystkim schemat: kłótnia, bójka, upadek na krawężnik. To nie jest tylko wymyślona przez zarozumialców bujda. I pojawia się nie tylko wśród młodzieży, ale również ludzi dorosłych, na pozór dojrzałych. Potem tylko żyje się, będąc ściganym przez nieustające poczucie winy, które nigdy nie odpuści i nie da spokoju. Nie można się od niego uwolnić, bo jest to brzemię na całe życie.
Wiele błędów popełnionych w przeszłości odbija się na późniejszym kształtowaniu swojej drogi, swojego świata. Istotą ludzką jest, że owe błędy popełniamy. Raz mniej ważne, raz całkiem poważne. Człowiek jednak uczy się na błędach. Ale co zrobić, kiedy nie będzie okazji do wykorzystania nabytej w ten sposób wiedzy?
A co jeżeli ma się świadomość popełnienia błędu, a mimo wszystko chce się go popełnić ponownie?
Błędne koło powoli zamyka człowieka w swoich okowach, z których nie ma ucieczki. Ciąg zdarzeń i wypadków, dzień w dzień wyglądających tak samo. Można w ten sposób nadal popełniać błędy. Nadal kraść. Nadal mordować. Nadal wdawać się w bójki. Nadal się zakochiwać.
Można również spróbować wyzwolić się od ludzi, od świata i obiektów, przez które zostaliśmy uwięzieni. Obrać sobie wyższy cel. Wszyscy zawsze powtarzają, że jeśli coś jest nie tak, to na pewno wina ich samych i starają się w jakiś sposób zmieniać samych siebie. To nie jest wyjście. Chcąc zmienić poglądy na własną przyszłość nie należy zmieniać siebie czy też stanu posiadania. Rzeczy materialne nie mają przecież większego znaczenia. Co więc pozostaje? Wpłynięcie na swoje otoczenie. Szczera rozmowa, wypowiedzenie swojego zdania albo w ostateczności całkowita zmiana środowiska na inne.
Bycie sobą to jedyna słuszna broń, która jest w stanie zwyciężyć ze światem.

Skrajnie wyczerpana dochodzę do linii drzew, zza której wyłania się asfaltowa droga. Staję jak wryta, wpatrując się w coś, co nie jest drzewem, krzakiem albo grudką topniejącego śniegu. Z naszego miasteczka biegnie tylko jedna ulica i najprawdopodobniej to właśnie na nią trafiłam. Słońce wisi jeszcze ponad drzewami, więc mój marsz jak na razie nie trwał więcej niż kilka godzin. Przywołuję w myślach przebytą trasę i dochodzę do wniosku, że miasto znajduje się na północy, czyli gdzieś po mojej prawej stronie. Szybko więc skręcam w lewo i podążam wzdłuż ulicy. Asfalt jest o wiele lepszym podłożem od podmokłej ziemi i śliskich liści, zagrzebanych pod resztkami śniegu. Noga za nogą, krok za krokiem, coraz bardziej oddalam się od miejsca, gdzie pogrzebałam całą przeszłość. Prawie całą. Otulam się ramionami, żeby powstrzymać ich drżenie. Chłód, który odczuwam, nie jest niestety spowodowany zawiewającym od pleców zimnym wiatrem. Przez całe ciało przechodzi mnie fala płaczu, niemego krzyku, który kumuluje się gdzieś wewnątrz mnie. Na miękkich nogach zatrzymuję się w końcu i kolejny raz tego dnia upadam. Policzki po raz kolejny są mokre od łez, których przysięgałam więcej nie tracić. Nie przez niego. Nie jest przecież ich wart.
Jest wart bardziej niż ktokolwiek.
Zaciskam zęby, żeby nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku i po prostu klęczę na drodze w towarzystwie zjaw, które za nic nie chcą dać mi spokoju. Ponownie o nim myślę. Z resztą jak zawsze, kiedy zostaję sama. Wszystko ucieka w jego stronę, każda łza, każde westchnięcie czy ruch. Dałabym wszystko, żeby mógł być obok, żeby mógł mnie przytulić. Chcę mu wybaczyć wszelkie krzywdy, jestem gotowa to zrobić. Niech tylko wróci.
Niech zapewni, że jest przy mnie.
Że nigdy nie odejdzie.
Że obietnice, które szeptał mi do ucha, nie były jedynie spadającymi gwiazdami, wzniecającymi w człowieku marzenia, a potem niknącymi za horyzontem razem z całą nadzieją.
Ile jeszcze razy mam prosić Boga o litość?


***


Tęsknota,
Która od zawsze
Trawi moją duszę.

Myśl lotna
Biegnie do Ciebie –
Ja cierpię katusze.

Ile dni,
Kropionych bólem
Przetrwać jeszcze muszę

Nim myślą,
Nadzieją szczerą,
Kiedyś Ciebie wzruszę?

Twoje już uschłe łzy
Ranią mi serce.
Tonę w ich morzu,
Wciąż łaknąc więcej.

Patrząc w Twe puste oczy
Nie mogę znaleźć słowa.
Opuściłeś mnie na zawsze –
Martwa serca połowa.

Kochanie.
Czy kiedykolwiek jeszcze
Twój zapach wypełni powietrze?


***


Stacja benzynowa.
Dostrzegam ją już z daleka, kiedy powłóczystym krokiem staram się posuwać naprzód. To pierwszy budynek, który spotykam od czasu opuszczenia miasta i chyba jedyna rzecz, która przywołała na moje usta cień uśmiechu. Nawet z tej odległości może kilkuset metrów widać, że jest opuszczona. Podniszczony szyld, mrugające co chwilę reflektory i rozlane wszędzie paliwo. Pewnie interes się nie kręcił i właściciele zwyczajnie ją porzucili. Ale kto normalny buduje stację benzynową w środku lasu, gdzie najbliższe miasteczko znajduje się.. sama dokładnie nie wiem, jak daleko stąd. Ważne, że budynek ze wszystkich stron otaczają drzewa, a droga nie jest zbyt ruchliwa. Nikt nie ma szczególnych powodów, żeby odwiedzać to miejsce.
Po dłuższym marszu w końcu docieram do parkingu, na którym przystaję, żeby ocenić sytuację. Na ziemi walają się puszki, pływające w kałużach benzyny, która mieni się kolorami tęczy, oświetlana promieniami chowającego się za drzewami słońca. Ostrożnie podchodzę do wejścia niewielkiego sklepiku, pogrążonego w mroku lasu. Wokoło stoją skrzynie, w których zapewne przechowywano zaopatrzenie. Teraz są one zupełnie puste, nie licząc jakiś namokłych papierów i kilku pozgniatanych butelek. Odrzucam na bok wszystko, co mogę, torując sobie w ten sposób dojście do drzwi. W środku musi coś być. Jedzenie, opatrunki albo chociaż gazety na podpałkę. Zwierzęta nie potrafią przecież otwierać drzwi lub rozbijać okien. Noce w lesie nie należą do najcieplejszych, szczególnie kiedy zima nadal trzyma i niewiadomo, ile jeszcze będzie trzymał śnieg. Napieram na drzwi całą swoją siłą, ale te ani drgną. Cholera. Obchodzę budynek dookoła, szukając jakiegokolwiek innego wejścia. Nagła nadzieja na schronienie się przed zimnem zaczęła gwałtownie spadać. Na tyłach znajdują się drugie drzwi, na których widnieje niewyraźny i podniszczony zębem czasu napis: „magazyn”. Te jednak również są zamknięte. Z frustracją rozglądam się wokół. Nie zamierzam się teraz poddać. Mój wzrok zatrzymuje się na leżącym kilka metrów dalej kamieniu. Biorę go szybko do ręki i podrzucam kilkakrotnie. Nie jest szczególnie ciężki, ale powinien rozbić szkło. Wracam na przód sklepu, cały czas ważąc w dłoni jego ciężkość. Bez większego zastanowienia rzucam kamieniem w jedno z przednich okien sklepu. Nigdy nie przypuszczałam, że będę musiała włamywać się do sklepu na opuszczonej stacji benzynowej, kilka (jeśli nie kilkanaście) kilometrów od domu. Ale nigdy też nie pomyślałam, że stracę siostrę, najlepszą przyjaciółkę i.. *** w ciągu miesiąca. Krzywię się lekko na wspomnienie ich twarzy, których mogę już w życiu nie zobaczyć. Wymęczenie i głód jednego dnia w lesie dało mi do zrozumienia, że nie wytrzymam tak długo. Musze jak najszybciej dostać się do innego miasta, a ta droga na pewno gdzieś prowadzi. Dowiem się gdzie, znajdę tam pomoc i odnajdę bliskie mi osoby. To jedyne wyjście, jakie mi w tej chwili pozostało.
Odgłos rozbijanego szkła przywołuje na moją twarz już nie cień, ale cały uśmiech. W szybie pojawił się dość duży wyłom, jednak zbyt mały, żebym mogła się przecisnąć. Szybko przeszukuję parking w poszukiwaniu kolejnego przedmiotu, którym mogłabym rzucić. Puszki są zbyt lekkie, a skrzyni nie dałabym rady podnieść. W końcu zdejmuję z nogi but. Waży mniej od kamienia, ale może uda mi się powiększyć nim dziurę. Biorę zamach i ponownie ciskam w stronę szyby. Kolejny odgłos spadających na ziemię odłamków szkła. Tym razem otwór jest wystarczająco szeroki. Adrenalina tchnęła energię w moje ciało, przez co odpycha wszelkie inne myśli na bok. Liczy się tylko to, że pierwszy raz w życiu dopuściłam się wandalizmu na taką skalę. Może stacja jest opuszczona, ale nie zmienia to faktu, że zamierzam się do niej włamać. Podchodzę bliżej okna i z jakimś rodzajem satysfakcji pochylam się, przekładając jedną nogę do wnętrza sklepu. Muszę teraz uważać, żeby przypadkiem nie nadepnąć na szkło, bo byłam uziemiona przez najbliższe kilka dni, a na to absolutnie nie mogę sobie pozwolić. Już i tak zraniona przed miesiącem noga co jakiś czas boleśnie o sobie przypomina.
Wewnątrz budynku panuje półmrok. Niewiele da się zobaczyć przy świetle co chwilę gasnących reflektorów i praktycznie schowanego już zupełnie słońca. Po omacku więc staram się odnaleźć but. Staram się utrzymać równowagę na jednej nodze, bo cała podłoga jest usiana malutkimi odłamkami. Z sykiem cofam rękę, kiedy kaleczę ją o rozbitą szybę. Klnę pod nosem, w końcu odnajdując zgubę i odsuwając się nieco w głąb pomieszczenia. Czuję, jak po nadgarstku spływa mi strużka krwi i ponownie przeklinam, rozglądając się pobieżnie po pomieszczeniu. Nie jest duże, umeblowanie stanowi kilka rzędów niemal całkowicie pustych regałów, lada, po której walają się papierki po gumach do żucia, niedziałające już lodówki z cuchnącym na cały sklep zepsutym serem i niedziałających, wiszących przy suficie lamp. Z rezygnacją opieram się plecami o ścianę i osuwam na ziemię, wzdychając przy tym ciężko. Po posadzce wala się jakieś pudełko po ciastkach, nieco dalej zabrudzony i podniszczony pluszowy miś. Gdzieś w blasku reflektora zauważam przebiegającego szczura, na co mimowolnie się wzdrygam. Więc wszystko na marne. Odchylam głowę do tyłu i lekko przymykam powieki, starając się nie rozpłakać nad swoją niedolą. Z zabranego z domu prowiantu zostało mi jeszcze kilka rzeczy. Jeśli będę oszczędzać, starczy na góra tydzień. Nie wiem jednak, co potem.. Wątpliwości jednak szybko przechodzą, kiedy dopada mnie fala senności. Budynek mimo wszystko chroni przed bezlitośnie smagającym po twarzy wiatrem, daje bezpieczne schronienie i możliwość odpoczynku. Nawet sama nie zauważam, kiedy głowa zsuwa mi się na ramię, a oczy same zamykają. Zasypiam w ciągu kilku chwil, wymęczona całym dniem wędrówki.

„Kłamałem.”
Słowo odbija się echem dookoła, wzbudzając w brzuchu nieprzyjemny skurcz. Nie chcę tego słyszeć. Już nigdy więcej.
„Okłamałem cię..”
Od początku wiedziałam, jak to się skończy. Do czego może mnie doprowadzić ta droga skazańca. Że tak naprawdę nic dla niego nie znaczę.
„Zniknięcie Sam i Angeliki.. moją winą..”
Mrok, który mnie otacza zaczyna ogarniać moje wnętrze, strzępki zdań rozrywają umysł.
„Spotkanie…nie było…przypadkiem…”
Ból to jedyne, co teraz czuję.
„Ponieważ… cię”
A może ja już nic nie czuję.
„Kocham…”
Miłość do tej jednej osoby staje w ogniu, wali mi się na głowę.
„…cię”
Zabija
Wyniszcza
Zapomina
„Kocham…..cię…”
Umiera
„Kocham cię”

Z niespokojnego snu wyrywa mnie odgłos turlającej się puszki i chrzęst czyichś butów na rozbitym szkle. Otwieram szeroko oczy, starając się zorientować, gdzie właściwie jestem. Piekący ból dłoni dobitnie mi o tym przypomina i przywołuje grymas na mojej twarzy. Rozglądam się dookoła, szukając źródła dźwięku, który mnie obudził. Za oknami panuje zupełny mrok, słońce pewnie dawno zaszło. Tracę oddech, kiedy zauważam, że migające co chwilę światło nie jest blaskiem reflektorów a trzymanej przez kogoś latarki. Tuż przy oknach dostrzegam czyjąś sylwetkę. Znaleźli mnie. To pierwsza myśl, jaka przychodzi mi na myśl i wypiera wszystkie pozostałe. To z pewnością szpieg, działający na usługach policji. Śledził mnie aż tutaj i czekał na odpowiedni moment, żebym nie mogła już dalej uciekać. Jedynym wyjściem ze sklepu jest główne wejście, obecnie obstawiane przez intruza. Nie mam odwagi poruszyć nawet palcem, bo najwyraźniej mężczyzna jeszcze mnie nie zauważył. Jeśli jest sam, to mam jeszcze jakieś szanse. Muszę tylko odwrócić jego uwagę i wymknąć się na zewnątrz. Jeżeli jednak za dworze jest ich więcej, nie mogę liczyć nawet na cud. Jedno jest pewne. Jeśli tu zostanę, to skończę swoje życie za kratkami w miejskim więzieniu. Dobrowolnie jednak nie mam zamiaru się poddawać.
W momencie, kiedy już mam się podnieść i rzucić przed siebie ku wyjściu, promień latarki przygważdża mnie do ściany i ponownie przejmuje kontrolę nad moim ciałem, paraliżując je. Nie mogę nawet osłonić oczu przed ostrym światłem, każda część mojego ciała odmawia współpracy. Serce gwałtownie przyspiesza, w uszach szumi adrenalina, a ja jednak nie potrafię zdobyć się na najmniejszy ruch. Odgłos powolnych kroków utwierdza mnie w przekonaniu, że to już koniec. Złapią mnie i zawloką do miasta, w którym już nigdy miałam się nie pojawić. Potem oskarżą o coś, czego nawet nie zrobiłam.
A raczej tak mi się wydaje.
Już nie będę miała szansy na odnalezienie drogich mi osób i na odkrycie prawdy o tym, co właściwie się tutaj dzieje.
- Musisz być nieźle wykończona, co?
Przyjazny chłopięcy głos zupełnie mnie dezorientuje i rozbija szyki równo ustawionych myśli. Tego się nie spodziewałam, nie teraz.
- Najbliższe miasto jest kawał drogi stąd. Rzadko można tu spotkać kogoś poza własnym cieniem albo biegającymi po lesie zwierzętami.
Nie sprawia wrażenia, jakby miał mnie zakuć w kajdanki i zawlec na posterunek. Gdzieś w głębi mnie zaczyna tlić się nadzieja. Może nie należy do policji. Może znalazł się tu przypadkiem, jak ja. Może to nie on jest teraz moim katem. Staram się przebić wzrokiem przez snop światła i dostrzec jego twarz. Nieznajomy klęka obok mnie, ale nie opuszcza latarki. Instynktownie przyciągam nogi do piersi.
- Masz rozciętą dłoń – zauważa, pewnie śledząc wzrokiem plamy krwi na rękawach i spodniach. Chłopak wyciąga rękę w moim kierunku, a ja w popłochu staram się jeszcze bardziej przylec do ściany. – Spokojnie. Chcę tylko pomóc.
Odkłada latarkę na bok i nachyla się lekko ku mnie. W końcu mogę się mu przyjrzeć. Jest zdecydowanie młodszy niż myślałam na początku. Nie dałabym mu ponad dwudziestu lat, choć nie mogę się opierać jedynie na moich przypuszczeniach, bo szacowanie wieku *** nie wyszło mi najlepiej. Gładka twarz nadal w połowie ukryta jest w cieniu, błyszczące oczy szybko przebiegają po mojej dłoni. Delikatny dotyk jego skóry odpręża mnie zamiast bardziej wystraszyć. Przygryzam lekko wargę, nawet na sekundę nie odwracając od niego spojrzenia. Czy na pewno mogę mu zaufać?
- Trzeba to opatrzyć – mruczy cicho pod nosem i sprawnym ruchem zdejmuje z ramion plecak. Grzebie w nim przez jakiś czas, jakby czegoś szukając. Nie mam siły mu uciec. Jestem zbyt zmęczona, a on zbyt wysoki i sprawny. Dogoni mnie, zanim zdążę postąpić kilka kroków. Nie mam teraz żadnego wyboru, tylko zdać się na jego łaskę. W końcu wyciąga z plecaka bandaże i buteleczkę z wodą utlenioną. Szybko przemywa moją ranę i opatruje ją, skupiając na tej czynności całą swoją uwagę. Kątem oka obserwuję jego spokojną twarz. Jest w niej coś interesującego, ciepłego.
Z n a j o m e g o.
- To jedynie skaleczenie – odzywam się w końcu, spuszczając wzrok na dłoń. – Nie musiałeś się tak poświęcać.
- Żartujesz sobie? Do takiej rany mogłoby wdać się zakażenie, bardzo nieciekawa sprawa. Zaufaj mi, ja wiem, co robię.
Mrużę oczy, starając się zrozumieć, co nim właściwie kieruje. Altruistyczna chęć pomocy czy może egoistyczne powody, o których nawet wolę nie myśleć?
- Co tu robisz? – pyta po dłuższej chwili milczenia, nie odsuwając się nawet odrobinę. Przełykam ślinę, uparcie unikając jego wzroku. Nie chcę skłamać, bo budowanie potencjalnej przyjaźni na kłamstwie nie jest najlepszym wyjściem. Z drugiej strony jeżeli powiem prawdę..
- Wyszłam na wycieczkę do lasu i zwyczajnie się zgubiłam – wzruszam ramionami, żeby nadać swoim słowom więcej prawdziwości. Chłopak prycha cicho.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że beznadziejnie kłamiesz?
- Przynajmniej się staram, tak? – odgryzam się, marszcząc lekko brwi i w końcu odwzajemniając jego spojrzenie. – Mógłbyś chociaż współpracować.
- Ależ wybacz mi, mistrzyni kłamstwa i intrygi.
- Tak lepiej.
Oboje śmiejemy się cicho, a ja dyskretnie wzdycham z ulgą, kiedy napięta atmosfera w końcu lekko się rozluźnia. Nie sprawia wrażenia kogoś, kto chciałby mnie wydać w ręce policji, a tym bardziej na jednego z nich. Uśmiecham się więc nieco cieplej. Bądź co bądź pomógł mi.
- Dziękuję – odzywam się śmielej i wyciągam dłoń w jego stronę. – Mam na imię Layla. Jak zwie się mój wybawca?
- Layla..? – przez chwilę mam wrażenie, że jego oczy rozświetlają się mocniej. Jakby na wspomnienie radosnych chwil czy też jak na widok jedzenia po kilku dniach podróży bez prowiantu. W następnej sekundzie blask znika, a chłopak chwyta moją wyciągniętą rękę i mocno nią potrząsa. – Miło mi poznać. Ja jestem Xavier, najprzystojniejszy osobnik w promieniu dziesięciu kilometrów.
- Czy w promieniu dziesięciu kilometrów znajduje się ktoś jeszcze oprócz naszej dwójki? – pytam ironicznie, unosząc brew i starając się powstrzymać parsknięcie śmiechem. Jest miły i zabawny. Aż dziwne, że w ogóle go tu spotkałam.
- Ty się nie rób taka cwana. Nadal mi nie powiedziałaś, co tu robisz.
- Można powiedzieć, że uciekam.
- Przed czym?
- Przed samą sobą.
Xavier kiwa w zamyśleniu głową, po czym szybko podnosi się na nogi i otrzepuje spodnie z kurzu i okruchów niewiadomego pochodzenia.
- Więc postanowione. Przez jakiś czas zamieszkasz ze mną, potem zobaczymy, co robić dalej – uśmiecha się szeroko i wyciąga ku mnie rękę.
- Nie chciałabym być ciężarem.. – to miłe, że chce mi pomóc, ale z nim na głowie nie będę mogła odkryć jakiejkolwiek tajemnicy. No może oprócz tej, która dotyczy jego bezczelnego uśmiechu.
- Ciężarem? Ależ przestań, od dziesięciu lat nie miałem żadnego towarzysza! To będzie dla mnie czysta przyjemność – skłania się lekko, wciąż trzymając wyciągniętą przed sobą rękę. Przewracam oczami i chwytam ją niepewnie. Najwyżej wymknę się w odpowiednim momencie. Tymczasem może faktycznie lepiej będzie zdać się na jego pomoc. Skoro tutaj jest, to z pewnością orientuje się w tym wszystkim bardziej niż ja.
- Wiesz, co ja tu robię, ale ja nie wiem, co ciebie tutaj przyciągnęło – zagaduję, strzepując z ubrania nieproszone mrówki czy inne insekty. Przenoszę wzrok na chłopaka, który zdaje się oceniać poziom zniszczeń, których dokonałam w sklepie.
- Ja? Cóż, żyję sobie w lesie od jakichś dziesięciu lat i staram sobie jakoś radzić – podnosi jedną z puszek i uważnie ją ogląda, jakby miała zawierać jakieś magiczne słowa.
- Dziesięciu? I co, żyjesz z wyżywienia, skradzionego stąd? – pytam z niedowierzaniem i kręcę głową. Jeśli uważa, że zamierzam w to uwierzyć, to jest jeszcze gorszym kłamcą ode mnie. Xavier śmieje się cicho i wyrzuca puszkę przez okno, jednocześnie przebiegając światłem latarki po ścianach pomieszczenia.
- Tę stację znalazłem dopiero rok temu, wcześniej nawet nie wiedziałem, że tu jest.
- Więc jak..
- Co jakiś miesiąc do miasta przyjeżdża dostawca z zapasami jedzenia. Ugadałem się z nim i zawsze oddaje mi jakąś część transportowanego wyżywienia. Nie jest tego dużo, ale jakoś daję radę. Latem jest prościej, po lesie biega więcej zwierzyny niż mogłoby się wydawać.
- A dlaczego nie przeniosłeś się na przykład tutaj? Przecież jest to raczej dobre miejsce na nocleg – staram się nadążyć za jego tokiem rozumowania, ale oczywiście zbyt duża ilość informacji totalnie wybija mnie z rytmu.
- Dobre, faktycznie, ale mało strategiczne. To zbyt oczywiste miejsce, jedyny większy budynek w okolicy. Jeśli ktoś by mnie szukał, z pewnością najpierw zajrzałby tutaj.
- Dlaczego ktoś miałby cię szukać?
Przez moje ciało przechodzi dreszcz niepokoju, kiedy chłopak gwałtownie zatrzymuje się w miejscu i zaczyna wpatrywać się w jeden nieruchomy punkt. Nie wiem, dlaczego tak zareagował. Powiedziałam coś nie tak?
- To nie jest odpowiednie miejsce do rozmowy – odzywa się w końcu i znów patrzy w moją stronę. Chłód, który bił od niego jeszcze chwilę temu teraz nagle znika, a na jego twarzy ponownie pojawia się uśmiech. – Z wielką chęcią pokażę ci twoją nową rezydencję.
- Mam dość duże wymagania – rzucam uszczypliwie, zbierając z podłogi swój własny bagaż i ruszając ku wyjściu. – Codziennie śniadanie do łóżka.
- Jasne! Sześciogwiazdkowy hotel „Xavier&Partners” serdecznie zaprasza – chłopak wyrzuca w górę ramiona i teatralnie się przede mną skłania. – Obsługa zawsze jest do pani usług.
- Dobrze, zapamiętam. Wiedz również, że na podwieczorki jadam jedynie idealnie przyrządzony koktajl z mango. Chciałabym również porozmawiać z prezesem, jeśli jest taka możliwość – to niesamowicie głupie, ale nie mogę się powstrzymać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mam szansę na normalną wymianę zdań, która nie dotyczy mnie, zniknięć albo czegokolwiek, co błyskawicznie psuje mi humor. Nareszcie mam okazję do zrzucenia z siebie tego ciężaru, choćby na kilka chwil.
- W porządku, księżniczko. Powozu wprawdzie nie mamy, ale myślę, że na własnych nogach dasz radę dojść na miejsce.
- Kaleką jeszcze nie jestem – szczerzę zęby w uśmiechu i przechodzę przez dziurę w oknie, tym razem całkowicie unikając zranienia.
- Ale ty wiesz, że ja mam klucz, tak? – Xavier lekko popycha drzwi, które otwierają się bez żadnych oporów. Mrużę oczy i gromię go spojrzeniem.
- Nie mogłeś powiedzieć wcześniej? – podnoszę jakąś puszkę i rzucam nią w jego kierunku. Ten natomiast zręcznie ją chwyta, pokazując mi przy tym język.
- Nie, nie mogłem.
Przechodzimy na drugą stronę ulicy, gdzie zupełnie zdaję się na Xaviera, który sprawnie porusza się po lesie. Żył tu przez dziesięć lat, aż trudno w to uwierzyć. Ciekawi mnie, dlaczego zwyczajnie nie poszedł do miasta. Dlaczego nie mógł żyć jak reszta ludzi. Nie chcę jednak irytować go pytaniami już na samym początku naszej znajomości. To jego sprawa, co robi ze swoją przyszłością.
Uważnie rozglądam się dookoła, starając się zapamiętać drogę, którą prowadzi mnie między drzewami. Może zdarzyć się tak, że będę musiała uciekać, a stacja benzynowa, którą zostawiamy za sobą, jest czymś w rodzaju stacji wypadowej. Nawet nie zauważyłam, że zaczęłam zwracać uwagę na takie rzeczy. Od kiedy *** powiedział mi prawdę, zaczęłam przykuwać większą uwagę otaczającym mnie obiektom. Jakby w każdej chwili miały zmienić się w potwora i rozszarpać mnie na strzępy.
- Co tak nagle umilkłaś, księżniczko? – Xavier zerka na mnie przez ramię i uśmiecha się ciepło. – Gdybym chciał cię zabić, już dawno bym to zrobił, nie sądzisz? Możesz mi zaufać. Ale jeśli nadal mi nie wierzysz, to powiedz, co mogę zrobić, żebyś to zrobiła. Może nie wyglądam, ale samotne spędzanie lat w lesie nie należy do najprzyjemniejszych zajęć.
Nie odpowiadam. Po prostu nie mam pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Ma dość specyficzne poczucie humoru, którego ja nijak nie potrafię zrozumieć. Siedzi tu od dłuższego czasu i sam doskonale wie, jakie niebezpieczeństwa mogą się tutaj czaić. A mimo tego cały czas żartuje. A może to ja jestem po prostu zbyt sztywna?
Tracę oddech pod wpływem jego nagłego dotyku. On łapie moją dłoń. Ja chwytam jego spojrzenie.
- Nie musisz się niczego bać, rozumiesz? Ja zawsze cię ochronię. Nieważne, co musiałbym zrobić. Nieważne, jak daleko będziesz. Obiecuję ci to.
Jego intensywnie zielone oczy chcą mnie wciągnąć pod swoją powierzchnię, a ja nie potrafię się przed tym ratować. Mogę tylko stać i patrzeć.
- Nie opuszczę cię.
Nagle cały czar pryska.. Gwałtownie się od niego odsuwam, wszystkie mięście się napinają, przerażone spojrzenie stara się skupić na jednej rzeczy. Uczucie niepokoju nie chce jednak przejść. Jak przez mgłę widzę, że chłopak coś mówi, potrząsa mną, ale nic nie czuję.
- Nie opuszczę cię.
Głos jak palący nóż wycina mi na ciele słowa niespełnionej przysięgi, która już zawsze będzie mnie prześladować. Do samego końca. Dopóki mnie nie zniszczy.
Albo ja nie zniszczę jej.
- Nie opuszczę cię.
Wszystkie kłamstwa mieszają się w jedno, rozdzierają myśli, wspomnienia, umysł. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, gdzie jestem. Nie wiem, po co żyję. Nie wiem, po co krzyczę z bólu każdej nocy. Czy to jego wina? Chciałam się go pozbyć, wyrzucić, odrzucić już na zawsze. Z drugiej strony doskonale wiedziałam, że to niemożliwe. Im większe przywiązanie, tym większe rozczarowanie cierpienie. Wolałabym nigdy go nie poznać. Często się mówi, że lepiej kochać raz i miłość stracić, niż nie kochać wcale. Ja wolałabym nie kochać.
- Layla? Cholera jasna, co się stało?
Leżę na wolnej od śniegu ziemi i wpatruję się ślepo w niebo. Słowa Xaviera docierają do mnie dopiero po dłuższym czasie, a i tak dobiegają jakby z głębi tunelu. Nie jestem w stanie odróżnić pojedynczych głosów. Wszystko zlewa się w jeden szum, jeden niezrozumiały szum.
- Wszystko w porządku?
- Jak twoja noga?
- Nazywam się Maria.
- Czemu jesteś taka niemiła?
- Sky. Nazywam się Sky.
Każda rozmowa, jaką przeprowadziłam, teraz odbija się echem po całym moim umyśle. Każda twarz, jaką widziałam, zasłania mi cały obraz, wypływając wraz ze łzami.
- Jaki tam nałóg! To po prostu szczęście w proszku.
Jaki nałóg? To po prostu jeden chłopak, w którym jestem beznadziejnie zakochana. Nawet samej siebie nie potrafię oszukać. Jak mam udowodnić reszcie świata, że on nic dla mnie nie znaczy, skoro znaczy dla mnie wszystko?
Nie powinnam tak myśleć. Nie powinnam myśleć o chłopaku, który mnie zranił, doprowadził do łez. A jednak wciąż to robię. Wciąż od nowa, wciąż z mocniejszym uczuciem. Wciąż z nadzieją, że może to faktycznie jedynie sen. Nie, to nie jest sen. To jeden wielki koszmar. Czy naprawdę zasłużyłam na to wszystko, co mnie spotkało? Czy zasłużyłam na wieczną tęsknotę, która jest gorsza od czegokolwiek? Nikt chyba nie odpowie mi na to pytanie. Nie ma osoby, która znałaby odpowiedź. Pewnie nigdy nie będzie dane mi jej poznać.
- Layla?
W końcu udaje mi się wyostrzyć spojrzenie. Jest tak ciemno, że nawet nie wiem, czy otworzyłam oczy. Mrugam kilkakrotnie i skupiam wzrok na świetle księżyca, który obecnie jest jedynym źródłem światła. Automatycznie unoszę dłoń do głowy i jęczę cicho z bólu. Tuż obok mnie słyszę głębokie westchnienie ulgi, ktoś chwyta mnie za dłoń.
- Już myślałem, że na dobre odleciałaś – szepcze Xavier i chyba się uśmiecha. Nie wiem, jest zbyt ciemno.
- Czemu wyłączyłeś latar.. – zaczynam, ale chłopak szybko mnie ucisza, zasłaniając mi usta swoją dłonią.
- Cicho bądź, proszę. Kręcą się niedaleko. Mamy ewidentnego pecha.
Kręcą? O kim on mówi? Chcę go spytać, ale ten nawet nie myśli o tym, żeby zdjąć mi palce z ust. Przewracam oczami. Chyba przecież wiem, co znaczy „zachować ciszę”. Kopię go w kostkę (tak mi się wydaje), na co ten z sykiem się odsuwa.
- O co tu chodzi? – rzucam oskarżycielskim szeptem, domagając się natychmiastowych wyjaśnień. W końcu Xavier rzeczywiście panikuje, a to raczej do niego niepodobne. Tak mi się przynajmniej wydaje. W końcu znam go od kilku godzin.
- Powiem ci, na serio, ale nie teraz. Musimy stąd zwiewać albo do rana będziemy martwymi trupami.
- Trup nie może być..
- Oj cicho już bądź i się rusz!
Chłopak ciągnie mnie za nadgarstek gdzieś przed siebie. Gdyby nie księżyc, pewnie wpadałabym na każde spotkane po drodze drzewo. Ten jednak daje na tyle jasną poświatę, że jestem w stanie odróżnić kontury poszczególnych elementów. Xavier biegnie przed siebie, jakby poruszanie się nocą po lesie było dla nim zwyczajną zabawą. Jakbyśmy bawili się w chowanego. Co za normalni ludzie o tej porze bawią się w chowanego?
Nagle gdzieś za nami rozlega się ogłuszający huk, który rozchodzi się po lesie na promień przynajmniej kilku kilometrów. Ciekawość każe mi się zatrzymać i spojrzeć za siebie, Xavier jednak jedynie przyspiesza. Zdezorientowana i wyrzucona z rytmu wpadam na jakiś krzak. Powstrzymuję krzyk bólu, który rozchodzi się po mojej lewej nodze i po prostu biegnę dalej. Mrugnięciami powiek odganiam łzy, które na dobre zasłoniły mi widok. Nie wiem, przed czym uciekamy, ale Xavier zdaje się być naprawdę spięty. Szybko mijamy kolejne drzewa i w końcu docieramy do ogromnego na kilka metrów głazu. Chłopak wciąga mnie za niego i plecami przyciska do zimnej powierzchni.
- Teraz słuchaj. Biegnij dalej przed siebie tak szybko, jak tylko potrafisz. Za następną taką skałą skręć w lewo i w dół po zboczu, gdzie zaczynają się drzewa iglaste. Już tam powinnaś być bezpieczna, ale dla pewności pójdź dalej i znajdź trzy świerki, które stoją w jednym rzędzie. Ten środkowy jest niższy od pozostałych. Za nimi znajduje się jaskinia. Wejdź do środka i czekaj, aż wrócę. Zrozumiałaś?
Skała. Zbocze. Świerki. Jaskinia. Odpoczynek.
- Rozumiesz, co mówię? – ponawia pytanie i mocno potrząsa moimi ramionami. Ja w odpowiedzi kiwam jedynie głową, nadal nie bardzo odnajdując się w tej sytuacji. O co tutaj chodzi? Dlaczego każe mi biec, kiedy ja chcę usiąść i spać po wieczność?
Xavier popycha mnie w sama nie wiem jakim kierunku, a sam odbija trochę w bok, gdzie po chwili znika w ciemności. Zaczynam biec przed siebie, starając się utrzymać oddech w płucach. Po kilku metrów zraniona noga zupełnie odmawia współpracy, przez co jestem zmuszona do zwolnienia. Idę dalej, powłóczając nogą i co chwilę odwracając się za siebie w obawie, że zaraz ktoś lub coś na mnie wyskoczy. Otulam się ramionami, bo wiatr zdecydowanie przybrał na sile. Gdybym miała teraz zasnąć pod którymś z tych drzew, do rana pewnie bym zamarzła.
W końcu docieram do skały, o której zapewne mówił Xavier. Opieram się o nią, żeby nie upaść na ziemię. Nie uderzyłam się na tyle mocno, żeby rana zaczęła krwawić, ale mimo to czuję pulsujący, tępy ból, który przybiera na sile z każdym kolejnym krokiem. Niech to szlag. Jeśli ten chłopak chce mi odstawić jakiś głupi żart, to przysięgam, że skopię mu dupę.
Zaczynam wolno zsuwać się ze zbocza, na którym na szczęście nie napotykam jakiś większych i potencjalnie niebezpiecznych obiektów. Jednak mimo to spodnie są już do wymiany, połowa z nich została gdzieś w głębi lasu. Ból głowy nasila się jeszcze bardziej, a ja mam ogromną ochotę zostać w tym miejscu, nieważne co by się ze mną miało stać. Wolno docieram do podnóży zbocza i z ostatkami sił podnoszę się na nogi. Xavier miał rację, przede mną rozpościera się gąszcz zielonych drzew, które mocniej odznaczają się na tle pozostałych. Tylko jak ja mam w tej ciemności odnaleźć jakiekolwiek odrębne trzy świerki. Klnę pod nosem i odgarniam mokre włosy ze spoconego czoła. Też miał tupet, żeby przysłać mnie tu samą. Jak wróci, to tak mu wygarnę, że zapamięta do końca swojego życia.
Jeśli wróci.
Zaczynam wolno zagłębiać się w gąszcz drzew, cały czas bacznie nasłuchując i rozglądając się dookoła. Do moich uszu nie dolatuje żaden dźwięk, prócz własnego przyspieszonego oddechu i nierównego chodu po trzaskających co jakiś czas gałązkach.
W końcu dostrzegam świerki, o których wspominał Xavier. Są wysunięte najbardziej na północ, rosną tuż przy skalnej ścianie. Z pozoru nie wzbudzają żadnych podejrzeń. Kiedy jednak podchodzę bliżej, wychylając możliwie jak najbardziej szyję, dostrzegam za nimi ciemniejszy cień. Przeciskam się między usianymi igłami gałęziami i niemal wpadam najprawdopodobniej do wnętrza jakiejś jaskini. Jest tu ciemniej niż na dworze, co raczej nie polepsza mojej sytuacji. Staram się na ślepo wymacać coś przed sobą, moje starania jednak nic nie dają. Ponownie klnę, starając się chociaż znaleźć ścianę. Kiedy w końcu jej dotykam, odskakuję w tył ze wstrętem. Jest zimna, śliska i pokryta jakimś meszkiem. Wzdrygam się na samą myśl o tym, czego właśnie dotknęłam. Są jednak plusy, wiatr przestał nieubłaganie wiać mi w plecy i w końcu mogę odpocząć. Siadam więc wolno na ziemi i z cichym jękiem rozprostowuję nogę. Gdzieś z zewnątrz ponownie dobiega huk, tym razem jest jednak o wiele odleglejszy. Wzdycham z ulgą i padam na kamienne podłoże, wbijając spojrzenie w tonący w mroku sufit. Wsłuchuję się już tylko w odgłosy zimowego snu i spadających gdzieś z głębi jaskini kropel. Miarowy dźwięk kapania usypia mnie momentalnie, nawet nie zauważam, kiedy kompletnie tracę kontakt z rzeczywistością.

- To jest genialny pomysł, mówię ci! – Angela ze śmiechem wspina się na jeden z kontenerów, strącając przy okazji kilka butelek. Zawsze uwielbiała skakać po czym tylko się dało i przy okazji strasznie wkurzać tym Jane.
- No ja nie wiem, Angie.. Mama znowu się wścieknie - wycofuję się lekko, obejmując ciało ramionami. – Dobrze wiesz, że nie lubi jak się wspinamy.
- Natomiast ty doskonale wiesz, że zawsze uchodzi nam to płazem – dziewczyna wyciąga w moim kierunku oskarżycielski palec, stojąc na klapie śmietnika. Już zdążyła pobrudzić białą bluzkę i podrzeć nową spódniczkę. Mama z pewnością będzie zła..
- Layla!
Ledwo się odwracam, kiedy z siłą rozpędu wpada na mnie uśmiechnięta od ucha do ucha Sam. Na szczęści udaje mi się zachować równowagę i odpowiedzieć jej tym samym uśmiechem.
- Sam! Wróciłaś już?
- Tak. Matka stwierdziła, że nie wytrzyma więcej w tym lesie, więc zwinęliśmy całe obozowisko i wróciliśmy.
- Nie było was zaledwie kilkanaście godzin..
- Czyli stanowczo zbyt mało – przerywa mi ewidentnie zniesmaczona Angela, która nerwowo tupie nóżką o metal. Sam gromi ją spojrzeniem.
- Uważaj, jak się zwracasz do starszych – odwarkuje jej Samantha i chwyta mnie pod ramię.
- Dzielą nas tylko cztery lata, więc się nie wymądrzaj! – wybucha Angelika i z hukiem zeskakuje na ziemię. Kiedy się wścieka, jest szczególnie zawzięta. Od kiedy poznałam Sam, między tą dwójką stale wyczuwa się napięcie. Jakby ktoś podłączył je do prądu. Głośno przełykam ślinę i kładę dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Sam, może lepiej zaprowadzę Angelikę na plac zabaw, bo mama mnie o to prosiła. Muszę się nią opiekować.
- Jasne, rozumiem – złotowłosa dziewczyna wzrusza jedynie ramionami. Zawsze tak robi, kiedy stara się ukryć złość lub smutek. – I tak miałam pójść się rozpakować, co pewnie zajmie mi większość dnia. Ale jutro zabieram cię do galerii. Oszalejesz, jak zobaczysz te różowe buty o których ci mówiłam – po czym skocznym krokiem oddala się w kierunku swojego domu. Wzdycham z ulgą, opierając się przy tym o ścianę. Miała razem z rodzicami spędzić kilka dni na łonie natury i liczyłam, że będę mogła odpocząć od ich ciągłych kłótni. Oczywiście moje nadzieje zupełnie legły w gruzach i znowu zacznie się moje podwójne życie. To nie tak, że robię to z przymusu. Sam jest dla mnie ważną przyjaciółką, mamy wiele wspólnego. Angelika natomiast od samego początku była do mnie przyjaźnie nastawiona. Może dzielą nas cztery lata, ale zachowuje się naprawdę dojrzale. Chociaż może źle to ujęłam. Jest zdecydowanie zbyt inteligentna jak na przeciętne dziecko w swoim wieku.
- Złotowłosa znowu wróciła, żeby uprzykrzać życie trzem misiom – mamrocze pod nosem Angelika i kopie jakąś przypadkową puszkę.
- Nie podchodź tak do tego – uśmiecham się do niej i czochram rude loki. – Jesteś moją siostrą i nigdy nie pozwolę, żeby coś nas podzieliło.
- Ona już to zrobiła. Nie widzisz? – dziewczyna unosi na mnie spojrzenie pełne dziecięcej ufności, którą tak rzadko potrafię w nich dostrzec. Wzdycham z rezygnacją i przyciągam ją do siebie.
- Obiecuję, że nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić – szepczę tuż przy jej uchu. – Przy mnie zawsze będziesz bezpieczna.
- Obiecujesz? Na mały paluszek?
- Na mały paluszek.

Budzę się, kiedy z pomiędzy drzew padają na moją twarz promienie wschodzącego słońca. Już po pierwszym, minimalnym ruchu czuję ból niemal w każdej części ciała. Spanie na gołej skale nie było najlepszym pomysłem, ale nie miałam innego wyjścia. Wolałam to od dotykania śliskiej ściany jaskini, w której pewnie aż roi się od wszelkiego rodzaju robactwa. Z trudem dźwigam się do siadu, z każdym ruchem czując bolesne napięcie każdego mięśnia. Chwytam się za kark, żeby jakkolwiek go rozmasować i sennie jeszcze rozglądam się po wnętrzu. Słońce świeci na tyle jasno, bym mogła dostrzec nawet najodleglejszy zakątek jaskini.
Mieszka dosyć skromnie, ale czego innego mogłam się spodziewać? W końcu mieszka w lesie, a tutaj na luksusy nie można sobie pozwolić. Ta jedna noc na ziemi boleśnie mnie w tym przekonaniu utwierdziła. Jaskinia nie jest wcale taka duża, jak na początku mi się wydawało. Zgrabnie ukryta za drzewami jest nie do znalezienia. Wewnątrz natomiast znajduje się kilka skrzynek i kartonów, wypełnionych jedzeniem, jakimiś szmatkami i masą rulonów z materiału. Nieco dalej stoi proste łóżko, zbudowane z mchu, liści oraz kawałków jakiejś skóry. Na środku stoi parę pniaków wokół długiego, ściętego na kształt blatu powalonego drzewa, a głębiej znajduje sporych rozmiarów niebieskie wiadro. Rozglądam się po całym wnętrzu, uważnie obserwując każdy element. Mój wzrok szczególnie przyciągają malunki naskalne. Jakieś sylwetki, dalej mnóstwo zieleni, jakby coś na kształt lasu, a zupełnie na końcu czerwień zmieszana z pomarańczem.
Nie jestem w stanie dokładniej się przyjrzeć, ponieważ gdzieś na zewnątrz słyszę głuchy łoskot i łamane gałęzie. Z przestrachem usuwam się nieco w cień jaskini, nie bardzo wiedząc, co począć w takiej sytuacji. Moja dłoń ślepo natrafia na jakiś długi drąg, więc mocno go ściskam i unoszę nad głowę, czekając na intruza. W momencie, kiedy sylwetka wyłania się spomiędzy świerków, z całej siły uderzam w nią trzymanym kijem.
- Co, do cholery..!
Xavier w porę odskakuje do tyłu, moja broń trafia w powietrze. Adrenalina szybko spada, a na twarz wkrada się uśmiech ulgi.
- Wybacz, myślałam że..
- To zrozumiałe, nie przepraszaj – chłopak opada na kolana i mocno wtula moje ciało w siebie. Mi z wrażenia zapiera dech w piersi. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
Jest brudny, poraniony i ewidentnie wykończony. Aż się dziwię, że nie padł gdzieś po drodze. Cała noc w lesie pewnie by mnie przerosła. Po kilku chwilach odpowiadam na uścisk i obejmuję jego ciało drżącymi ramionami. Mam do niego mnóstwo pytań, ale chyba lepiej będzie, jeśli dam mu teraz pójść spać.
- Połóż się – szepczę przy jego uchu. – Już wszystko w porządku, musisz tylko odpocząć.
Xavier na wpół przytomnie kiwa głową, powieki same mu się zamykają. Pomagam mu wstać i położyć się na łóżku. Ten wtula się w posłanie i uśmiecha sennie.
- Kiedyś przyniosę ci szyszkę. Zobaczysz.. – mówi już jakby przez sen, odpływając na dobre. Przez jakiś czas wpatruję się w jego nieruchomą twarz. Mocno zarysowane kości policzkowe i podłużna twarz nadają mu powagi, tak zupełnie nie pasującej do jego charakteru. Czarne włosy niedbale rozsypują się po poduszce, grzywka opada na zamknięte oczy. Cienie pod oczami nadają mu postać bezbronnego dziecka, któremu zależy tylko na tym, żeby w końcu móc przytulić się do mamy i zasnąć. Kilkudniowy zarost czyni go jeszcze bardziej przystojnym, choć i bez tego dziewczyny pewnie by za nim szalały. Długa szyja, idealnie prezentująca się nawet podczas snu. Ciemna karnacja przywodzi na myśl podróżnika po egzotycznych krajach, który szuka osoby, której mógłby powierzyć swoje świecące w słońcu szmaragdy. Uśmiecham się lekko i gładzę palcem jego policzek. Może nie znamy się długo, ale już zdążyłam wyczuć więź, która w jakiś sposób nas łączy. Może nie jest ona silna, ale z czasem mogłaby się utwardzić. I chyba to najbardziej mnie niepokoi.
Przez następne kilka godzin chodzę w kółko po jaskini, starając się znaleźć sobie zajęcie. Nie jestem najlepsza w opatrywaniu ran, ale zrobiłam co mogłam, żeby chociaż powierzchownie oczyścić jego rany. Miałam do dyspozycji jedynie kapiącą ze sklepienia wodę i kawałki szmat, ale mam nadzieję, że na razie to wystarczy. Pozbyłam się zniszczonych spodni i przez jakiś czas strasznie marzłam, dopóki nie znalazłam jakiejś pary jego spodni. Są o kilka rozmiarów za duże, ale jakoś daję sobie radę. Zjadam też szybko resztki jedzenia ze swojego plecaka i dopijam ostatnie zapasy swojej wody, z rezygnacją opadając na podłogę obok chłopaka. Zdążyło minąć południe, kiedy w końcu zaczyna się ruszać, mruczeć i wiercić. Odsuwam się lekko i przyglądam mu ze szczerym zaciekawieniem. Nie miałam okazji przyglądać się mężczyźnie po przebudzeniu. Chociaż też osobiście nie wiem, co jest w tym takiego niesamowitego. Chłopak uroczo marszczy nos i przeciera oczy, by w końcu móc je delikatnie uchylić i spojrzeć na mnie. Zza jego pełnych ust wychylają się równe, białe zęby.
- Dzień dobry – mówi, a raczej stęka, starając się odgonić resztę snu. – Chyba nie spałem zbyt długo, prawda?
- Tylko kilka godzin – macham niedbale ręką i również się do niego uśmiecham. – Znalazłam sobie jakieś zajęcie.
- Podziwianie mojego idealnego ciała pewnie. Ale mnie nie molestowałaś, prawda?
- Chyba tylko w twoich marzeniach.
Oboje śmiejemy się cicho, na chwile zapominając o wydarzeniach poprzedniej nocy. Wiemy jednak doskonale, że tego tematu nie można przemilczeć. Muszę wiedzieć, dlaczego tak wtedy zareagował i co oznaczały te ogłuszające huki.
- Przemyłaś mnie? – pyta nagle, oglądając dokładnie swoje rany na ciele, jakby pierwszy raz coś podobnego widział.
- To źle? – odpowiadam pytaniem, niepewnie się mu przyglądając. Jego reakcja nie była taką, jakiej się spodziewałam na początku.
- Nie, to dobrze. Przynajmniej wiem, że musze cię wszystkiego nauczyć od podstaw.
Rzucam w niego kępką suchych liści, które wyleciały z łóżka i prycham cicho. Oczywiście doskonale wiem, że musze się tego nauczyć, tak jak wszystkiego innego, jeśli chodzi o przetrwanie. Wcześniej nigdy nie byłam tak daleko od domu, w dziczy, zdana jedynie na własne umiejętności. To dla mnie całkowicie obce, więc muszę zdać się na Xaviera, bo tylko on może mi teraz pomóc. Kiedy będę już znała podstawy, w końcu będę mogła zająć się swoim pierwotnym celem. Nie sądzę, żeby Sam i Angela znajdowały się gdzieś daleko od miasta. Porywacz miał coś konkretnego na celu, chciał zmusić mnie do działania, więc zadziałałam. Nie miałam innego wyjścia. Jeśli on teraz nie wykona swojego ruchu, sama będę musiała coś zrobić.
- Co się stało wczoraj w lesie? – pytam w końcu, bo chęć poznania prawdy zjada mnie od środka. Nie jestem pewna, czy sama nie byłabym w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Taki huk może wywołać tylko jedna rzecz. Broń palna.
- Było niesamowicie blisko – sapie, unosząc się na łokciach i w zamyśleniu wpatrując w ścianę. – Wcześniej nie zapuszczali się aż tutaj. Dodatkowo twoje omdlenie prawie nas pogrzebało. Ja już chcę się rzucić do ucieczki, kiedy ty nagle padasz mi w ramionach. Prawie na zawał padłem, bo pomyślałem, że cię postrzelili. Całe szczęście oddychałaś. Inaczej znalazłbym ich i zarżnął, nie licząc się z konsekwencjami.
- Ale kogo? – patrzę na niego, ponownie nie nadążając za jego szybkim myśleniem.
- Grupę bardzo nieprzyjemnych i niebezpiecznych panów – odpowiada kolokwialnie i zupełnie podnosi się z łóżka, idąc gdzieś w głąb jaskini. Ruszam za nim, bo nie zamierzam tak łatwo odpuścić.
- Nie jestem dzieckiem i potrafię już zrozumieć pewne rzeczy, więc proszę, nie mów do mnie jak do idiotki – warczę, opierając się ramieniem o ścianę i rzucając mu wściekłe spojrzenie.  W odpowiedzi chłopak śmieje się cicho i wyciąga ze skrzyni butelkę z jakąś cieczą, najprawdopodobniej wodą.
- Spokojnie, księżniczko, nie musisz się tak denerwować. Kilka kilometrów stąd znajduje się baza, w której osiedliła się pewna, można powiedzieć, sekta. Tyle że im nie przewodzi bóg, tylko człowiek, wykreowany przez nich na bóstwo. Nie wiem, kim on jest i czego chce, ale ci ludzie bardzo często patrolują cały teren. Wiedzą, że gdzieś się tu ukrywam, ale jak na razie mnie nie dorwali i mam nadzieję, że tak też zostanie. Chodzą z bronią pod pretekstem polowań, tyle że ofiarami nie są zwierzęta. Starają się dopaść mnie. I raz prawie im się udało - chłopak unosi fragment swojej podartej już niesamowicie koszuli i ukazuje kawałek umięśnionego brzucha. Nad prawym biodrem ma bliznę po rozdartej skórze. Pocisk pewnie jedynie go drasnął, jednak pamiątka pozostała. Głośno wciągam powietrze, nie mogąc oderwać spojrzenia od rany.
- Byłeś z tym w szpitalu? – pytam bez zastanowienia, opuszkami palców przejeżdżając po jego nagiej skórze. Jaką bestią trzeba być, żeby zrobić coś takiego.
- Nie było takiej potrzeby. Od dziewiątego roku życia wychowuję się sam, sam też radzę sobie z problemami.
Przygryzam wargę. Więc ma dziewiętnaście lat. Choć daje mi to znikomą pociechę, to i tak gdzieś w głębi czuję satysfakcję, że już na początku prawie odgadłam jego rzeczywisty wiek.
- Mimo wszystko to była poważna rana, nie zadraśnięcie o gałąź. Mógłbyś chociaż spróbować się nad tym zastanowić. Sam przecież doskonale wiesz, co by się stało, gdyby wdało się zakażenie.
- Ale się nie wdało, bo potrafię obchodzić się z takimi rzeczami – Xavier przewraca oczami i pociąga łyk z butelki, wskazując przy tym na moją nogę. – A co z tobą w takim razie?
- Ale skąd ty..
- Myślisz, że jak ukradniesz mi spodnie, to się nie zorientuję? Utykałaś wczoraj, a z doświadczenia wiem, że zaplątanie się w krzaczek nie mogłoby wyrządzić takiej krzywdy. Więc?
Odwracam spojrzenie i dyskretnie zaciskam palce na bluzie, która jako tako przetrwała spotkanie z lasem. Prawdy mu nie powiem, to jasne. Lubię go, ale mimo wszystko muszę być chociaż minimalnie ostrożna.
- Miałam wypadek. Zbyt mocno uderzyłam w kamienny murek i noga na tym ucierpiała. Skóra się rozcięła, było trochę krwi, ale na szczęście do żadnego złamania nie doszło – mówię luźno, wciąż uciekając spojrzeniem. Wiem, że z mojej twarzy można wyczytać bardzo wiele, szczególnie z oczu. Póki na niego nie patrzę, nie powinien się zorientować.
- Ktoś musiał zszyć ranę – zauważa Xavier, krzyżując ramiona na piersi. Wygląda jak ojciec, który daje reprymendę dziecku za niewłaściwe zachowanie. – A wszyscy wiem, że nie byłaś to ty, chyba że masz ukryte umiejętności, o których nie wie cała reszta świata.
- Siostra mi pomogła – odpowiadam, tym razem przenosząc na niego wzrok. Póki jest to częściowe kłamstwo, powinno mi się udać. – Zszyła mi ranę, zabandażowała i jakoś sobie radziłam. Tylko siniaki zostały.
- W nocy zdobyłaś kolejnego – zauważa chłopak, nadal uważnie mnie obserwując.
- Oglądałam go. Co prawda jest duży, ale powinien zejść w ciągu dwóch tygodni. Tak mi się wydaję – dodaję jeszcze, bo na medycynie i uszkodzeniach ciała kompletnie się nie znam.
Xavier kiwa w zamyśleniu głową. Zdaje się nad czymś myśleć, ale nie jestem w stanie nawet się domyśleć, co zaprząta jego umysł. Zbyt ciężko go rozgryźć. Podobnie jak ***. Tylko że tutaj mam do czynienia z innym tego rodzajem. Xavier jest inny, nie potrafię jednak jeszcze określić, na czym ta inność polega.

Przez całą resztę dnia chłopak tłumaczył mi, jak poprawnie odkażać i bandażować rany. Nie było łatwo, co chwilę wylewałam wodę utlenioną na ziemię, a bandaż sam rozwijał mi się w rękach. Pod wieczór jednak w końcu udało mi się to załapać. Obiecał również, że nauczy mnie zaszywać i łatać ubrania oraz jak przetrwać w lesie bez własnej wody czy jedzenia. Będzie to długa droga, ale wiem, że warta swojej ceny. Muszę stać się silniejsza, żeby osiągnąć swój cel. Nie powstrzyma mnie nic, nawet jakieś sekty w głębi lasu.
Słońce powoli chowa się na czubkami drzew, więc mimo kłującego chłodem wiatru wychodzę na zewnątrz. Kilka metrów od naszej kryjówki znajduje się kolejny spad, tym razem bardziej przypominający urwisko. Stąd mogę podziwiać słońce w jego pełnej okazałości. Zgrabnie omijam resztki resztek śniegu, które gdzieś jeszcze się chowają przed promieniami zabójczego słońca. Kiedy w końcu znikną, las ponownie obudzi się do życia i da zwierzętom możliwość przetrwania poza ich przytulnymi schronieniami. Przymykam lekko powieki i z uśmiechem chłonę blask pomarańczowego światła, które otacza wszystko dookoła. Daje przynajmniej imitację nocnego ciepła i bezpieczeństwa.
- Lubisz zachody słońca?
Gdzieś zza moich pleców dochodzi zachrypnięty głos Xaviera. Uśmiecham się mimowolnie i odwracam przez ramię w jego kierunku. Światło pada na jego czarne włosy, nadając im miedzianej barwy, w oczach natomiast odbija się blask radości. Mimo tak wielu lat życia w lesie uroda w żadnym stopniu nie ucierpiała.
Jest przystojny.
Nie tak jak ***.
- Kocham – przytakuję i ponownie przenoszę wzrok na horyzont. – Kiedy byłam mała, wielokrotnie wymykałam się z domu, żeby tylko móc na to popatrzeć.
- Więc jesteś nienormalna.
Mam wrażenie, jakby od uderzenia tych słów zaszumiało mi w głowie. Oczy rozszerzają się nienaturalnie, a mózg ponownie zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Nic jednak nie mówię. Cierpliwie czekam, aż skończy swoją wypowiedź.
Chłopak staje obok mnie i również wbija wzrok w niebo, wzdychając błogo.
- Tylko szaleńcy mogą kochać koniec.
Człowieka ocenia się po jego czynach. Artystę natomiast można rozpoznać tylko dzięki temu, co czuje lub myśli. A myśli zdecydowanie więcej od reszty ludzi, jest kumulacją marzeń, które ubiera w słowa, wyraża przy pomocy muzyki albo też przelewa je na płótno. Każdy człowiek jest wyjątkowy, odmienny od reszty. Artyści natomiast są do siebie bardzo podobni. Wszystkich ich łączy niewidzialna nić, czasem nawet po wymianie kilku zdań można odkryć czającego się w drugiej osobie malarza, pisarza, poetę. W tym momencie kogoś takiego zauważam w Xavierze. Zachowuje się jak dziecko, często nawet gorzej od dziecka, ale mimo to czuje więcej od przeciętnego śmiertelnika. Potrafi dostrzec to, czego inni nie widzą. Czego ja sama nie widzę. Nie jestem pewna, co mogę o nim myśleć. Minął dopiero jeden dzień, a mam wrażenie, jakbyśmy znali się od urodzenia. Jakby cały ten czas czuwał nade mną, służył radą czy ramieniem. Potrafi pomóc, nawet nieświadomie. Tak jak teraz. To dzięki niemu potrafię się jeszcze szczerze uśmiechać.
- Od początku wiedziałam, że masz nierówno pod sufitem – odpowiadam w końcu, przestępując z nogi na nogę. Słońce po chwili całkowicie chowa się za odległymi czubkami drzew, a wiatr przybiera na sile. Wzdrygam się lekko i pocieram dłońmi ramiona. Zapomniałam już, co to znaczy marznąć. O n zawsze był obok, żeby mnie objąć i ogrzać.
- Wracajmy do środka, bo zaraz mi się przeziębisz - chłopak śmieje się cicho i obejmuje mnie ramieniem, co ma jednak zupełnie inny wymiar od tego, do czego przywykłam. Kiwam jedynie głową, dając się prowadzić w kierunku w miarę ciepłego schronienia. Mija kolejny dzień, a ja nie poczyniłam żadnych postępów. Wróg również nie wykonał ruchu, jakby szykował coś większego. Nienawidzę ciszy przed burzą. Nie dam się jednak sprowokować. Nie mogę sobie pozwolić na niewłaściwy ruch. Nie teraz.
Wchodzimy między drzewa, a ja wzdycham z błogością, kiedy wiatr zostawiam za sobą.
- Będziesz spać na łóżku. Ja przenocuję na ziemi – Xavier uśmiecha się do mnie szeroko, co też zupełnie mnie dezorientuje. Daje mi wyraźne sygnały, a jednak mimo wszystko trzyma się na dystans. Lekko przygryzam wargę.
- Żartujesz sobie? Nie pozwolę ci spać na skale – odzywam się po dłuższym czasie milczenia. – Wiem, co to znaczy obolały kark. Śpimy razem.
- Ale jesteś pewna że..
- Bez dyskusji – besztam go i wygodnie układam się na posłaniu. Chłopak wzdycha dyskretnie, nie uchodzi to jednak mojej uwadze. Bierze do ręki lampę oliwną i kładzie ją na ziemi, tuż obok nas. Słyszę, jak liście szeleszczą pod jego ciężarem, kiedy wygodnie sadowi się za mną. Na plecach czuję jego oddech oraz ciepło bijące od całego ciała Xaviera. Uśmiecham się lekko, przymykając powieki. Przynajmniej tej nocy nie będzie mi zimno, muszę to wykorzystać, póki mogę. Wychylam się w kierunku lampki i zdmuchuję płomień, pogrążając jaskinię w półmroku. Chłopak mruczy pod nosem „dobranoc” i chyba przewraca się na drugi bok. Ja na to przewracam oczami. Oni wszyscy są tacy sami. Chociaż nie wszyscy.
Jeden był inny.

- O czym myślisz?
Jego głos rozprasza ciemność, która na chwilę ogarnęła moje serce. Na początku nie bardzo wiem, skąd dobiegają te słowa, nie potrafię się odnaleźć pośród mgły, która przyćmiła mi zmysły. Kiedy jednak czuję jego oddech na szyi przestaję się czymkolwiek martwić.
- Zastanawiam się, czy gdzieś na świcie istnieje bezpieczne miejsce – wzdycham i lekko unoszę wzrok. Bursztyn wylewa się na moją duszę, więzi w swoim kryształowym więzieniu. Jak bezbronnego owada, zdanego całkowicie na jego łaskę.
- Oczywiście, że istnieje – uśmiech chłopaka rozprasza już wszelkie wątpliwości. Nic oprócz niego nie ma teraz znaczenia. – W moich ramionach.
To prawda. Tylko przy nim czuję się naprawdę bezpieczna. Jakby był w stanie ochronić mnie przed całym złem tego świata. Jakby miał moc władania czasem i przestrzenią. Moc władania moim sercem.
To śmieszne. Potrafi rozpalić i zgasić moja duszę w jednej sekundzie, ale nigdy nie wpłynie na to, co do niego czuję. Jestem od niego uzależniona. Żadna myśl nie ucieknie bez jego pozwolenia, a każdy gest, który nie jest z nim związany, nie ma prawa istnieć. Ani w tym świcie, ani w żadnym innym.
Nagle jego palce zaczynają palić moją skórę. Z gardła wydobywa się niekontrolowany krzyk, kiedy wbija we mnie swoje paznokcie. Staram się wyrwać, uciec, nic jednak nie robię. Siedzę w miejscu, wciąż w niego wtulona, z uśmiechem na ustach. Chłopak odrywa kolejne części mnie, pochłania je, trawi w swoim piekielnym ogniu. Ja nic nie mogę zrobić, z uśmiechniętych warg nie wydobywa się nawet pisk. Dlaczego nie uciekam? Dlaczego nie staram się wyrwać? Niewidzialne łańcuchy pętają moje ciało, przyciągają mnie do niego, a ja nie umiem się ich pozbyć.
- Pragniesz mnie.
Jego głos nagle się zmienia. Nie ma w sobie czułości, nie ma delikatności czy ciepła. Jest tylko pustka, która wywołuje niemiłosierny ból w mojej klatce piersiowej.
- Kochasz mnie.
- Przestań! – staram się krzyczeć, z całych sił, ale moje gardło milczy. – Błagam, przestań!
- Jesteś moja.
Szpony rozdzierają pozostałą część, jaka po mnie została. Przestaję istnieć. Nie żyję. A mimo to nadal widzę. Nadal potrafię dostrzec jego uśmiech, który rozświetla zalegający wokół mrok. Dopiero teraz jestem w stanie zrozumieć, że sama przywiązałam się do niego łańcuchami. Nie chciałam widzieć tego, jak mnie niszczy. Każde uzależnienie jest złe. Najgorsze jest uzależnienie od niego. Dla mnie już za późno, żeby iść na odwyk.
A nawet, jeśli miałabym taką możliwość, nigdy bym tego nie zrobiła. Miłość to nie uczucie. To spojrzenie, to śmiech, to śpiew ptaków. Miłość to życie. Miłość to świat, do którego pragnę należeć. Mój świat, z którego zostałam wyrzucona. Moje marzenia, nadzieje, myśli.
Bez nich nie mam prawa istnieć.
Może więc nigdy nie istniałam?

Strach.
Dla każdego ma inne oblicze, inny kształt, inną postać. Ma jednak dla wszystkich wspólną, jednakową cechę – całkowitą władzę nad człowiekiem. Ludzie ulegają mu, stają się jeńcami, więźniami z własnej woli, marionetkami przerażenia. Szukają najróżniejszych kryjówek, uciekają lub starają się w jakiś sposób walczyć, przeważnie bezskutecznie. Każde z tych działań jest jednak bezcelowe. Strach nigdy nie zniknie, nie zostanie w pełni pokonany. Zawsze będzie czaił się w zakamarkach podświadomości, które są dla człowieka niedostępne.
Ukrycie się przed strachem nie jest żadnym rozwiązaniem. Jedynie udowodnieniem tego, jak wielkim jest się tchórzem. Strach dopadnie każdego szybko go zniszczy. Od środka rozsadzi umysł człowieka, jego wolę i chęć przeżycia. Wypełni go, co dla człowieka równoznaczne jest ze śmiercią. Przecież łatwiej skoczyć z mostu, niż całe życie starać się powstrzymać strach. Mimo to każdy stara się uciekać. Ja uciekłam. Targały mną różne rodzaje strachu. Strach przed nieuzasadnioną karą, strach o bliskich, strach przed światem, który zwalił mi się na głowę. Jednak ta ucieczka nie oznacza, że zamierzam się poddać. Jeszcze nie. Czasem trzeba pozwolić strachowi kontrolować swoje życie, by później powstrzymać go na dobre. O ile w ogóle będzie to możliwe.
Innym sposobem jest walka z koszmarami, które dręczą nas na jawie. Trzeba jednak wiedzieć, jak się bronić. Jak odeprzeć strach. Mówią, że najlepszą obroną jest atak. Trzeba więc przestraszyć strach. Udowodnić mu, że każde zjawisko podlega temu uczuciu. Nawet on sam. Próbowanie jednak nic nie da. W parze ze strachem idą inne czynniki, które dodatkowo nas przytłaczają. Może nim być na przykład niesprawiedliwość.
Niesprawiedliwość to najgorsze rządzące tym światem prawo. Samemu nie ma się na nie żadnego wpływu. Często też trzeba ponosić kary za czyny, których się nie popełniło lub nie chciało popełnić. Każdy jest z góry oceniany po czynach innych osób, z którymi nie miało się nic wspólnego. Co zatem można zrobić w takiej kwestii? Nic. Jedynie siedzieć z założonymi rękoma i czekać, aż wszyscy zapomną. Aż wreszcie przestaną myśleć, że jest się najgorszym. Nim to jednak nastąpi, ludzie zabiorą wszystko, co było dla danej osoby ważne. Jej dumę, jej radość, jej łzy i myśli. Bo ich nie obchodzą uczucia. Potrafią tylko zabijać i dusić ostatnie iskry nadziei w człowieku.
Z całej tej zawiłej drogi jest jednak jedno wyjście, jedna droga, która może doprowadzić mnie do celu. Niepochwalana, potępiana, spychana w najczarniejsze zakątki ludzkiej reputacji. Jedyny ratunek dla ludzi żyjących w cieniu. Dla ludzi, którzy boją się zacząć działać. Rzecz, która może przeciwstawić się strachowi, niesprawiedliwości i innym przeciwnościom.
Zemsta.
Samo słowo potrafi wyrazić więcej niż niejeden czyn. Jego brzmienie przywodzi na myśl syczenie węża, który w cieniu czeka na swoją ofiarę. Zemsta nie potrafi karmić się sama sobą, musi mieć napęd, paliwo. Trzeba włożyć w nią całe serce, duszę i umysł, pozwolić, żeby pochłonęła wszystko, co jeszcze z człowieka zostało. Ja jestem gotowa to zrobić. Nic innego mi nie pozostało. Stoczyłam się na samo dno, zostałam zmuszona do ucieczki z rodzinnego miasta i teraz muszę żyć w lesie tylko dlatego, że jakiś niezrównoważony psychicznie człowiek postanowił zabawić się moim kosztem. Nie zamierzam puścić mu tego płazem. Skrzywdził ważne dla mnie osoby, a na domiar złego z jakiegoś względu współpracuje z Davidem, który bawił się mną od samego początku. Nie wiem, o co w tym chodzi, a jedyną drogą, która może mnie doprowadzić do prawdy i jednocześnie pokonać mój strach, jest właśnie zemsta. Bo co innego mogę zrobić? Zamieszkać w lesie? Poddać się? Nauczyć się normalnie żyć? To zdecydowanie nie wchodzi w grę. Zamierzam pokazać, że nie mogą pogrywać sobie ze mną jak tylko im się podoba. Ale żeby cokolwiek zrobić, najpierw muszę się nauczyć, jak żyć w takim środowisku. Mogę więc liczyć jedynie na Xaviera, który choć trochę się w tym odnajduje. I mam przynajmniej pewność, że mnie nie okłamuje. Inaczej po co by mi pomagał.
Dopiero teraz dotarło do mnie, jak długa droga mnie jeszcze czeka, zanim będę mogła osiągnąć cel. Wiem jednak, że warto. Ktokolwiek to jest, zapłaci mi za wszystko, co kiedykolwiek zrobił.

Xavier jest zupełnym przeciwieństwem Davida. Cały czas chodzi z szerokim uśmiechem na twarzy, żartuje nawet ze skrajnie beznadziejnych sytuacji. Nie zmienia się jak chorągiewka w zależności od mojego nastawienia, a tajemniczość czy finezja są raczej obcymi mu pojęciami. Jest energiczny i impulsywny, cały czas musi się ruszać, wszędzie go pełno i nieważne, co robi, to zawsze musi przeczesać włosy, średnio co jakieś dziesięć minut. Jest nieodpowiedzialny i zachowuje się jak duże dziecko, które nie rozumie, co dzieje się wokół niego. Mimo tego wszystkiego ma w sobie też coś, co mnie intryguje. Jego śmiech jest zaraźliwy, a energia z łatwością przechodzi na innych. To niesamowite, jak wielkim pała entuzjazmem do wszystkiego wokoło. Dziwię się, że przeżył w lesie tak długo.
- Nie myślałeś kiedyś, żeby wrócić do miasta? – pytam, przerywając tym własne rozmyślania i skupiając na nim spojrzenie wraz z całą uwagą. Chłopak uśmiecha się do mnie słodko i odkłada na bok nóż, którym ostrzył koniec długiego kija.
- Uciekłem jako dziecko z konkretnych powodów i nie mogę wrócić – wzrusza ramionami i wbija wzrok we własne dłonie. – Nie mam do czego wracać. To dość osobista sprawa i niespecjalnie lubię o tym rozmawiać.
- Skąd wiesz, czy nie lubisz? W końcu twoimi jedynymi słuchaczami są zwierzęta albo drzewa..
- Po prostu nie lubię. To jedna z niewielu rzeczy, której jestem w stu procentach pewien.
- To dlaczego przynajmniej nie ruszyłeś dalej? – staram się go sprowokować, żeby w końcu powiedział mi coś więcej. – Za tym lasem z pewnością jest jakaś cywilizacja.
- Las jest zdradliwy i ciągnie się przez wiele kilometrów. Łatwo się tutaj zgubić, jeszcze łatwiej zginąć. Poza tym coś mnie wiąże z tym miejscem. Jest w pewnym sensie niezwykłe, inne od wszystkiego, skrywające jakąś większą tajemnicę – w jego oczach dostrzegam błysk. Sięga do beczki za sobą, z której wyciąga sporych rozmiarów rulon, prawdopodobnie zwinięta płachta z pozszywanych zwierzęcych skór. Zapach sierści nadal jest dość intensywny, szczególnie kiedy rozwija rulon przede mną na stole. Na profesjonalnie zszytych elementach płachty znajduje się coś na kształt ręcznie sporządzonej węglem mapy. – Każdego dnia zapuszczam się coraz dalej, szukam i zapamiętuję poszczególne fragmenty lasu. Wymaga to pracy i przede wszystkim czasu, którego ja mam aż nad to.
Pomiędzy małymi drzewami na mapie dostrzegam niewielki obiekt, odznaczający się na tle. Najprawdopodobniej jest to jaskinia, w której obecnie się znajdujemy. Nieco dalej, po prawej stronie, znajduje się szczegółowo rozrysowany plan miasta. Jest mniejsze, niż na początku myślałam. Nachylam się ku niemu i przejeżdżam palcami po poszczególnych miejscach. Cmentarz, dom Sam, potem Jane, wszystko idealnie dopracowane. Dalej dom dziecka i szkoła, szybko pomijam te obiekty i jadę dalej. Przebiegam wzrokiem po parku i zatrzymuję wzrok w jednym konkretnym punkcie. Pomiędzy małymi, szczegółowymi domkami odznacza się czarna plama. Miejsce, w którym kiedyś stał mój dom. Nasilony kolor czerni niemal razi w oczy, odbija się od barwy jasnej płachty. Podnoszę wzrok na chłopaka, który wpatruje się intensywnie w wyjście z jaskini. Jest tutaj od dziesięciu lat, więc możliwe, że wiedział o pożarze, ale mam wrażenie, jakby w tej plamie było coś więcej, niż tylko bierne obserwacje. Niemal czuję unoszące się w powietrzu napięcie bliżej nieokreślonego uczucia, które nieświadomie emituje.
Po chwili wzdycha ciężko i ponownie przenosi spojrzenie na mapę.
- Odkryłem dopiero ten obszar – odzywa się w końcu, przerywając potok słów, których nie wypowiadam. – Drzewo po drzewie, kamień po kamieniu. Nie mogę sobie pozwolić na pośpiech czy powierzchowność. Cały las jest pełen zdradzieckich pułapek, zastawionych nie tylko przez ludzi.
Na mapie narysowany jest fragment lasu wokół miasta oraz nieco większy krąg drzew rozłożony promieniście wokół naszej kryjówki. Dalej, na zachód, znajduje się podłużna budowla. Nie znajduje się ona między drzewami, stoi samotnie otoczona jasnym, skórzanym morzem.
- Co to jest? – pytam nie odrywając spojrzenia od punktu pośrodku jasnej polany. – I dlaczego nie należy do reszty lasu? Ją znalazłeś, ale nie przyjrzałeś się drzewkom dookoła? Nieładnie tak – staram się wymusić na jego twarzy uśmiech, co jednak mi się nie udaje.
- Wieża strażnicza – w jego głosie da się słyszeć wyraźną pogardę. – Co ciekawe, nadal jest zamieszkana. Byłem obok niej raz i na razie nie mam zamiaru powtarzać tej wycieczki.
- To ci ludzie, którzy cię postrzelili i ścigali nas wtedy w nocy?
Przez moje ciało przechodzi dreszcz, który paraliżuje każdy mięsień. Fakt, że znajdujemy się tak blisko niebezpieczeństwa lekko mnie przeraża. Odgłos wystrzału, który niesie się echem przez las nadal dzwoni mi w uszach i budzi we mnie paniczną chęć ucieczki.
- Tak. Obserwuję ich  od dawna, ale sam niewiele mogę zdziałać. Podczas patroli jestem narażony i obawiam się, że nie mogę uciekać im w nieskończoność. W końcu mnie znajdą. Na razie jednak zajęli się wypadami do miasta, więc jestem względnie bezpieczny.
W jednej sekundzie strach ulatuje ze mnie jak powietrze z przekłutego nagle balonika. Panika ustępuje miejsca rosnącej adrenalinie.
Skoro zapuszczają się do miasta, to może rzeczywiście oni porwali Sam i Angelę.
Myśli biegną, wpadają na siebie, łączą się w spójną całość. Dają nadzieję, która na nowo zaczyna rodzić się wewnątrz mnie.
- Czy jeśli ci pomogę, byłbyś w stanie dostać się do wnętrza tej wieży? – mój głos brzmi odlegle, jakby dobiegał zza zamkniętych drzwi. Nawet na niego nie patrzę, w mojej głowie cały czas układa się możliwy do realizacji plan. Z pewnością nie będzie łatwo, a pomoc Xaviera będzie niezbędna. Jednak czy to wystarczy?
- Możliwe – odpowiada chłopak po chwili, z rezerwą w głosie. Moja nagła zmiana nastawienia z pewnością nie może uchodzić za zachowanie normalne. Nie musi uważać mnie za normalną. Wystarczy mi tylko to, by mi pomógł. Niczego więcej nie potrzebuję. – Jednak jeszcze nie teraz. Z tobą faktycznie może się udać, ale jest zdecydowanie zbyt wcześnie, a na zewnątrz zdecydowanie zbyt zimno. Co prawda robi się ciepło, ale co drugi dzień wiatr znowu robi swoje..
- Poczekam – odpowiadam z powagą i w końcu unoszę na niego spojrzenie. – To dla mnie bardzo, bardzo ważne.
- Mogę spytać, dlaczego? – Xavier marszczy brwi, uważnie obserwując całą moją twarz, każdy jej minimetr, jakby mógł na niej znaleźć odpowiedź.
- Prawdopodobnie w środku znajdują się ważne dla mnie osoby. Oczywiście może tez ich tam nie być, ale ja musze wiedzieć – wyrzucam z siebie, zaciskając dłonie na kolanach, starając się opanować zdenerwowanie.
Chłopak kiwa jedynie głową i w milczeniu podnosi się z pniaka. Sprawnie zwija mapę w rulon, nie spiesząc się przy tym ani odrobinę. Obserwuję jego ruchy, cały czas w napięciu czekając, aż się odezwie. Jednocześnie kalkuluję w głowie możliwości i elementy rzekomego planu. Naprawdę mogą tam być, same i przerażone. Do tego jeszcze ta wiadomości.. Jestem odpowiedzialna za ich bezpieczeństwo, ich życie.
- Od jutra zaczynam trening – odzywa się w końcu i pochyla nade mną z tym samym błyskiem w oczach co wcześniej. Na twarzy czuję jego ciepły oddech. – Musisz mi tylko powiedzieć, ile jesteś w stanie poświęcić.
- Wszystko – odpowiadam bez wahania i wstaję z miejsca, patrząc na niego wyzywająco. – Zrobię wszystko, żeby dostać w swoje ręce tego, kto to zrobił.
- Co dokładnie masz na myśli? – chłopak ponownie jakby się wycofuje, ale zupełnie to ignoruję. Jeśli one tam są, to je znajdę. Jeśli on tam jest, wyrwę mu serce z piersi.
- Zamierzam zemścić się za wszystkie krzywdy, których doznałam z jego ręki – uśmiecham się lekko, układając w głowie wizję cierpiącego porywacza. Może krzyczeć, może błagać o litość, może wić się z bólu. Mnie to nie wzruszy. Wręcz przeciwnie usatysfakcjonuje jeszcze bardziej. Niech skomle jak pies, niech cierpi za grzechy, niech mogli się do swojego boga o szybką śmierć.
- Na czym ci zależy? Na ocaleniu przyjaciół czy zemście na nieznajomym człowieku?
Słowa chłopaka sprowadzają mnie do rzeczywistości. Jego pochmurne oczy przywodzą na myśl pogrążony w mroku las, który w każdej chwili może rzucić się przed siebie i pochłonąć wszystko, co stanie mu na drodze.
- Na jednym i drugim – odpowiadam, kiedy szok mija, a ja mogę na nowo zebrać myśli.
- Zła odpowiedź. Na czym ci zależy?
Na czym? Na słońcu, które codziennie kładzie się i wstaje razem ze mną. Na śmiechu przyjaciółki podczas jednego z naszych spotkań. Na spojrzeniu chłopaka, który zdecydował się mnie porzucić. Na odzyskaniu dawnego życia.
- Zależy mi na szczęściu – mówię szeptem i zwieszam głowę. Zemsta da jedynie chwilową satysfakcję. Nic dzięki niej nie osiągnę, nic nie zyskam, ale dużo stracę. Stracę na dobre to, co mam jeszcze nadzieję odzyskać.
- Jak każdemu – chłopak czochra mi włosy i uśmiecha się przy tym. – Dlatego ci pomogę. Ale musisz mnie słuchać, rozumiesz?
- Zrobię, co będzie trzeba,
Musze być cierpliwa. Póki istnieje chociaż cień szansy, to chwycę się jej i zrobię wszystko, żeby je odzyskać.
Zamienię pustkę w moją siłę.

***

Nie minęło wiele czasu. Wystarczyło kilka sekund, bym do reszty zakochała się w jednej osobie i oddała jej cały swój oddech. To on jest teraz za niego odpowiedzialny i on zadecyduje, kiedy ustanie. Trzyma w dłoniach moje życie, moje serce, moje marzenia i nadzieje. Moje gwiazdy, które skradłam dla niego z nieba. I mimo oszustwa, mimo bólu i cierpienia, mimo ostatnich pożegnalnych słów, które ostatecznie nie padły – nie jestem w stanie zapomnieć. Nie mogę wyrzucić z pamięci nieba, które pokazało mi skrawek innego świata. Naszego świata. I nawet teraz nadal chce czuć ból, chcę czuć cokolwiek. To mi przypomina o miłości, którą ktoś potrafił mnie obdarzyć. Nawet, jeśli była fałszywa.

Jego puste słowa, puste oczy, pusty umysł nic dla mnie nie znaczą. Jeszcze tydzień były wszystkim, dzisiaj spoczywają gdzieś na dnie jeziora, które tak kochaliśmy. Które ja kochałam. Dzisiaj jestem kimś innym. Jestem wolnością i sprawiedliwością. Siłą, która sama siebie pcha dalej i dalej. Odrzucę go. Odrzucę miłość. Odrzucę tego, który uwiązał moje serce na smyczy i zmienił mnie w posłusznego pieska. Może kiedyś nawet zapomnę, ale nigdy nie wybaczę. On wyrwał mi serce i nadal ma je przy sobie. Nie wiem, co zamierza z nim zrobić, ale mi nie jest już potrzebne. Mogę żyć bez niego, napędzana chęcią życia. Stanę się silna. Odpłacę za krzywdy. Odnajdę przyjaciół i wszystko znowu będzie dobrze.

Jedna dusza.
Dwie osoby.
Dwie drogi bez powrotu.
Którą z nich powinnam ruszyć?

***

Popękane usta, często zagryzane za zdenerwowania bądź strachu.
To od mrozu. Zima tego roku jest szczególnie uciążliwa, czyż nie?
Czerwone od całonocnego szlochania w poduszkę oczy.
Coś mi wpadło do oka, zaraz przejdzie.
Zdrętwiałe palce, co chwilę zaciskane w pięści i bezlitośnie szarpiące materiał ubrania.
Podłużna ślady na skórze, tworzone paznokciami, które nieraz drapały nawet do krwi.
To pamiątki po osobach, o których nie chcę zapomnieć.

Oszukiwanie samych siebie w gruncie rzeczy nie ma żadnego sensu. Tylko zamykamy się w swojej złudnej rzeczywistości, odcinamy od świata, nawet nie próbując znajdywać oczywistych rozwiązań. Bo w końcu lepiej twierdzić, że cały świat nas nienawidzi i czekać, aż ktoś się ulituje. Litość w obecnym świecie jest na wymarciu. Jeśli ktoś nie potrafi poradzić sobie sam, to nie ma prawa istnieć.

Gwiazdy jasno świecą na niebie, kiedy ze snu wyrywa mnie trzask łamanej gałęzi. Rozglądam się nieprzytomnie dookoła, mój wzrok natrafia na twarz spokojnie śpiącego Xaviera. Jego ramię mocno obejmuje nie w pasie i przyciąga do swojego ciała, od którego bije gorącem. Uśmiecham się delikatnie, dość niezdarnie odrzucając włosy z jego czoła. Jest rozpalony, a to nie wróży najlepiej. Jutro z rana będę musiała się za niego wziąć, bo sam o siebie nie zadba. Mógłby chociaż zakładać tę nieszczęsną kurtkę, a nie rzucać ją w kąt albo na moje ramiona. Sam powinien o tym doskonale wiedzieć, skoro przetrwał tak długo w lesie.
Z zamyślenia wytrąca mnie kolejna trzaskająca gałąź, tym razem znacznie bliżej. Unoszę się na łokciu i wyglądam za zewnątrz przez wejście do jaskini. Drzewa całkowicie przysłaniają mi widok, nie widzę nic oprócz skrawka rozgwieżdżonego nieba. Wiem, że nie powinnam się teraz ruszać, ale ciekawość jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Wyplątuję się z objęć chłopaka, dorzucam trochę drewna do dogasającego ogniska, które rozpaliliśmy wieczorem i niepewnie wychylam się spomiędzy świerków, by chociaż się rozejrzeć. Jest ciemno, ale dzięki księżycowi potrafię dostrzec sporo pobliskich drzew. Nasłuchuję przez chwilę, ale żaden inny dźwięk nie dociera do moich uszu. Zbieram się w sobie i wychodzę z jaskini. Może to jakieś zwierzę, przerażone i głodne, które stara się znaleźć cokolwiek do jedzenia. Idę więc przed siebie w przypadkowym kierunku, starając się wypatrzeć jakikolwiek wyróżniający się kształt, na darmo. Klnę w myślach i zaczynam prawić sobie wyrzuty o to, że nie wzięłam ze sobą latarki.. Teraz jednak nie zamierzam się już cofać, bo wiem, że jeśli zbliżę się do ciepłego ogniska, to już się od niego nie odsunę. Idę więc dalej, wciąż rozglądając się dookoła. Nagle koło nogi przebiega mi jakieś nieduże zwierzę, może zając. Tego jednak nie jestem całkowicie pewna. Sama jego obecność wytrąca mnie jednak z równowagi, przez co ląduję na ziemi. Dłonie, które zamortyzowały upadek, aż bolą od zimna, nie czuję żadnego z palców. Unoszę się lekko na łokciach, żeby minimalnie ograniczyć kontakt z niewielką zaspą śniegu, w której akurat wylądowałam.
Już mam się podnieść, kiedy oślepia mnie snop światła, skierowanego prosto na moją twarz.
W jednej chwili moje ciało zamiera w miejscu, nie pozwala na jakikolwiek ruch.
Otwarte szeroko oczy niemal wyskakują mi z orbit, serce rozpoczyna szaleńczy bieg i ciężką walkę o przetrwanie.
Po umyśle krąży jedno zdanie, które sprawia, że rozsypuję się na kilka części.


















Znaleźli mnie.

















„Po przegranej z życiem walce,
Gdy oddech Twój jedyną potrzebą,
Opowieść piszą zakrwawione palce:

Jak straciłam swoje niebo.”