Jej mokre od łez policzki połyskują w
przenikającym przez szparę między zasłonami pomarańczowym świetle zachodzącego
słońca. Cała drży, w ramionach ściska jedną z ulubionych poduszek Sam . Cały
obraz mi się zamazuje, kiedy i z moich oczu zaczynają spływać łzy.
- Stała się dla mnie całym światem.
Oddechem, mrugnięciem, biciem serca. Czekałam, aż w końcu będę mogła jej powiedzieć,
jak bardzo ją kocham. Kiedy zrozumie, że jest mi najdroższą istotą na ziemi.
Chciałam jej to powiedzieć, kiedy skończy szkołę. Miała wyjechać na studia
gdzieś daleko, to było jej marzenie. Teraz nie wiem, czy kiedykolwiek się
spełni.
- Jej marzeniem było zapewnienie pani, że
jesteś najlepszą matką na świecie.
Podnosi na mnie załzawione spojrzenie,
porusza się chyba po raz pierwszy, od kiedy tu weszłam. Zdziwienie miesza się z
bólem i strachem.
- Zawsze trudno przychodziła jej rozmowa o
uczuciach – biorę głęboki wdech, próbując się uspokoić. – Zgrywała osobę, której
wszystko jest obojętne. Która potrafi sama zawojować cały świat. W
rzeczywistości jednak było zupełnie inaczej. Chciała móc już zawsze zostać przy
pani. Widziała, ile pani dla niej robi. Kochała panią całym sercem, całą sobą.
Kiedyś powiedziała, że wspólnie wyjedziecie we dwie gdzieś nad morze. W końcu
zawsze chciała pani je zobaczyć, prawda?
W jej oczach oprócz bólu i smutku błyszczy
coś jeszcze. Nieopisana radość, nieme szczęście, delikatny uśmiech. Te kilka
słów znaczy dla niej więcej niż cała miłość tego świata. Zapiera mi dech, kiedy
przyciąga mnie do siebie i wtula moje ciało w swoje. Jest teraz tak krucha, że
mam wrażenie, że zaraz się rozpadnie.
- Jedyne, czego chciałam, to jej miłości –
krztusi się płaczem, szloch prawie uniemożliwia jej mówienie. – Chciałam mieć
ją przy sobie, choćby nie wiem co. Nawet, gdyby miała mnie nienawidzić. Nawet,
gdyby miała już nigdy się do mnie nie odezwać.
- Kochała panią. I z pewnością nadal
kocha.
W jednej chwili kobieta przestaje się
trząść, jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki. Tłumi w sobie szloch i jedyne,
co słyszę, to jej urywany oddech, który również milknie po jakimś czasie. Nie
wiem, co jest tego przyczyną. Kiedy już mam się odezwać, z jej gardła dobywa
się cichy pomruk.
- Musisz uciekać. Tu nie jest bezpiecznie.
Czuję, że nie mogę ustać na nogach. Przez
całe ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz, żołądek kurczy się ostrzegawczo, a
na czole pojawiają się zmarszczki. Przed chwilą sprawiała wrażenie zupełnie
załamanej, w końcu wszystko straciła. Teraz jednak słyszę w jej głosie ostrzegawczą
nutę.
- Uciekać? Ale o czym pani..
- To miasto nie jest dla Ciebie bezpieczne
– mocniej zaciska dłonie na moich ramionach, nie puszcza mnie nawet na sekundę.
Przeklinam się za uczucie niepokoju, a wręcz nawet strachu, który wkrada się do
mojego umysłu. – Nie ufaj nikomu. Zamknij się w domu i nie wychodź. Albo
najlepiej wyjedź i nigdy tu nie wracaj.
W końcu lekko się odsuwa, a ja wreszcie
mogę zaczerpnąć powietrza przez zaciśnięte nadal gardło. Kobieta wygląda
jeszcze gorzej niż chwilę temu. Z pustych oczu mogę wyczytać jedynie
przejmujący ból i bezsilność, która cały ten czas w niej tkwiła. Mój umysł
stara się na szybko połączyć fakty, ale strach usilnie mu w tym przeszkadza.
Nie mogę oderwać wzroku od wychudzonej twarzy, chociaż usilnie się staram.
Ciszę przerywa jedynie bicie mojego serca i dźwięk starego zegara, dobiegającego
zza ściany. Zdaje się, że to już ósma. Nie jestem w stanie się poruszyć.
Kobieta przez chwilę siedzi nieruchomo, jakby nasłuchując albo czekając, aż coś
się wydarzy.
- Musisz iść – odzywa się tak nagle, że
prawie spadam z krawędzi łóżka. – Musisz już iść. I najlepiej nigdy nie wracaj.
Rozumiesz? Masz tu nie wracać.
- Ale pani Norfield..
Zanim zdążę dokończyć zdanie matka Sam
chwyta mnie za ramię i stawia na nogach, lekko popychając w stronę wyjścia z pokoju.
- Nie wracaj – powtarza w kółko,
obsesyjnie chwyta się tej jednej myśli. – Nie wracaj tutaj. Odejdź.
Najpierw chcę podejść, uspokoić ją, pomóc
jakoś, ale po kilku sekundach strach bierze górę. Odwracam się i zaczynam zbiegać
ze schodów.
- Nie wracaj.
Prawie potykam się o własne nogi, kiedy
przeskakuję po dwa stopnie na raz.
- Uciekaj.
Dopadam do drzwi frontowych, w pośpiechu
chwytając płaszcz.
- To twoja wina.
Wypadam przed dom, nawet nie oglądając się
za siebie. Mam wrażenie, że gdybym to zrobiła, to jakaś magiczna, mroczna siła
wciągnęłaby mnie do środka i już nigdy nie wypuściła na wolność. Wbiegam na
podjazd i dopiero wtedy znajduję w sobie odwagę, żeby zerknąć za siebie. Dom
wyłania się z mroku niczym ciemna skała wyłania się z mgły na naszej drodze. W
oknie na piętrze zauważam cień. Wychudzoną sylwetkę, upiornie białą, która po
kilku sekundach znika wgłębi pomieszczenia. W każdym skrawku ciała czuję
niepokojące dreszcze, wszystko we mnie krzyczy, żeby uciekać. I tak też robię.
Najpierw spokojnie, a później szybko i gwałtownie, poganiana przeraźliwym
strachem, zaczynam biec w kierunku domu. Otaczające mnie cienie i mrok wydają
się łakomie obserwować każdy mój ruch, czekać na moje najmniejsze potknięcie.
Nigdy nie bałam się ciemności. Była mi wręcz przyjazna. W końcu to jej wszyscy
zwierzają się ze swoich problemów i wylewają z siebie skrywane na co dzień
emocje. Teraz jednak zionie od niej czymś, czego wolałabym nigdy nie widzieć. Przeskakuję
przez niewidzialne kształty, które znikąd pojawiają się na mojej drodze.
Spomiędzy warg wydobywa się dźwięk dławionego szlochu, z oczu jednak nie spływa
ani jedna łza. Przerażenie na dobre zawładnęło moim skostniałym już od chłodu
ciałem. Nawet nie zauważam, kiedy docieram przed dom i wpadam przez drzwi na
korytarz. Odgłos skrzypiących zawiasów i mojego głośnego, panicznego oddechu z
pewnością nie pozostał niezauważony. Po krótkiej chwili na schodach pojawia się
Angela. Z początku nie jestem w stanie skoncentrować na niej rozbieganego
spojrzenia. Kiedy jednak mi się to udaje, dostrzegam na jej twarzy pomieszanie
smutku ze zmartwieniem. Chcę ją zapewnić, że wszystko jest w porządku, ale
gardło nadal mam ściśnięte, a serce bije w piersi jak oszalałe. Jakbym
zobaczyła ducha, upiora. Jakby wszystkie horrory, które zdarzyło mi się
obejrzeć teraz były prawdą. Zagryzam drżące usta i zwieszam głowę. Nie powinna
mnie widzieć w takim stanie. Zaraz znowu pokaże swoją prawdziwą naturę i
zacznie się ze mnie wyśmiewać. Odruchowo cofam się o krok, czekając na
najgorsze. Nic jednak nie następuje, żaden śmiech, żaden krzyk ani złośliwości.
Zamiast tego czuję na ramieniu ciepło jej niewielkiej dłoni. Unoszę zdziwione
spojrzenie, starając się zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Dziewczyna uśmiecha
się do mnie. Ciepło, czule, szczerze. I nagle czuję, że strach znika. Jak na
ironię to przy niej czuję się teraz najbezpieczniej. Staram się zebrać myśli,
powiedzieć cokolwiek, podziękować. Zamiast tego jedynie bezcelowo rozchylam wargi.
Angelika śmieje się pod nosem i chwyta moją zmarzniętą dłoń w swoje ciepłe
ręce, ciągnąc mnie przy okazji w kierunku schodów.
- Chodź ze mną – mówi jedynie, a ja nie
protestuję. W jej oczach nie dostrzegam fałszu, złych zamiarów. W oczach matki
Sam również tego nie widziałam, a jednak jestem teraz w stanie przysiąc, że
zmieniła się w demona. Daję się prowadzić po schodach na piętro. Jane pewnie
śpi. Rzadko jej się to ostatnio zdarza, a kiedy w końcu jej się udaje, to nic
nie jest w stanie jej obudzić.
Angela prowadzi mnie przed swój pokój.
Jest to chyba jedyne pomieszczenie w domu, w którym nigdy nie była. Nie pozwalała
mi tu wchodzić, a mnie samej też zbytnio na tym nie zależało. Gdy zatrzymuję
się w miejscu, dziewczyna posyła mi pytające spojrzenie. Tyle lat uważałam to
miejsce za wylęgarnie wszelkiego zła, za legowisko potwora, którego jedynym
celem jest zniszczyć mi życie. Teraz mam możliwość przekonania się jak ono
wygląda naprawdę. Biorę głęboki wdech i przekraczam próg pomieszczenia.
Już na wstępie uderza mnie niesamowita
jasność, która od niego bije. Mimo że za oknem jest zupełnie ciemno, to jasnożółte
rolety sprawiają wrażenie, jakby był środek dnia. Zielony kolor ścian wprawia w
radosną atmosferę, którą czuć w całym pokoju. Na ziemi położona jest różowa
wykładzina, a na idealnie pościelonym łóżku leżą poduszki w tym samym kolorze. Rozwieszone
pod sufitem lampki rzucają na wszystko przyjemną poświatę, wprawiając w iście
świąteczny nastrój. Ogromna szafa niemal w całości obklejona jest plakatami jej
ulubionych aktorów bądź piosenkarzy. Pod ścianami stoją większe lub mniejsze
pufy, na których poukładane zostały różnego rodzaju pluszowe zabawki. Wszędzie
natomiast walają się książki. Przygodowe, detektywistyczne, romanse, horrory,
sience-fiction czy fantasy, jakbym była w bibliotece. Nie wiem, czego spodziewałam
się po pokoju Angeliki, ale na pewno nie tego. Gdzie czarne ściany? Gdzie mrok,
zaduch i poczucie nienawiści do świata? Gdzie legowisko owego potwora, z którym
użerałam się przez większość swojego życia?
- Przepraszam.
To jedno słowo dezorientuje mnie bardziej
niż sam wygląd pomieszczenia. Gdyby nie to, że już wcześniej trzymałam się ściany,
to teraz z pewnością bym się przewróciła. Posyłam jej zdziwione spojrzenie,
dziewczyna jednak odwraca wzrok i stara się ukryć twarz za rudymi lokami.
- Przepraszam – powtarza po dłuższej
chwili milczenia, przychodzi jej to z ogromnym trudem. – Nie wiem, jak mogę ci
to wszystko wynagrodzić i zapewnić, że nigdy nie chciałam zrobić ci krzywdy.
Angelika, moja przybrana siostra, która od
lat poniżała mnie na każdym kroku i której żartowanie ze mnie sprawiało przyjemność,
teraz mnie przeprasza. Moja zmora i przekleństwo, prześladujące mnie od tak
dawna w końcu chce zniknąć. Dobrowolnie. Wiele razy starała się podejść mnie w
ten sposób, a potem wyśmiewała moją naiwność, jak dotąd jednak nie posunęła się
do przeprosin. Jestem zbyt zdezorientowana, żeby sensownie zareagować, a tym
bardziej, żeby jej odpowiedzieć. Na próżno staram się nadążyć za przebiegiem
zdarzeń, niewiele jestem w stanie zrozumieć. Widzę jednak, że Angela za wszelką
cenę stara się wytrzymać wywieraną przez obecną sytuację presję, bawi się własnymi
palcami, a nogi niespokojnie jej drżą. Angela rzadko się denerwuje, więc zobaczenie
jej w takim stanie jest naprawdę niecodzienne. Przez kilka niemiłosiernie długich
chwil rozważam możliwe opcje, ważę w głowie wartość każdej decyzji, szukam wad
oraz zalet. W końcu udaje mi się znaleźć jedyną słuszną odpowiedź.
- Powinnaś wiedzieć, że raz utracone
zaufanie trudno potem odzyskać – mówię te słowa z niepodobnym do siebie spokojem.
Wewnątrz mnie wszystko się rozpada, wiąże w supły i miesza ze sobą. Z zapartym
tchem czekam na jej reakcję, nawet nie wiem, czego się spodziewać. W końcu
dziewczyna unosi na mnie spojrzenie i.. uśmiecha się. W jej oczach błyszczą
iskierki radości, jakby cieszyła się z samego faktu, że jej odpowiedziałam. Po
chwili chyba dociera do niej sens moich słów i radość przygasa.
- Wiem, naprawdę wiem. Zraniłam cię, tak
bardzo przeze mnie cierpiałaś.. Nawet nie oczekuję, że mi zaufasz po tym
wszystkim. Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie chciałam tego robić.
Stoję i patrzę na jej twarz, z której w
ciągu kilku sekund zniknęły wszelkie ślady radości. Nie mam pojęcia, co mam myśleć
o tym wszystkim. Najpierw matka Sam każe mi uciekać, teraz Angela mnie
przeprasza. Czy to wszystko ma coś wspólnego ze zniknięciem mojej przyjaciółki?
A jeśli tak, to jaką rolę w tym wszystkim odgrywam ja?
Nawet nie wiem, kiedy w końcu znajduję się
we własnym łóżku. Czuję jedynie dotyk miękkiej pościeli, a wokół mnie panuje
niemal całkowita ciemność, co jakiś świat rozświetlana migającymi lampkami.
Przewracam się z boku na bok, materac zdaje się być bardziej niewygodny niż
zwykle. Zresztą jest to teraz moje najmniejsze zmartwienie. W jednej chwili
wszystko wokół mnie zaczęło się sypać, ja sama powoli tracę grunt pod nogami.
Po zniknięciu Sam nie daję sobie rady, a do tego jeszcze cały dzisiejszy
dzień.. To mnie niszczy, całą mnie. Gdyby nie Sky, pewnie dawno bym się
posypała.
Szybko sięgam po leżący na szafce telefon.
Nie pisałam do niego od rana, za bardzo byłam zajęta tym wszystkim. Na wyświetlaczu
wyskakuje mi powiadomienie o pięciu nieodebranych połączeniach i dwudziestu
sześciu wiadomościach. Zagryzam wargę i mimowolnie się spinam. A jeśli to coś
poważnego? Jeśli miał wypadek? Opuszkami palców wstukuję kod i szybko przeglądam
skrzynkę. Wszystkie wiadomości są od niego.
„Jak się czujesz?”
„Lay, dlaczego się nie odzywasz?”
„Miałaś zadzwonić, jak tylko skończysz.”
„Layla, odpisz mi.”
„Błagam, Laylo.”
„Wszystko w porządku? Muszę to wiedzieć.”
„Kocham Cię, więc proszę, daj mi jakiś
znak.”
W momencie, kiedy docieram do ostatnich
wiadomości, przychodzi kolejna. Szybko przebiegam wzrokiem po tekście, gwałtownie
wciągając powietrze.
„Czekam w ogrodzie. Jeśli to czytasz, to
mnie wpuść.”
Po moim sercu rozlewa się fala ciepła,
kiedy gwałtownie zrywam się z miejsca i na ślepo podbiegam do okna. Gwałtownie
otwieram je na oścież, wychylając się przy tym i patrząc na ziemię. Faktycznie
dostrzegam tam pewną sylwetkę, jest jednak zbyt ciemno, bym mogła dostrzec
twarz. W jednej chwili postać z rozpędu wskakuje na drzewo i wspina się po jego
pokrytych śniegiem gałęziach. Odsuwam się lekko w głąb pokoju, by wpuścić go do
środka. Chłopak zwinnie wślizguje się do pomieszczenia i strzepuje śnieg z
ubrań.
- Cześć.. – nie mogę nawet dokończyć
zdania, bo Sky mocno wtula mnie w siebie, skutecznie tworząc w moim gardle
gulę, przez którą nie potrafię się wysłowić.
- Bałem się, że cię straciłem – jego głos
drży od nadmiaru emocji. Podobnie, jak moje ciało. – Myślałem, że ty też zniknęłaś.
Że..
On również milknie. Stoimy tak, wtuleni w
siebie, nie mogąc znaleźć słowa, które mogłaby chcieć usłyszeć druga osoba. W
końcu przełykam ślinę i dłonią wolno głaszczę jego nadal zimne od wiatru włosy.
- Spokojnie, nic mi nie jest. Mówiłam ci,
że po lekcjach muszę odwiedzić matkę Sam.
- Ale miałaś mnie o tym poinformować –
gwałtownie się odsuwa i patrzy w moje oczy. Nadal jest zbyt ciemno, bym mogła
dokładnie zobaczyć jego twarz, ale zdaje mi się, że w świetle księżyca błysnęły
łzy. – Miałaś mi zagwarantować, że jesteś bezpieczna i że nic ci nie jest.
- Wybacz – zwieszam głowę i wzrok wbijam w
swoje nagie stopy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim w
samej piżamie. To dość krępujące, mam szczerą nadzieję, że nie widzi moich
rumieńców. – Pani Norfield.. była inna niż zazwyczaj.
- Inna? To znaczy?
- Nie wiem – wzruszam ramionami, nadal na
niego nie patrząc. – Kazała mi uciekać z miasta. Była przerażająca.. No a potem
jeszcze ta rozmowa z Angelą..
- Rozmawiałaś z Angeliką? O czym? – jego
nastawienie błyskawicznie się zmienia. Zaciska dłonie na moich ramionach, czuję
na sobie jego palący wzrok. Dlaczego tak go to interesuje. Potrząsa mną lekko.
– O czym z nią rozmawiałaś?
- A czy to aż takie ważne? – pytam
ostrożnie, spoglądając na niego z ukosa. – Przepraszała mnie za ostatnie kilka
mojej lat męczarni i tyle. Nic
nadzwyczajnego. Pewnie znowu chce się ponabijać.
Chłopak wyraźnie się rozluźnia, w mroku
błyskają jego wyszczerzone w uśmiechu zęby.
- Tak, pewnie masz rację. Nie przejmuj się
nią, to zwykła kłamczucha. Nie warto wierzyć w żadne jej słowo. Z resztą sama
wiesz o tym najlepiej.
Sky składa na moim czole ciepły pocałunek,
ten gest do reszty rozpędza mój niepokój. Patrzę na niego z lekkim uśmiechem i
ponownie się w niego wtulam. Zwyczajnie się o mnie martwi, to wszystko. I
pewnie ma rację co do Angeli, nie mogę jej ufać. Potrafi być doskonałą aktorką.
Przez następnych kilka godzin leżymy na
moim łóżku, wtuleni w siebie i wpatrzeni w sufit. W tym momencie nie liczy się
nic poza naszymi duszami, które są tak blisko siebie, które wydają się być
jednością. A on znowu mnie zaskakuje. Obserwując go w towarzystwie innych
dziewczyn, zauważyłam, że nie owija w bawełnę, zawsze mówi wszystko to, co
myśli i robi, co chce. Jesteśmy sami w pokoju, reszta domu śpi. To idealna okazja,
a on zdaje się tego nawet nie zauważać. Nie potrafię go zrozumieć, coraz
bardziej się w tym gubię. Cały on jest jak zagadka, której nie da się
rozwiązać. Kiedy jestem już przy samym końcu, kiedy już mam ją rozwiązać, on
nagle robi coś, czego w ogóle się nie spodziewam. Jakby specjalnie mnie
zwodził, bawił się moim umysłem. To irytujące. Podobnie jak większość rzeczy,
które robi. Dlaczego musiałam się zakochać akurat w nim?
- Powinnaś odpocząć – tuż przy uchu słyszę
jego cichy głos. Jeszcze wczoraj zaledwie jego oddech wystarczył, bym się
rozluźniła. Teraz jednak spinam się jeszcze bardziej. – Wieczorem byłaś jakaś
nieobecna. Zresztą jesteś taka już od kilku dni. To raczej niezdrowe.
- Nic mi nie jest – odpowiadam zimno i
pierwszy raz w życiu mam ochotę przebywać sama, bez jego towarzystwa. Nie
jestem w stanie zebrać myśli. Wzdycham ciężko i opieram się o jego tors. –
Bywało gorzej. A końcu każdemu przyjaciółka znika z dnia na dzień jakby w ogóle
nie istniała.
- Kochanie, przecież już było dobrze.
Uśmiechałaś się nawet. Dlaczego więc znowu jesteś smutna? Zrobiłem coś nie tak?
Unikam jego spojrzenia. Z moich oczu
będzie w stanie wyczytać każde kłamstwo.
- Wszystko zaczyna się sypać, zauważyłeś
przecież. Po zniknięciu Sam nic już nie jest takie samo. Do tego dziwne zachowanie
pani Norfield i Angeli.. To nie może być przypadek, to wszystko jest ze sobą
powiązane.
Wszyscy dookoła mnie zaczynają się
zmieniać, pokazują tę stronę siebie, której nigdy nie znałam. Jakby wiedzieli o
czymś, o czym ja nie mam pojęcia. Jakby się świetnie bawili, ale zapomnieli
mnie wtajemniczyć w zasady tej chorej gry. Jakby czerpali radość z mojego
zagubienia. Możliwości jest wiele, każda prawdopodobna. Jak mogę w tym
uczestniczyć, skoro z miejsca jestem na przegranej pozycji? Czuję się, jakbym
była puentą jakiegoś pokręconego żartu.
Czy Sky też jest w to zamieszany?
- Doszukujesz się we wszystkim jakiś
intryg. Słonko, to tylko zbieg okoliczności, zniknięcie Sam nie może mieć z tym
wszystkim nic wspólnego.
- Skąd masz taką pewność? Skąd możesz
wiedzieć, czy taka sytuacja nie powtórzy się za kilka dni? – odwracam się w
jego stronę i wbijam w jego twarz pełne determinacji spojrzenie. Jego oczy
przypominają mi wzrok zastygłych w muzeum figur woskowych. Bez uczuć, bez
emocji, bez życia.
- Po prostu wiem. Zaufaj mi, proszę.
Uśmiecha się ledwie widocznie, ale ja
doskonale to dostrzegam. Mimowolnie odpowiadam mu tym samym, moje spojrzenie
mięknie. Nie potrafię trzymać się swojego zdania, kiedy on jest obok. To po
prostu niewykonalne.
- Zawsze Ci ufam. We wszystkim –
zapewniam, wtulając twarz w jego ramię. Jest ciepłe, tak jak cały on. Po raz
kolejny poddaję się bijącej od niego energii, która zapewnia mnie, że wszystko
jest dobrze i że nie muszę się niczego obawiać. Mimo wszystko nadal jednak mam
obawy. Rozmawiałam z nim na temat Angeli, ale nie wydawał się być przekonany.
Nadal uważa, że chce się jedynie zabawić moim kosztem. Nie dziwię mu się, w
końcu to ona była powodem tego, że znienawidziłam świat i samo moje życie. Ja
też powinnam się tego trzymać, więc dlaczego uparcie chcę jej wierzyć? Jej
przemiana była zbyt nagła, wiem to. Nagle przestała się nade mną pastwić. Jakby
ktoś nacisnął magiczny przycisk, za pomocą czego Angela się odmieniła.
Nie ufam jej. Nie chcę tego robić. Już
zbyt wiele razy próbowała mnie okłamać, zbyt wiele wycierpiałam z jej powodu.
Co prawda nigdy jeszcze mnie nie przepraszała, ale to pewnie jej kolejny
podstęp. Sama zaczynam się już w tym wszystkim gubić.
„Kocham cię”.
Może to tylko zwykłe słowa, ale mają
ogromną moc wywołania uśmiechu na czyjejś twarzy lub rozpalenia jego serca. Te
dwa wyrazy mogą burzyć mury, budować miasta czy też wywoływać pochłaniające
setki ofiar wojny. Może to głupie, ale to jedyna rzecz, w którą warto wierzyć.
Nikt nie wie, jak bardzo pragnie je usłyszeć, dopóki się to nie stanie. Ja
teraz pragnę słuchać tylko ich, wypowiadanych przez jedyny na świecie głos,
który jest w stanie mnie sparaliżować. Niczym delikatny wiatr, łaskoczący mój
policzek.
Jednak wypowiadane zbyt często, tracą
swoje znaczenie. Stają się jedynie mantrą, rutyną, zwykłym dodatkiem w codziennym
życiu. Ich niezwykłość bierze się właśnie z tego, że nie są wypowiadane często,
ale szczerze.
Jeśli naprawdę się kogoś kocha, trzeba
znać umiar w wyznawaniu mu miłości.
Miał rację. Od czasu rozmowy z Angelą
wszystko znowu zaczęło wracać do normy. W domu na powrót zapanowała spokojna
atmosfera. Nie muszę się już obawiać nagłych przesłuchań od strony Jane ani
przeprosin od strony Angeliki, która ostatnio zaczęła mnie unikać. Może faktycznie
nic niezwykłego się już nie wydarzy. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Jedyną niezwykłą rzeczą, na którą liczę,
to odnalezienie Sam. Chcę zobaczyć ją całą i zdrową, chcę w końcu przestać płakać
za nią każdej nocy. Chcę szczerze się uśmiechać, szczerze mówić, że wszystko w
porządku. Czy liczę na zbyt wiele?
Jane nuci coś pod nosem z uśmiechem i
zmywa naczynia po niedawnym obiedzie, kiedy zbiegam po schodach. Jest podejrzanie
szczęśliwa, po ostatnim zmęczeniu nie ma śladu. Może jednak wizyty u lekarza
naprawdę jej pomogły. Wyglądam przez okno na podjazd, niecierpliwie wypatrując
Sky’a. Zaczął się już tutaj czuć jak u siebie, powiedziałabym nawet, że zbyt
swobodnie wchodzi do domu. Bez żadnych oporów, nawet nie puka do drzwi. Po
prostu zwyczajnie się wprasza. Zwykle udaje mu się poruszać niezauważonym przez
Jane, na jego szczęście, bo dostałabym od niej szlaban na kilka lat, gdyby
dowiedziała się, ile razy w ciągu dnia tutaj przychodzi. Muszę jednak dmuchać
na zimne, bo jeżeli jednak go zauważy, to będę miała niezłe kłopoty.
Opieram się o ścianę w holu i posłusznie
czekam na jakikolwiek odgłos, zwiastujący jego przybycie. Mimowolnie przymykam
powieki i wytężam słuch. Od strony kuchni dolatuje do moich uszu szum wody i
brzęki talerzy, układanych jeden na drugim na blacie. Rozróżniam również
tykanie zegara, który wisi w salonie, a po dłuższej chwili wychwytuję także
pojedyncze słowa piosenek, wydobywających się z pokoju Angeliki. Wzdycham cicho
i uśmiecham się lekko, wsłuchując we wszystkie dźwięki. Idealnie ze sobą
współgrają, tworząc atmosferę prawdziwego, rodzinnego domu, w którym każdy
poświęca się swoim zajęciom, a jednak mimo wszystko wszyscy są w jakiś sposób
połączeni. Nierozerwalna więź łączy cały dom , tworząc z nas rodzinę. To niesamowite.
Po kilku (jak mi się wydaje) minutach
lekko marszczę brwi. Już dawno powinien być, w końcu mówił, że będzie za siedem
minut. Może jednak się pomylił albo ktoś go zaczepił na ulicy? Nie słyszałam, żeby
ktokolwiek otwierał drzwi..
- Długo zamierzasz tak stać czy może w
końcu możemy pójść na górę?
Zwykle jego słowa przyprawiają mnie o
szybsze bicie serca. Teraz jednak całkowicie milknie, a ja jestem pewna, że umarłam.
Gwałtownie otwieram powieki, tłumiąc cisnący się na usta krzyk. Stoi tuż przede
mną, z figlarnym uśmiechem i iskierkami w oczach. Byłam pewna, że ucieszę się na jego widok.
Teraz jednak mam ochotę go zamordować.
- Oszalałeś? – odpycham go od siebie,
starając się udawać wściekłą. – Przez ciebie niemal zeszłam na zawał.
Chłopak, zamiast taktowanie przeprosić,
wybucha głośnym śmiechem. Milknie jednak chwilę potem, kiedy zasłaniam mu usta
dłonią i mrożę go spojrzeniem. Nadal wolałabym, żeby Jane nie była świadoma
jego obecności. Wychylam się lekko i zerkam w stronę kuchni. Kobieta nadal jest
zajęta swoimi sprawami, ale jestem całkowicie pewna, że po jej twarzy błąka się
uśmieszek rozbawienia. Nie chcę jednak tego sprawdzać dokładniej. Chwytam dłoń
Sky’a i ciągnę go w kierunku schodów, po których szybko przemieszczamy się do
mojego pokoju. Gdy zatrzaskuję za nami drzwi, niemal upadam na ziemię pod wpływem
nagłej ulgi. On kiedyś naprawdę przyczyni się do mojej śmierci.
- Jesteś strasznie przewrażliwiona.
Przecież nic się nie stało – zerkam w stronę szczerzącego się wesoło chłopaka.
Mam przemożną chęć uderzenia go. Bardzo mocno. Zamiast tego przewracam oczami i
bez słowa siadam w fotelu po drugiej stronie pokoju.
- Obraziłaś się? – Sky unosi kpiąco brew i
podpiera się dłońmi o biodra. – Mam cię teraz przeprosić i błagać o wybaczenie?
Może jeszcze mam się czołgać, co? No weź, nie wygłupiaj się już.
Nie odpowiadam. Jestem ciekawa, jak długo
będę w stanie się mu opierać, zanim rzucę się na jego szyję i zacznę wdychać
tak dobrze mi znany zapach.
- Żartowałem przecież – w jego głosie
pobrzmiewa niepewność, ale jednocześnie skrucha. Już się poddaje? Uśmiecham się
tryumfująco, uważając jednak, żeby on tego nie zauważył. To chyba pierwszy raz,
kiedy widzę go w takim stanie. Czuję, jak klęka przede mną i bierze w ręce moje
dłonie. To już ponad moje siły. Uśmiecham się szerzej i spoglądam na niego,
otwierając usta, żeby powiedzieć mu, że nic się nie stało. Zamieram jednak,
kiedy nasze spojrzenia się krzyżują. Jego jest inne niż zwykle, poważne, zdeterminowane.
- Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy bym cię
nie skrzywdził. Nigdy nie zrobiłbym nic, co by cię zraniło. Gdybym mógł wpłynąć
na to wszystko, co się wydarzyło, to nigdy nie musiałabyś przez to przechodzić.
Zależy mi na tobie, Laylo. Nikt nigdy tyle dla mnie nie znaczył. Wiem, że moje
czyny mogą mówić coś innego, ale uwierz mi, że ja zawsze.. Zawsze będę cię
chronić. Dlatego jeśli kiedyś zwątpisz, to przypomnij sobie mnie. Przypomnij
sobie osobę, której zależy tylko i wyłącznie na tobie.
Jego słowa odbierają mi władzę w ciele.
Cieszę się, że siedzę, bo najpewniej bym upadła, a to ostatnie, czego mi teraz
potrzeba. Każde najdrobniejsze słowo, które wypowiada, niszczy i jednocześnie
naprawia moje popękane od rozczarowań serce. Pod wpływem impulsu wyciągam dłoń
w kierunku jego twarzy i delikatnie, niemal z namaszczeniem opuszkami palców
głaszczę jego policzek. Jest moim wszystkim. Oddechem, którego teraz mi brakuje.
Biciem serca, które staje za każdym razem, kiedy słyszę jego głos. Życiem,
któremu nadaje sens. Jest moim światem, który bez niego jest jedynie pustką.
Chcę już zawsze mieć go przy sobie. Móc czuć jego oddech na twarzy, jego dłonie
na ciele, jego zapach dookoła. Chcę patrzeć w błyszczące rozbawianiem oczy,
godzinami wspominać każde wypowiedziane przez idealne usta słowo. Dopiero teraz
zdaję sobie sprawę, że przez większość mojego życia w rzeczywistości byłam
martwa. Że dopiero on sprawił, że chciałam na nowo odżyć, na nowo odważyć się
na robienie kolejnych kroków. To on jest tym, co motywuje mnie do wstania każdego
dnia.
- Dlatego proszę, nie gniewaj się już –
wpatruje się we mnie wyczekująco, jakby od mojej decyzji zależało cale jego życie.
Uśmiecham się delikatnie.
- Nigdy nie byłam na ciebie zła – mówię w
końcu, kiedy mam pewność, że mój głos nie załamie się w połowie zdania.
I znowu ta nagła zmiana nastroju. Z jego
twarzy znika nawet cień smutku czy skuchy, ponownie uśmiecha się na ten swój
uroczy, dziecinny sposób. Czasem wydaje mi się, że to właśnie tę jego część
lubię najbardziej. Dziecinną, nieskalaną kłamstwami tego świata. Niewinną i
szczerą. Zbyt rzadko ją widuję, więc staram się nią cieszyć, kiedy tylko mam
okazję.
- A już się przestraszyłem! Nie rób tak
więcej, bo następnym razem to ja się obrażę – szczerzy się w moją stronę i
opada na dywan, rozkładając ręce i przymykając powieki. – Zróbmy coś, bo zaraz
umrę z nudów, przysięgam.
- Przed chwilą płaszczyłeś się przede mną,
a teraz ci nudno?
- Nie płaszczyłem się! Zwyczajnie
stwierdziłem, że wypada przeprosić. Nic więcej – nadyma policzki niczym zezłoszczony
pięciolatek, na co ja śmieję się cicho. Jest cholernie uroczy, kiedy zachowuje
się jak dziecko.
- No dobrze, mam pomysł, co możemy zrobić,
żebyś się tak strasznie nie nudził.
Chłopak podrywa się do siadu i wbija we
mnie wyczekujące spojrzenie. Uśmiecham się nieco szerzej, analizując jego
twarz, minimetr po minimetrze.
- Masz jakieś marzenie? – pytam w końcu,
czekając na rozczarowanie z jego strony. Nic takiego jednak nie następuje. Sky
napina się lekko, cały czas spojrzenie mając utkwione we mnie. Jednak wydaje
się być nieobecny, jakby duchem był daleko stąd. Przygryzam lekko wargę. Może
nie powinnam była zadawać tego pytania. Może to dla niego bolesny temat. Powstrzymuję
się jednak od komentowania i czekam, aż sam się odezwie.
- Tak, mam – mówi w końcu, a jego wzrok
znowu przytomnieje. Całe szczęście, bo już zaczynałam się martwić. – Jedno, ale
mam.
- Jakie? – pytam ostrożnie. Brnę w to
dalej, choć nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Z drugiej strony gdyby nie
chciał o tym mówić, to od razu by na mnie nakrzyczał, prawda?
- Od zawsze moim marzeniem było mieć
rodzinę – głos chłopaka zdaje się dochodzić z oddali, jakby z wnętrza długiego
tunelu. Spuszcza wzrok, więc nie mogę wyczytać z niego żadnych emocji. – Tylko
tyle. Chciałem móc się poczuć częścią jednej wspólnoty, częścią czegoś, uczucia
wielu osób.
Już mam spytać o coś jeszcze, w porę się
jednak powstrzymuję. To jego osobiste sprawy. Przecież nie będę go wypytywać o
rodzinę ani dzieciństwo, bo doskonale widzę, że to dla niego trudny temat. Nawet
nie wiem, jak mam go w takiej sytuacji pocieszyć. Czy w ogóle mogę coś zrobić,
żeby poczuł się lepiej albo żeby uśmiechnął się tak jak wcześniej. Zamiast go
wspierać biję się z własnymi myślami i przegrywam tę walkę, z której i tak nie
można wyłonić zwycięzcy.
- A ty? – moje nieudolne próby odezwania
się przerywa jego ciepły głos. – Masz jakieś marzenie?
Unoszę na niego spojrzenie, pewna tego, co
mam zamiar powiedzieć. „Ty. Ty jesteś moim marzeniem.” W porę jednak orientuję
się, że to nie jest prawda. Chociaż kocham go ponad życie, to nie jest moim
marzeniem. Uśmiecham się lekko, jakby sama do siebie.
- Marzę o tym, by moje życie cokolwiek
znaczyło.
Od zawsze byłam nikim. Wszyscy naokoło
dobitnie utwierdzali mnie w tym przekonaniu. Moje życie nie ma żadnego
znaczenia, ja sama nie mam znaczenia. Cudem ocaliłam się z pożaru kilkanaście
lat temu, choć powinnam była spłonąć z osobami, które kocham. Przeżyłam tylko
po to, by przekonać się, że to i tak nikogo nie obchodzi. Nie chcę istnieć jako
nic nieznaczący element poukładanego świata. Może jestem egoistyczna, ale to
jedyne, czego naprawdę pragnę. Wolę być poniżana i wytykana palcami niż
ignorowana przez wszystkich, którzy mnie otaczają. Z chwilą poznania Sam mogłam
poczuć się kimś choć trochę. Ona była gwiazdą, a ja jedynie cieniem jej blasku.
To mi jednak wystarczało. Tak długo, kiedy miałam swoje światło, mogłam żyć w
mroku. Kiedy jednak ona zniknęła, ja straciłam cząstkę siebie, a razem z nią
moją gwiazdę. Sky nie może jej zastąpić. Mimo najszczerszych starań nie może
stać się kimś, kim nie jest. Jest zauważany przez innych, to prawda, ale nie
jest moim światłem. Jest światłem całego świata, a ja potrzebuję kogoś, kto
świeci tylko dla mnie. Taka była Sam, świeciła, bo ktoś jej potrzebował. A
skoro zniknęło światło, cień też nie ma prawa istnieć.
Kiedy Sky bez słowa, przecieram twarz
dłońmi i ruszam z powrotem do swojego pokoju. Po drodze mijam Angelę. To dziwne,
bo ostatnio starała się unikać jakichkolwiek kontaktów. Teraz uśmiecha się do
mnie wesoło, rude loki sterczą jej na wszystkie strony.
- Pójdziemy jutro do parku? – pyta
beztrosko, chociaż widzę, że się denerwuje, cały czas ugniata w palcach
materiał bluzy.
- Nie sądzisz, że jest za zimno? –
odpowiadam pytaniem, nie bardzo wiedząc, jak zachować się w tej sytuacji. Znowu
jest dla mnie miła, a to raczej nie zwiastuje nic dobrego.
- Tylko na godzinę albo nawet mniej –
wbija we mnie swoje błagalne spojrzenie, które wielokrotnie przekonywało Jane
do tego, żeby dać mi szlaban. – Śnieg niedługo i tak stopnieje. Nacieszmy się
nim jeszcze.
Po jej upartych próbach przekonania mnie w
końcu się zgadzam. Nie wiem, czy jest to słuszna decyzja, ale i tak nie mam nic
do stracenia, a jutro i tak nie mogę się spotkać ze Sky’em, bo „ma coś do
załatwienia”. Każda forma zajęcia wolnego czasu sprawia, że nie myślę o Sam,
więc to chyba dobry pomysł. Po powrocie do pokoju jak codziennie dzwonię na komisariat,
żeby dowiedzieć się czegoś w sprawie przyjaciółki.
Jak zwykle odpowiada mi głucha cisza.
Moje życie składa się z wyrwanych z
zeszytu kartek. Każda z nich zapisana jest winny sposób, innym atramentem,
innymi myślami. Na siłę staram się je poskładać w jedną całość. W jedną
książkę, dzięki której będę mogła zrozumieć, dlaczego teraz jest rozerwana na
milion części. Problem jednak polega na czymś zupełnie innym. Na kartach jest
zapisane wszystko, a jednocześnie nic. A sklejone nieuważnie robią z mojego
życia mieszankę tak wielu uczuć, że sama już nie wiem, które z nich powinno
mieć pierwszeństwo.
- Długo jeszcze zamierzasz się tak wlec? W
takim tempie to zdąży się ściemnić, zanim dojdziemy na miejsce.
Angela patrzy na mnie krytycznie, kiedy w
końcu dołączam do niej przed drzwiami. Przewracam oczami i sięgam po kurtkę.
- Nie przesadzaj, przecież jeszcze godzinę
temu chrapałaś na cały dom – zauważam, uśmiechając się niewinnie. Mimowolnie
parskam śmiechem na widok jej miny.
- Ale jak widać potrafię przygotować się
szybciej niż ty, więc takie uwagi nie mają sensu – burczy pod nosem i odwraca
wzrok. Powstrzymuję się od kolejnego chichotu i delikatnie czochram jej włosy.
Skoro ona może być dla mnie miła, to ja dla niej też. Nich myśli, że wygrała,
że w pełni jej zaufałam. Kiedy jednak dojdzie do wielkiego finału jej żartu, to
może się bardzo rozczarować.
Wspólnie wychodzimy z domu i kierujemy się
w stronę miejskiego parku. Chciałam jej zaproponować pójście do lasu, bo jest
zdecydowanie bliżej, ale wolę jej nie pokazywać jednego z najważniejszych dla
mnie miejsc, bo nawet to potrafiłaby zniszczyć.
- Coraz częściej się spotykacie – Angelika
odzywa się po dłuższej chwili niezręcznej ciszy. – Czasem widzę przez okno, jak
wspina się do ciebie po gałęziach drzewa.
- Nie masz nic lepszego do roboty niż
szpiegowanie mnie i mojego życia? – śmieję się pod nosem, jednocześnie starając
się ukryć zażenowanie. Myślałam, że nikt nie wie, ile naprawdę razy zjawia się
u mnie w pokoju.
- Jesteście oficjalnie parą? – przenosi na
mnie zaciekawione spojrzenie, a wszystko we mnie drętwieje.
Czy jesteśmy razem? Co prawda wielokrotnie
zapewniał mnie o swoich uczuciach, ale nigdy nie użył w stosunku do nas
stwierdzenia „związek”. Nawet się nie całowaliśmy.
Czy to znaczy, że za wiele sobie
wyobrażam?
- Nie, chyba nie – odpowiadam cicho, nie
patrząc w jej stronę. To nie pierwszy raz, kiedy zadaje takie pytanie, które burzy
cały mój wewnętrzny wszechświat. Tą cechą przypomina mi Sam. Ona też zawsze
mówi to co myśli, nie przejmując się uczuciami drugiej osoby.
A
raczej mówiła.
- Dlaczego? Przecież na pewno widzi, jak
jesteś w niego wpatrzona – Angelika uśmiecha się złośliwie. – A może to ty nie
chcesz z nim być? Po tobie można się w końcu spodziewać najbardziej pokrętnej
logiki.
- Oczywiście, że chcę! – mój głos niesie
się echem po ulicy, a ja automatycznie zakrywam usta dłonią. Nie mam zamiaru
zwierzać się ze swoich miłosnych rozterek każdemu napotkanemu człowiekowi. Jej
też nie powinnam. – A dlaczego tak nagle zaczęłaś się tym ciekawić, co?
- Właściwie to bez powodu – dziewczyna
wzrusza ramionami i znowu patrzy przed siebie, splatając za plecami dłonie. Już
od dziecka nienawidziłam, kiedy tak robiła. Jakby dosłownie wszystko miała
gdzieś i w ogóle nie przejmowała się drugą osobą. Jakby pytała tylko z
grzeczności, a odpowiedzieć w rzeczywistości jej nie interesowała. – Po prostu
chcę mieć pewność, że cię nie skrzywdzi.
Akurat ona nie powinna była tego mówić.
Zraniła mnie przez te lata bardziej niż on kiedykolwiek będzie w stanie. Mimowolnie
parskam śmiechem, co oczywiście przykuwa jej uwagę. Zawsze myślałam, że ma
jednak lepsze wyczucie w dobieraniu słów. Najwidoczniej się myliłam.
- Wybacz, ale te słowa brzmią w twoich
ustach dość nierealnie – odpowiadam na jej pytające spojrzenie, kiedy w końcu
opanowuję rozbawienie.
Angela mierzy mnie uważnym spojrzeniem, po
czym podskakuje kilkakrotnie. Jest zdenerwowana, po raz kolejny w przeciągu
kilku dni. To już się robi naprawdę nienormalne, w końcu to bezduszny potwór.
- Wiem, że mi nie wybaczysz, więc nawet
nie przepraszam – jej głos jest zdecydowanie zbyt poważny. – Chciałam jedynie jakoś
zadośćuczynić za swoje czyny.
- Chyba nie ma już nic, co mogłabyś zrobić
– ucinam, równie zimno, co ona. Może jednak ten spacer nie był najlepszym pomysłem.
Mamy względem siebie zbyt wiele uprzedzeń, zbyt wiele wspólnych przeżyć i
wypowiedzianych kłamstw. Kiedyś myślałam, że jednak mimo wszystko mogłybyśmy
zostać przyjaciółkami albo co najwyżej lekko poprawić relacje między nami.
Teraz dopiero widzę, w jak wielkim błędzie byłam.
- Rozumiem – dziewczyna kiwa głową, a po
chwili ciszy znowu się uśmiecha. – Ale jednak mimo wszystko zgodziłaś się ze
mną wyjść. Zobaczysz, że nie pożałujesz!
Angelika chwyta moją dłoń w swoje dwie i
ciągnie mnie w kierunku pojawiającego się już za rogiem parku. Jej śmiech
niesie się wzdłuż ścian przestarzałych domów i zakłóca dotychczasowy spokój,
który tu panował. Jest to zdecydowanie jedna z najstarszych dzielnic miasta.
Mogłoby się wydawać, że niektóre domy mają setki lat, a jednak doskonale się
trzymają. Niektóre nawet zrobione są z grubych pal drewna, które uderzają
swoimi różnorodnymi odcieniami. Rzeźbione mury i kunsztownie rzeźbione płoty
otaczają ogromne posesje, o tej porze przykryte grubą warstwą śniegu. Wraz z
początkiem wiosny na nowo rozkwitną różnokolorowe kwiaty, pięknie zdobiące
ogrody i same domy. Często chodziłam tymi uliczkami, kiedy byłam młodsza. Zawsze
wyobrażałam sobie, że jestem jednym z takich domów. Z pewnością miały okazję
okazje oglądać wiele pięknych chwil w życiu ludzi. Śmiały się z nimi, płakały i
zawsze wiernie wysłuchiwały wszystkich kłótni, a także sekretów, których nigdy
nie zdradziły. Bo w gruncie rzeczy dom to miejsce, w którym ludzie dzielą się
swoją miłością z innymi. Jest miejscem, któremu powierzamy swoje serca i
pozwalamy, by otoczył opieką naszych najbliższych.
Nie
zawsze jednak dom jest bezpiecznym miejscem.
- Layla, orientuj się! – nim zdążę się
zorientować, skąd dobiega jej głos, obrywam w twarz śnieżką. Jest strasznie
zimna, lodowate krople dostają się za kołnierz mojej kurtki i wywołują falę
dreszczy na całym ciele.
- Nie daruję ci tego! – mimo resztek
śniegu, które zaplątały mi się we włosy, zaczynam się śmiać. Formuję kulkę z białego
puchu i rzucam w kierunku Angeli. Dziewczyna jednak chowa się za drzewem,
zgrabnie unikając mojego pocisku. Tak zaczyna się największa bitwa na śnieżki w
historii, w mojej historii. Ostatnim razem bawiłam się tak z rodzicami, ale
byłam zbyt mała, żeby móc potraktować to na poważnie. Sam od zawsze uważała to
za dobre dla dzieci, poza tym wolała nie moczyć idealnie ułożonych włosów. A z
Angelą nigdy wcześniej się nie bawiłam. Miła odmiana.
Po kolejnej wymianie ognia, dziewczyna
wycofuje się w głąb parku, a ja biegnę za nią. Dobrze, że oprócz nas nikogo nie
ma teraz w parku.
- Nigdy mnie nie złapiesz! – dziewczęcy
głos wypełnia powietrze. – Jestem mistrzem tej gry!
- Inaczej zaczniesz śpiewać, kiedy w końcu
natrę ci twarz śniegiem!
Znów dochodzi do konfrontacji. Wszędzie
lata śnieg, uderzając w co popadnie. Już nawet nie staramy się w siebie
trafiać. Zwyczajnie cieszymy się ze swojego własnego towarzystwa, co normalnie
uważałabym za absurd. Angela może jest wredna, ale czasem pokazuje mi tę część,
której wcześniej nigdy nie widziałam. Zupełnie jak Sky.
Kiedy nie chce mi się schylać po kolejną
porcję śniegu, zwyczajnie ruszam przed siebie i powalam dziewczynę swoim ciałem,
przygważdżając ją do śniegu.
- Będę cała mokra! – piszczy, ale mimo
wszystko śmieje się razem ze mną.
- I tak już byłaś.
- Nieprawda! Nie trafiłaś ani razu!
Kolejna salwa śmiechu, kolejny powód do
zaprzyjaźnienia się z tą małą istotą. Nagle dziewczyna z zaskoczenia przewraca
nas na bok, przez co teraz ja leżę na śniegu. Nie daję jednak za wygraną.
Tarzamy się tak na środku parku, jakby cały pozostały świat nie istniał.
Zatrzymujemy się dopiero, kiedy nie możemy złapać oddechu i nie możemy się
dalej śmiać. Angela wtula się we mnie, a ja dopiero teraz zauważam jak drobna
jest.
- Zawsze chciałam mieć siostrę – mówi
nagle, a cała wesołość znika w jednej chwili. Patrzę na nią w osłupieniu, nie
bardzo wiedząc, jak na to odpowiedzieć ani czy w ogóle powinnam to robić.
Ostatecznie jednak postanawiam milczeć, czekam, aż zacznie mówić dalej. –
Zawsze chciałam mieć bliską osobę, której będę w stanie bezgranicznie zaufać,
która będzie ze mną chodzić na zakupy i codziennie wieczorami czesała mi włosy.
A kiedy w końcu się jej doczekałam, ona porzuciła mnie.
Angela unosi na mnie smutne spojrzenie, a
ja nawet nie próbuję się poruszyć. Jeszcze nigdy mi się z niczego nie zwierzała.
Czyżby te kilka wspólnie spędzonych chwil coś w niej tknęło?
- Cieszyłam się, kiedy dołączyłaś do
naszej rodziny. Starsza siostra to więcej, niż śmiałabym prosić życie. Na początku
było cudownie, przeżywałam najpiękniejsze w życiu chwile. Potem jednak pojawiła
się Sam. Byłaś w nią zapatrzona i to do tego stopnia, że zapomniałaś o moim istnieniu.
Chciałam jakoś zwrócić na siebie twoją uwagę, co ostatecznie skończyło się tym,
że zaczęłam cię krzywdzić. Nie chciałam tego, byłaś w końcu moją siostrą..
Jednak kiedy po raz pierwszy powiedziałaś, że wolałabyś nie należeć do tej
rodziny, to coś we mnie pękło. To dlatego poniżałam cię na każdym kroku. Wiem,
że to może błahy powód, ale taka jest prawda. Chciałam odzyskać siostrę, która
sama się ode mnie odwróciła.
- Nigdy cię nie zapomniałam – przerywam
jej i mocniej wtulam w siebie. Błyskawicznie dopadły mnie wyrzuty sumienia, bo
wiem, że mówi prawdę. – Sam była moją pierwszą przyjaciółką.
- Nieprawda. Ja nią byłam.
Kolejne sekundy przeraźliwej ciszy,
kolejne niewypowiedziane słowa wiszą w powietrzu, lada chwila gotowe wybuchnąć.
Co mogę zrobić? Co mogę odpowiedzieć? Że to ja ją zawiodłam? Że to wszystko
było moją winą?
- Przepraszam – mówię w końcu, nie mogąc
znieść tworzącego się między nami napięcia. – Potraktowałam cię w sposób, na
jaki nie zasługiwałaś. Zachowałam się jak kretynka, przyznaję to. Byłam zbyt
ślepa, żeby to dostrzec.
- Nie musisz przepraszać. Ja już dawno ci
wybaczyłam.
Jej twarz ponownie rozświetla uśmiech. To
przerażające, z jaką lekkością potrafi zmieniać tematy rozmowy i z radosnego
nastroju przejść do poważnej rozmowy. Może właśnie takie podejście do spraw
jest najlepsze?
- Goń mnie! – dziewczyna ponownie zrywa
się do biegu, przeskakuje między drzewami, coraz bardziej się oddalając. Ja również
podnoszę się z ziemi i rozglądam się za nią. Ta jednak całkowicie zniknęła mi z
oczu. Zaczynam więc biec w kierunku, w którym ostatnim razem mignęła mi przed
oczami. Zimny wiatr owiewa moją twarz i rozwiewa włosy na wszystkie strony. Biegnę
tak przed siebie, nie przejmują cię nawet tym, że nie mogę znaleźć Angeliki.
Zatrzymuję się jednak, kiedy docieram do niewielkiego placu zabaw. Dwie
metalowe huśtawki, niewielka zjeżdżalnia oraz piaskownica stoją tutaj chyba od
zawsze. Kiedyś wydawały mi się ogromne, teraz jednak wyglądają raczej marnie.
Latem to miejsce tętniło życiem, wszędzie biegały dzieci, śmiejąc się i bawiąc
w setki wymyślanych przez nich gier. W zimie jednak wszyscy chowają się w
domach, rodzice nie pozwalają na zabawy na śniegu z obawy o swoje pociechy,
łatwo przecież o przeziębienie. Znam tylko jedną rodzinę, która mimo przejmującego
chłodu zawsze przychodziła w to miejsce, żeby chociażby popatrzeć na lecące z
ziemi płatki. I nawet po upływie tylu już lat nadal widzę ich przed oczami. Roześmiany
brat unosi w górę młodszą siostrzyczkę i okręca ją kilkakrotnie w miejscu, obserwujący
ich rodzice stoją nieco dalej, wtuleni w siebie. Dzięki nim o każdej porze roku
słychać można było śmiech i radosne okrzyki.
Nawet nie wiem, kiedy zaczynam iść dalej.
Popędzana jakąś nieznaną siłą, wychodzę spomiędzy drzew i skręcam w pierwszą
uliczkę. Znowu zagłębiam się w zacisze starych domów, które teraz zdają się
nade mną złowieszczo górować. Jakby śledziły każdy mój krok, czekały na
najmniejszy błąd, żeby mogły się na mnie rzucić i pochłonąć. Jakby chciały,
żebym stała się częścią nich, częścią ich martwego świata. Każdy następny potężniejszy
od poprzedniego, masywniejszy, straszniejszy. Aż w pewnym momencie natrafiam na
pustkę. Jakby ktoś wyrwał z tego miejsca kawałek świata. Zatrzymuję się i
wbijam wzrok w pogorzelisko przede mną. Szczątki niegdysiejszej ogromnej posesji
teraz zioną jedynie mrokiem i strachem. Nawet szczątki domu zdają się być
przesiąknięte krzykiem przerażenia niewinnego dziecka. Ogień niemal całkowicie
strawił cały dom, pozostawiając po sobie nieliczne kawałki ścian, które wystają
spomiędzy śnieżnych zasp. Wyłamana furtka ledwie trzyma się w zawiasach,
złowrogo poskrzypując z każdym silniejszym podmuchem wiatru. Po całym trawniku
porozrzucane są elementy mebli, które w jakiś sposób ocalały. Posesja została
okradziona już dawno temu, pozostały jedynie rzeczy, z których nikt nie będzie
w stanie czegokolwiek zyskać. Nikt nie wykupił tego miejsca, pewnie ze względu
na fakt, że nikt się tu nie przeprowadza, nie osiedla na stałe. Żyją tu jedynie
rodziny, których pokolenia sięgają zamierzchłych czasów świetności tego miejsca
albo też tacy, którzy nie mają dostatecznie dużo pieniędzy, żeby się
wyprowadzić. Tak więc ruiny stoją w tym miejscu od jedenastu lat, jako pamiątka
feralnej nocy. Nocy, w której straciłam wszystko.
Właśnie tak to wyglądało. Z nieba wolno
sypały się płatki śniegu, kiedy w przerażeniu wybiegłam z domu. W następnej
chwili budynek stanął w płomieniach. Czułam jego żar z odległości kilkudziesięciu
metrów. Widziałam niknące w nim kolejne części domu. Słyszałam swój własny
krzyk, przedzierający powietrze. Przecież nie było jeszcze za późno. Mogli ich
uratować, mogli im pomóc, wyciągnąć stamtąd. Zamiast tego ludzie z pobliskich
domów stali jak posągi, jedynie patrząc na niszczycielski żywioł. Dlaczego chociaż
ten jeden raz nie zdobyli się na okazanie dobroci względem innego człowieka?
Spomiędzy bel drewna wyciągnęli sczerniałe
szkielety mojej rodziny. To nie mógł być zwykły pożar, spowodowany świeczką czy
zapalniczką. To był wybuch, który błyskawicznie ich zabił. Posesja wokół domu
jest na tyle duża, że ogień nie dosięgnął przyległych domów. A skoro tak było,
to sąsiedzi nie widzieli sensu w narażaniu życia dla sąsiadów, których i tak
zbytnio nie lubili. Mieliśmy dość złą sławę. Rodzina matki od dawna mieszkała w
tym mieście, jej ojciec był poważany wśród ludu, ojciec jednak przyjechał z
zewnątrz. Nikt nie wie dokładnie, po co tu przyjechał. Pojawił się znikąd,
kupił dom i rozkochał w sobie moją matkę. Szeptali pomiędzy sobą, że to ja
jestem ich pierworodnym dzieckiem. Ponoć mój starszy brat był owocem nielegalnego
związku matki z elektrykiem. Ojciec nie dawał jej tego, czego chciała, więc ona
zwyczajnie szukała pocieszenia u kogoś innego. W kilka dni po narodzeniu brata
elektryk opuścił miasto. To tylko utwierdziło ludzi w przekonaniu do swoich
racji. Ja nigdy w to nie wierzyłam. Moi rodzice się kochali. Byli wszystkim dla
siebie nawzajem, byli wszystkim dla mnie.
Mieliśmy następnego dnia wspólnie wybrać
się na plac zabaw, mama mi obiecała. Swoim delikatnym, pełnym czułości głosem
zapewniła, że do końca życia nie zapomnę tego dnia, tak będziemy się bawić.
Zamiast tego pamiętam ogień, trawiący teraz moje serce.
Piekące łzy spływają wolno po zimnych
policzkach, wsiąkają w przemoczony materiał. Miałam tutaj nie przychodzić. Miałam
zostawić za sobą to miejsce, te uczucia, ten ból, który teraz wydaje się tak
żywy, jak jeszcze nigdy. A mimo to jednak tutaj stoję. Jednak patrzę na to
miejsce, które było moim domem. Cierpienie odbiera mi możliwość poruszenia się
czy nawet zamknięcia oczu.
- Ile jeszcze będziesz wracać do tego, co było?
Podskakuję w miejscu z przestrachu i
zdezorientowana rozglądam się w poszukiwaniu jej sylwetki. W końcu ją dostrzegam,
rozmazaną przez łzy. Stoi kilka metrów ode mnie, odbijając się na tle śniegu.
- Ile jeszcze razy będziesz się obracać za
siebie?
Wolno się zbliża, postępując kolejne
kroki. Wyciąga do mnie skostniałe dłonie, przyciąga do siebie, pochłania, nie
pozwala zaczerpnąć oddechu.
- Ile jeszcze lat minie, zanim się
uwolnisz?
Ona wypowiada kolejne słowa, nie porusza
ustami. Ona unosi się nad ziemią, falująca szata otacza jej wychudzone nogi.
Ona stara się wejrzeć w moje serce, którego już nie ma. Ona.
Kim
jest Ona?
- Wracajmy do domu.
Mrugam kilkakrotnie, żeby w jakiś sposób
oprzytomnieć. Nadal stoję w tym samym miejscu, nadal ściskam w dłoniach materiał
kurtki, nadal po moich policzkach spływają łzy. Przede mną stoi Angela,
nieudolnie starając się je wytrzeć. Kiedy zauważa, że skupiam na niej
spojrzenie, uśmiecha się ostrożnie.
- Wszystko w porządku?
Słabo kiwam głową. Nie mogę się odezwać,
głos utknął mi gdzieś pomiędzy myślą a sercem. Nie wiem, czy odezwanie się w
takim stanie nie poskutkuje wybuchem szlochu.
Angela obejmuje mnie ramieniem i wolno
prowadzi w kierunku, z którego tu przyszłyśmy, jakby w obawie, że zaraz się przewrócę.
- Spróbuj pomyśleć o rodzinie, która
przygarnęła cię z wyboru. Kochamy cię równie mocno, co ta pierwsza.
Może nie powinnam tu przychodzić. Może
pewne wspomnienia powinny pozostać nieruszane, powinny odejść w miejsce, gdzie
nikogo już nie będą ranić. Niektóre rzeczy warto zapomnieć. Sztuką jest
rozróżnić te, które jednak powinny pozostać w pamięci.
Razem z Angelą wchodzimy do domu,
całkowicie przemoczone. Dziewczyna pomaga mi ściągnąć kurtkę i odprowadza mnie
pod same drzwi pokoju. Jestem jej wdzięczna za wszystko, co dziś zrobiła. Może
nie zdarza jej się to często, ale tym razem naprawdę milo mnie zaskoczyła. To
jeden z nielicznych momentów, kiedy jestem dumna, że nazywa mnie siostrą. W
głębi duszy jest naprawdę miłą osobą, wrażliwą i pełną radości. Roztacza w Okół
siebie pełno pozytywnej energii, kiedy tylko się uśmiecha. Jutro ją przeproszę,
tak oficjalnie. Wiem, że potraktowałam ją z góry, że miała prawo mnie
znienawidzić, ale teraz zamierzam to zmienić. Zamierzam być dla niej kimś, w
kim znajdzie prawdziwe oparcie. A przynajmniej się postaram.
-
Spójrz! Layla, spójrz!
Angela
uwiesza się na moim ramieniu i wskazuje coś wysoko na niebie. Podążam
spojrzeniem za jej palcem, mrużąc lekko oczy.
-
Czy to.. chmura?
-
Tak!
Posyłam
jej krytyczne spojrzenie i czochram lekko zmierzwione włosy pięciolatki.
-
Pierwszy raz w życiu widzisz chmurę?
-
Nie o to chodzi! Jest w kształcie serca.
Ponownie
zerkam na niebo, żeby się upewnić, czy nie kłamie. Tym razem jednak faktycznie
mówi prawdę. Wolno płynący obłok przypomina ogromne serce, które zdaje się być
zwrócone prosto ku nam.
-
Jest tak duże, że może pomieścić cały świat – w oczach dziewczynki błyszczy
radość. – Ono jest naszymi serduszkami, sklejonymi w jedno. Będzie tak rosnąć i
rosnąć, a potem zacznie płakać.
-
Dlaczego serduszko będzie płakać? – pytam i podnoszę ją na ręce. Jest teraz
naprawdę malutka. A może zawsze taka była, tylko że musiała zbyt szybko
dorosnąć? Jej małe ciało drży w moich ramionach.
-
Ze szczęścia. Każda kropelka jest serduszkiem, które zostało komuś podarowane.
Jedna z nich to będzie moje serce, które daję tobie.
Jej
uśmiech sprawia, że również się uśmiecham. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak
niewinnej. Tak naiwnie patrzącej na świat, który w rzeczywistości jest zupełnie
inny.
-
To drugą będzie moje, dobrze?
-
A kolejne trzy to serduszka twojej rodziny. Zawsze były i będą razem z tobą.
W środku nocy budzi mnie jakiś dźwięk. Nie
potrafię go rozpoznać, dopóki nie słyszę go ponownie. Głuchy łoskot, jakby coś
ciężkiego uderzyło o ziemię, spadło z dużej wysokości. W ciemności staram się
wypatrzeć sama nie wiem co.. Jakiś wskazówek, dotyczących owego dźwięku. O tej
godzinie wszyscy już śpią, a Jane nie ma w zwyczaju siedzieć po nocach. Szybko
zerkam na wyświetlacz telefonu. Jest po pierwszej. Po moim ciele przechodzi
dreszcz strachu, jakby moja podświadomość wiedziała, co się dalej wydarzy.
Nasłuchuję jeszcze kilka chwil, ale do moich uszu nie dochodzi już żaden
podejrzany dźwięk. Wolno zsuwam się z łóżka i zapalam lampkę przy łóżku. W moim
pokoju wszystko leży na swoim miejscu, nienaruszone. Przygryzam lekko wargę,
zastanawiając się, czy powinnam znaleźć źródło tamtego łoskotu. W końcu
ciekawość bierze górę. Narzucam na siebie szary szlafrok i podchodzę do drzwi
pokoju najciszej jak to możliwe. Delikatnie naciskam klamkę i wyglądam na korytarz.
Oświetlony jedynie wypadającym z mojego pokoju blaskiem wygląda przerażająco,
ale mimo to nie zamierzam się zatrzymywać. Posuwam się do przodu, minimetr na
minutę, metr na godzinę. Cały czas nasłuchuję, coraz bardziej oddalając się od
światła. W momencie, kiedy mijam pokój Angeliki, zza drzwi dobiega głośne i
wyraźnie uderzenie. Zaciskam zęby na nadgarstku, żeby nie wrzasnąć. Nogi
momentalnie się uginają, a na ramionach czuję „gęsią skórkę”. Każdy pojedynczy
włos na głowie staje dęba, a ja sama niemal zatracam się w uczuciu strachu.
Biorę się jednak w garść, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak
przerażona nastolatka, która boi się własnego cienia. Zbliżam się wolno do
sypialni Angeli i napieram na nie. Są uchylone, a to raczej nowość. Angela
zwykle zamyka się na klucz, jakby z obawy, że przyjdę w nocy i coś jej zrobię.
Gdy przekraczam próg pomieszczenia, z jego głębi ponownie dobiega owe
uderzenie. Szybko przebiegam spojrzeniem po pokoju, mój wzrok zatrzymuje się na
otwartym na oścież oknie. Co chwilę trzaska o ramę pod wpływem wpadającego do
środka zimnego wiatru. Jest strasznie ciemno, ale kieruję się nikłym światłem
nocnego nieba, żeby po cichu wejść do środka i zamknąć okno. Angelika nie
obudziła się, słysząc taki hałas? To aż dziwne. Odwracam się w kierunku jej
łóżka, żeby się upewnić, że śpi. Moje ciało momentalnie sztywnieje, a na usta
ponownie ciśnie się krzyk. Tym razem jednak z zupełnie innego powodu. Mam wrażenie,
jakby ktoś przywalił mi w twarz, mój wzrok traci ostrość, nie mogę skupić
myśli. W końcu wybucham. Wrzask niesie się po domu, ale ja nie mogę przestać.
Nie mogę tego powstrzymać. Nie mogę wstrzymywać w sobie cierpienia, którego i
bez tego miałam w sobie dużo.
Blade światło księżyca oświetla puste
łóżko, zwiniętą na ziemi kołdrę, porozrzucane poduszki. Angela zniknęła
„Czy wiesz, jakie to uczucie,
Kiedy, niczym igły ukłucie
Ucieka z Ciebie życie,
Kiedy ktoś zabija Cię skrycie?
Czy słyszałaś, gdy płakałam?
Czy widziałaś mnie, gdy się bałam?
Jak długo byłaś mym wrogiem?
Jakby ta złość była wymogiem.
Jednak kochałam jak siostrę,
Uczucie to ulotne, proste.
Łatwo zniszczyć jego mury –
Ty patrzyłaś na mnie z góry.
Wybaczyłam wszystkie błędy,
Odrzuciłam kłamstw podłych rzędy.
Więc dlaczego Twój głos drwiący
Porwał złodziej, za dnia drzemiący?
Zabrał mi Cię mrok,
Śledzący każdy krok.”
Kiedy na dworze w końcu robi się widno, w
domu roi się od funkcjonariuszy policji. Przeszukują każde pomieszczenie, sprawdzają
wnętrze lodówki i szafek w łazience, jakby miało im to pomóc w znalezieniu
sprawcy, który dostał się przez okno i w domu przebywam maksymalnie kilka minut.
Już sama nie wiem, czy nie lepiej byłoby wziąć sprawę we własne ręce. Choć tak
na dobrą sprawę to nie potrafię nawet ruszyć się z miejsca, a co dopiero
zajmować się śledztwem.
To cholerny sen. Koszmar, jedynie
złudzenie. To przecież nie może być prawda. Angela przecież mogła zwyczajnie
wybrać się na spacer. W środku nocy. Kiedy na dworze jest kilkanaście stopni
poniżej zera. Tak, to na pewno jest to.
Kiedy z krzykiem, wypełniającym całe moje
ciało opadłam na jej łóżko, nie mogłam zebrać myśli. Nie mogłam opanować szalenie
bijącego w piersi serca. Nie mogłam się na niczym skupić. Dookoła biegała
zalana łzami Jane, ale nie mogłam się zdobyć na żadne słowa pocieszenia. Na
nic. Mogłam tylko leżeć bez siły, wpatrzona w karteczkę, którą znalazłam przy
łóżku. Była podobna do tej, która znajdowała się w pokoju Sam. Jedynie treść
była inna.
„Czas ucieka. Kogo jeszcze poświęcisz?
Kogo jeszcze będziesz w stanie oddać?”
Słowa te krążą mi po umyśle, a ja nie
jestem w stanie nic zrozumieć. Boję się. Boję się, że to wszystko moja wina. Że
to przeze mnie tracę ważne mojemu sercu osoby. Nie chcę, żeby tak było. Niech
to się skończy. Natychmiast.
- Jest pani siostrą zaginionej? – starszy
policjant mierzy mnie poważnym spojrzeniem, gładząc dłonią swoje siwe wąsy. Jako
że Jane nie potrafi wydusić z siebie nic, poza pojedynczymi słowami, to ja
zostałam zobowiązana do odpowiedzenia na ich pytania. Przy zniknięciu Sam całe
ciało drżało mi z przerażenia. Nie mogłam zdać żadnej relacji z wydarzeń. Teraz
czuję jedynie przejmującą pustkę, która wypala dziury w sercu i umyśle. Jakby
było we mnie więcej śmierci niż życia.
- Tak, przyrodnią – mówię obcym dla mnie
głosem, tempo patrząc w jakiś punkt przed sobą. – Zostałam adoptowana dziesięć
lat temu.
- Czy utrzymywała pani z nią dobre
stosunki?
- Ostatnio zaczęłyśmy się coraz lepiej
dogadywać, ale nie rozumiem, jaki ma to związek ze śledztwem.
Policjant kiwa głową, nadal głaszcząc
swoje wąsy, jakby ta czynność był dla niego najważniejszą rzeczą na świecie.
- Czy zaginiona miała wrogów? Czy ktoś
otwarcie groził jej wyrządzeniem krzywdy lub już wcześniej próbował dopuścić
się względem niej wyjętego spod prawa czynu?
Jakbym rozmawiała z kodeksem. Mężczyzna
recytuje kolejne podpunkty do jednego z setek artykułów, ślepo trzymając się
przyjętych standardów. Zapewne w jego mniemaniu rozmowa jest w stanie wyjaśnić
całą sprawę, byleby miał co wpisać do protokołu. Ludzie tutaj są z pewnością
bardziej zepsuci niż w pozostałych częściach świata.
- Nic mi o tym niewiadomo. Nie
interesowałam się jej życiem, Była dość zamknięta w sobie i nie zwierzała się
ze swoich problemów – wzruszam ramionami, nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
Zadawanie takich pytań w rzeczywistości w niczym nie pomoże, nikogo nie
odnajdzie. Jedynie czyny są w stanie osiągnąć to, czego pragniemy. Mężczyzna
przede mną w tym momencie pragnie jedynie wrócić do domu i nawpychać w siebie
więcej pączków, o ile to jeszcze możliwe. Wygląda, jakby miał pęknąć od
nadmiaru słodkości, pieczonych przez żonę.
Policjant ponownie kiwa głową, udając, że
cokolwiek zapamiętał lub zrozumiał. Następnie pośpiesznie żegna się i udaje do
wyjścia. W progu zapowiada jeszcze, że zjawi się za kilka dni, żeby „dokładniej
zbadać sprawę”. Nie rozumiem, po co ta szopka, skoro i tak nie zamierzają nic z
tym zrobić. Spokój przede wszystkim. Kiedy za policjantami zamykają się drzwi,
opadam na fotel, ledwo żywa. Uciekła ze mnie cała energia, którą jeszcze miałam.
Którą udało mi się w jakiś sposób zachować. Ciszę w całym budynku przerywa
jedynie szloch Jane, jej urywane słowa i tykający zegar.
Potrzebuję pomocy. W jednym momencie tracę
całe powietrze, nie mogę odetchnąć ani wydusić z siebie nawet zwykłego jęku.
Straciłam ją. Straciłam je obie i nikt nie robi nic, żeby je odnaleźć. Ludzie
są obojętni na krzywdy innych. Tak samo było wtedy. Tak samo, kiedy mój dom
stał w płomieniach, a inni patrzyli. Znalazłam szczęście w środku najgorszego
miejsca na ziemi. A teraz mi je odebrano.
Podnoszę się z miejsca i chwiejnym krokiem
ruszam na górę. Muszę do niego zadzwonić, choćby usłyszeć jego głos. Tylko on
może mi teraz pomóc. Mroczki skaczą mi przed oczami, ograniczają pole widzenia.
Za chwilę zemdleję. Nagromadzenie myśli i wyrzutów sumienia to dla mnie
stanowczo zbyt wiele. Mimo to nadal chcę zadzwonić. Znajome ramiona wyciągną
mnie z ciemności, tak jak wcześniej. Staną się moją ochroną, skrzydłami anioła.
Niebem, w którym mogę się utopić już na zawsze.
Robię kolejny krok, jakby był kilometrem.
Potykam się o niewidzialne przeszkody, wzrok zupełnie zanika wśród mgły, która
nie istnieje. Nic nie słyszę, nie czuję, nie widzę. Trzymam się jedynie jednej
myśli.
T o
m o j a w i n a.
-
Dokąd biegniesz?
-
Po co to robisz?
-
Dlaczego uparcie trzymasz się tej ślepej miłości?
-
Przynosi ci tylko ból.
-
Odpuść, bo na końcu tego wyścigu nic cię nie czeka.
Różne
głosy i szepty niszczą mi głowę na kilka części, przyciskają do ziemi, starają
się utrzymać w miejscu. Ja mimo to nadal uparcie idę przed siebie. Dlaczego?
Sama nie wiem. Jest to teraz jedyna rzecz, jaka mi pozostała. Straciłam siostrę
i najlepszą przyjaciółkę, które skutecznie zapełniały wyrwę po zniknięciu rodziców.
Skutecznie trzymały mnie przy życiu, wywoływały uśmiech, smutek lub gniew.
Dzięki nim byłam pewna, że jeszcze nie umarłam. Że jest coś, dla czego warto
żyć w tym pozbawionym współczucia świecie.
Sam
zawsze powtarzała, że nieważne, jak bardzo boli, to nie warto się poddawać.
Choćby całe życie było przeciw tobie, musisz stawić mu czoła. Zawsze się tego
trzymała, robiła wszystko, żeby nie opaść na dno, zawsze świeciła radością i
optymizmem, którego mnie brakowało. Za to najbardziej ją podziwiałam. Potrafiła
znaleźć promyczek nadziei nawet wtedy, kiedy wszyscy inni już dawno się
poddali. Dlatego tak bardzo się zdziwiłam, jak powiedziała, że coraz częściej
miewa myśli samobójcze. Zaczynałyśmy wtedy naukę w liceum, wszystko było wręcz
cudownie. Miała tam wielu przyjaciół, więc czemu miałaby chce swojej śmierci?
Powiedziała mi, że nawet najwspanialsze życie nie ma sensu, kiedy nie ma się w
nim celu, marzenia. Miała rację. Brak celu, do którego się dąży potrafi mocno
przygnębić. Ale czy samo życie nie powinno być owym celem? Żyć tak, by niczego
nie żałować, żeby spełniać siebie i wywoływać uśmiechy na twarzach otaczających
nas ludzi. Tego wszyscy powinni się trzymać.
Angelika
irytowała mnie nawet oddychaniem. Nie mogłam znieść, kiedy była obok, bo
wiedziałam, że zaraz z jej ust wyleci potok obelg, dotyczących mojego ubioru,
uczesania, istnienia.. Wtedy również była osobą, dla której chciałam żyć.
Wiedziałam, że kiedyś będę mogła odpłacić jej się za wszystkie krzywdy, musiałam
tylko być cierpliwa. Byłam gotowa czekać nawet całą wieczność. Ostatecznie
nigdy taka sposobność się nie nadarzyła. Wcześniej nie zastanawiałam się, kiedy
zmieniły się relacje między nami. Po raz pierwszy okazała mi prawdziwe
współczucie, po pamiętnym dniu, kiedy też wszystko się zaczęło. Kiedy poznałam
Sky’a w lesie. Opatrzyła ranę na mojej nodze, opiekowała się mną, kryła przed
Jane. Wtedy byłam przekonana, że robi to wyłącznie ze względu na własne powody.
Teraz jestem niemal pewna, że rzeczywiście chciała mi pomóc. Wiem też, że
zasłużyłam sobie na takie traktowanie z jej strony. Poświęcałam jej zdecydowanie
mniej uwagi, od kiedy poznałam Sam. Chciała ją na siebie zwrócić, nawet w taki
sposób. Doskonale ją rozumiem. Szkoda, że dopiero teraz.
Żyłam
dla nich. Teraz żyję , żeby je odnaleźć. Każdy musi mieć w życiu jakiś cel, bez
niego wszystko traci sens. Moim jest zemsta. Może jest to samolubny powód, ale
nie potrafię inaczej. Zemszczę się za te krzywdy. I wygram.
Nieważne,
jak długo będzie to trwało.
Nie mam pojęcia, jak długo leżę
nieprzytomna. Choć to pewnie nie była utrata przytomności, nie zostałam
przewieziona do szpitala. Grunt, że spałam. Kilka godzin, dni, lat, to nie ma
znaczenia. Jedyne, co teraz czuję, to cholerny ból. Ból, który obejmuje ogniem
moją lewą nogę, głowę oraz serce. Nie mam siły na ten ból. Nie mam siły na nic.
Chcę móc znowu zemdleć.
To już nie może być przypadek.
Straciłam już drugą osobę, drugą
przyjaciółkę, z którą wreszcie miałam nadzieję zapomnieć stare krzywdy i zacząć
od początku. W której ponownie zobaczyłam siostrę. Może wspólnie postanowiły ze
mnie zakpić i przy okazji oszukać wszystkich dookoła, pozorując swoje porwania.
Żart jednak zdecydowanie im nie wyszedł, poza tym liściki, które znalazłam przy
ich łóżkach były napisane przez jedną osobę i to z pewnością nie była jedna z
nich. Dawno jednak przestałam wierzyć w to, że policja cokolwiek z tym zrobi.
Nasze miasto jest ze wszystkich stron odgrodzone od reszty cywilizacji. Czasy
jego świetności dawno już minęły. Było jednak taki okres, kiedy było bardzo
często odwiedzane. Świeże powietrze, codzienne spacery po lesie i chwilowe
zapomnienie o problemach było kuszącą perspektywą spędzenia tutaj chociaż kilku
dni. Oczywiście z upływem kolejnych miesięcy wszystko się zmieniało. Coraz
mniej ludzi odwiedzało to miejsce, młodzi wyjeżdżali na studia do większych
miast, a tubylcy z każdym rokiem stawali się coraz mniej ufni w stosunku do
przybyłych. Ostatecznie każda osoba „z zewnątrz” traktowana była jak
potencjalne zagrożenie. Nikogo już nie obchodziła wzajemna uprzejmość. Okolica
opustoszała, porzucono wycinanie drzew oraz stawianie nowych osiedli, wszystko
jakby umarło. I tak zostało do tej pory. Przez naszą wrogą postawę względem
innych nawet samo państwo przestało się interesować losami małego miasteczka na
odludziu. Wszystkie sprawy, nawet te najważniejsze, rozwiązuje się tylko w
miejscowym ratuszu. Nikogo tu nie obchodzi sprawiedliwość. Ludzie cenią sobie
spokój i ciszę, chcą żyć bez żadnych zmian czy skandali.
Kiedy miałam dwanaście lat, doszło do
nieszczęśliwego wypadku. Do dzisiaj pamiętam, jak tę sprawę przemilczano. Żadnych
informacji w telewizji czy w Internecie. Zupełna cisza. Wszystkiego jednak
dowiedziałam się od Jane. Wypadek spowodował starszy profesor, niegdyś
wykładający miejscowej szkole, od kilku lat przebywający na emeryturze. Jechał
samochodem, kiedy nagle przed maskę wyskoczyła mu dziewczyna. Nie zdążył całkowicie
wyhamować i uderzył w nią. Dziewczyna skończyła z nogą w gipsie i wyłamanym
zębem. Dzień później staruszek został pozbawiony wolności na dziesięć lat bez
żadnej rozprawy. Nikt się za nim nie wstawił, nawet rodzina czy leżąca w
szpitalu żona. Nasze miasto to miejsce, w którym wszystko powinno być idealne,
a każde uchybienie od owej zasady jest surowo karane. Dlatego też niezbyt interesują
się całą sytuacją, a pani Norfield boi się wychylić nosa z domu. Tak wygląda
mój świat.
A raczej jego brak.
Unoszę się lekko na łokciach i rozglądam
się dookoła. Za oknami jest szarawo, słońce właśnie wschodzi. To znaczy, że leżałam
tak całą dobę. Po dłuższej chwili docierają do mnie myśli sprzed mojego
omdlenia. Chciałam zadzwonić do Sky’a. Teraz wiem, że muszę to zrobić bez
względu na wszystko. Nie odezwałam się do niego od co najmniej trzydziestu
ośmiu godzin. Musi się martwić. W momencie, kiedy sięgam po telefon,
powstrzymują mnie wydobywające się zza uchylonych drzwi dźwięki. Jane mówi coś
podniesionym głosem. Nie potrafię dokładnie zrozumieć słów, ale najwyraźniej
się z kimś kłóci. Marszczę brwi. To nie wróży najlepiej, zważywszy na to, co
się wydarzyło. Z pewnością jest teraz dość niestabilna psychicznie, a kłótnie
zdecydowanie jej nie pomogą. Bardziej jednak niepokoi mnie osoba, z którą się
kłóci. Kto ją doprowadził do takiego stanu?
Podnoszę się powoli z łóżka, bojąc się, że
choćby najcichszy dźwięk dojdzie do uszu Jane, która błyskawicznie przybiegnie,
żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Na palcach i ze wstrzymywanym oddechem
podchodzę do drzwi pokoju, uchylając je nieco bardziej. Z tej pozycji mogę
przysłuchiwać się rozmowie.
- Proszę odejść. Layla jest zmęczona, dużo
przeszła. Z resztą pan sam doskonale to wie. Możecie przyjść kiedy indziej.
W odpowiedzi słyszę jedynie niewyraźne
pomruki, ale głos jest mi znany. To komendant policji, który ostatnio mnie
przesłuchiwał. Czego jeszcze tutaj chce? Przecież miał przyjść dopiero po kilku
dniach. Wykradam się na korytarz na piętrze i przemykam w kierunku schodów.
- Bardzo mi przykro, ale jestem zmuszony
prosić panią o przepuszczenie naszego zespołu do środka. To sprawa najwyższej
wagi.
- Nie, najważniejsze jest jej zdrowie, ale
najwyraźniej nikogo już to nie obchodzi – warczy Jane. Słyszę, jak mocuje się z
drzwiami, usilnie zagradzając przejście policjantom. To niesamowite, jak wiele
dla mnie robi.
- Mimo wszystko nalegałbym..
- A cóż to za „sprawa najwyższej wagi”?
Chyba mam prawo wiedzieć – głos lekko jej drży, sama już ledwie wytrzymuje.
Komendant wzdycha na tyle głośno, że
jestem w stanie to usłyszeć.
- Panna Sunset jest jedną z głównych
podejrzanych w sprawie dotyczącej Angeliki Sunset oraz Samanthy Norfild. Zatrzymamy
ją na kilka dni, przesłuchamy i ocenimy, czy jest winna dopuszczenia się
porwania zaginionych.
Oddech więźnie mi w płucach, zaczynam się
dusić. Całe ciało gwałtownie się napina, kiedy wracam do pokoju na chwiejnych
ze zdenerwowania nogach. Oni myślą, że to ja? Że porwałabym własne przyjaciółki?
Niby jaki miałabym w tym cel? Żaden argument by mnie jednak nie uratował.
Sprawa wyglądałaby podobnie, jak do tej sprzed kilku lat. Wtrąciliby mnie do
więzienia, a Jane oraz pani Norfield powiedzieliby, że ciała dziewczyn zostały
znalezione w lesie, zakopane pod śniegiem. Życie miasteczka toczyłoby się swoim
torem, niezachwiane i spokojne jak zawsze. Nikt nie spyta mnie o zdanie w tej
strawie. Nikogo nie przejąłby mój los. Nic w tym dziwnego, do Jane wreszcie
dotarłaby prawda. Mimo wszystko znam ją na tyle dobrze, by wiedzieć takie
rzeczy. Z początku zdaje się być silna, niewzruszona i ufna działaniom policji.
Z czasem jednak powoli zacznie do niej docierać rzeczywistość. Ona ją zniszczy,
tak jak mnie.
Kulę się w kącie pokoju, z przerażeniem
wpatrzona w drzwi. Po mojej głowie cały czas krąży ta sama myśl, słowa, przekleństwo.
To
ty je zabiłaś.
Kręcę głową, żeby wyrzucić z niej
wszystko, żeby została tylko pustka i niewiedza. Mój los jest przesądzony.
Zamkną mnie i nie będę miała szansy na zemstę.
Jesteś
mordercą, Laylo.
Obejmuję ramionami nogi i chowam twarz w
kolanach. Niech ten koszmar się już skończy. Nie chcę.. Nie chcę takiego życia.
Nie
okłamuj już samej siebie. Obie wiemy, kto jest prawdziwym przestępcą. Kto
naprawdę wszystkich krzywdzi.
- Layla?
Gwałtownie podskakuję w miejscu, kiedy
znajomych głos odzywa się tuż obok mnie. Patrzę na twarz kobiety niewidzącym
spojrzeniem, nie mogąc go wyostrzyć. W końcu mrugam kilkakrotnie i spomiędzy skaczących
wszędzie plamek wyłania się sylwetka Jane.
- Laylo, wszystko w porządku? Nie powinnaś
wstawać z łóżka, z pewnością jeszcze nie odzyskałaś pełni sił – kobieta grzebie
mnie pod lawiną słów, na których nie potrafię się skupić. Jak ona może być tak
spokojna? Ktoś odebrał jej córkę, a ona zamiast poświęcić uwagę tej sprawie,
skupia się na mnie.
- Nic mi nie jest – odpowiadam cicho i
staram się podnieść na nogi, z marnym skutkiem. Ostatecznie Jane musi mnie
podtrzymać, bo sama nie potrafiłabym zrobić ani kroku. Pomaga mi położyć się na
łóżku, a sama siada na jego brzegu. Wolałabym, żeby wyszła i zostawiła mnie w
spokoju. Żeby w końcu do niej dotarło, że jej córka zniknęła. Poza tym nie mam
teraz siły na rozmowę z nią, na nic już nie mam siły.
- Wiem, że musisz czuć się okropnie po
tych wszystkich wydarzeniach – Jane ściska lekko moją dłoń, nie spuszczając ze
mnie spojrzenia. – Wiem, że uporanie się z tym nie będzie proste, ale musisz
dać radę. Bez wzglądu na wszystko nie pozwól nikomu wmówić sobie, że jesteś
kimś innym. Rozumiesz?
Mówi do mnie jak do dziecka. Jakbym nie
rozumiała, co się dzieje wokół mnie. Jak na razie to raczej ona nic nie
rozumie. Z jej twarzy nie wyczytuję w tym momencie nawet cienia cierpienia po
zniknięciu Angeli. Jej poważne oczy skupiają się wyłącznie na mojej osobie,
sztywne zwykle ramiona teraz spinają się jeszcze bardziej. W odpowiedzi na jej
słowa jedynie kiwam głową, licząc na to, że zwyczajnie mnie zostawi i wróci do
swojego pokoju, dalej pogrążać się w smutku. Ona jednak nadal uparcie siedzi,
jakby chciała coś wyczytać z mojej twarzy, z mojej duszy i serca. Czego ona tak
naprawdę ode mnie chce? Czemu pochyla się nade mną, szepcze coś, otula zapachem
delikatnych perfum? Czemu w jednej chwili znowu odpływam?
Dziura w sercu urosła do rozmiarów
krateru.
Jakby meteor uderzył we mnie ze swoją
niszczycielską siłą, zabijając przy okazji wszystko, co jeszcze we mnie
pozostało.
Mam ochotę zniknąć, żeby móc pozbyć się
bólu, który wolno trawi moje ciało, rozczłonkowuje mnie na pojedyncze myśli i
tęsknoty. Wiem jednak, że nie mogę nigdzie przed nim uciec. Jest wszechobecny i
wszechmocny, a ja jestem całkowicie zdana na jego łaskę. Zdążył przesiąknąć mój
umysł, moje ciało i duszę. Będzie mnie prześladował, dopóki całkowicie mnie nie
zniszczy, zmuszając do poddania.
Mimo tego nie chcę się poddać. Nie chcę
dać mu wygrać, nie chcę, żeby zniszczył moje życie. Nie chcę umrzeć ze świadomością,
że straciłam wszystko. Nie chcę zapomnieć o tych, o których pamięć musi
przetrwać. Chcę zobaczyć ich twarze, śmiejące się do mnie. Ich tryskające
radością uśmiechy, ich błyszczące oczy. Nie poddam się.
Odnajdę je. Z pewnością to zrobię. Nie są
przetrzymywane w mieście, to oczywiste. Psychopata, który je porwał z pewnością
nie jest głupi, a tym bardziej pochopny. Ma w tym swój określony cel, a ja
zrobię wszystko, żeby go odkryć. Będę musiała być cierpliwa. Teraz jednak czas
na mój ruch. Muszę go dobrze zaplanować.
Porywacz chce mnie sprowokować. Wciągnąć w
swoją chorą grę. Odpowiem na jego wyzwanie. Odnajdę go i odpłacę za wszystkie
krzywdy, które mi zadał. Wymierzę sprawiedliwość na własną rękę. Może nie
wyróżniam się szczególną siłą czy odwagą, nie jestem też stworzona do wielkich
rzeczy, ale wiem jedno. To jest teraz cel, dla którego pragnę żyć. Poza tym nie
zostałam całkowicie sama. Wierzę ze Sky mnie wesprze. Że pomoże mi odkryć
prawdę i znaleźć Sam oraz Angelikę.
Bo jeśli nie on, to kto?
Zbiegam po schodach, po raz pierwszy od
kilkunastu godzin niewymuszenie się uśmiechając. Gdyby Jane mnie teraz zobaczyła,
pewnie z marszu zostałabym przywiązana siłą do łóżka. Wypadam przed dom, prosto
w jego silne ramiona. Teraz potrzebuję tej bliskości bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej. On zdaje się doskonale to rozumieć, bo wtula mnie w siebie mocno i
składa pocałunek na moim czole. Jestem w stanie zatracić się w jego zapachu,
zapomnieć o całym świecie i problemach. Jestem nawet w stanie uwierzyć, że
wszystko będzie dobrze. Że Sam i Angelika żyją, że wrócą do domu całe i zdrowe,
że odzyskam to, co mi odebrano.
- Przejdziemy się gdzieś? – pyta cicho,
lekko kołysząc mnie w ramionach. Jego oddech owiewa mi twarz, na co uśmiecham
się nieco szerzej.
- To dobry pomysł, dawno nigdzie nie
chodziliśmy - przytakuję, nawet nie myśląc o tym, żeby się od niego odsuwać.
Tęsknię za widokiem naszego jeziora, za miejscem, które jest tylko nasze. Za
miejscem w którym choć na chwilę uwolnię się od poczucia winy i beznadziei.
Ostatnio zrobiło się cieplej, śnieg zaczął topnieć. Tym samym pokaże nam się
zupełnie inne oblicze zakątka, w którym spędziliśmy razem mnóstwo cudownych
chwil.
Wspólnie idziemy w kierunku lasu. Sky
splótł swoje palce z moimi, po całym moim ciele rozchodzi się jego ciepło. Nie
powinnam się teraz cieszyć. Nie powinnam trzymać go za rękę. Przecież moje
przyjaciółki zniknęły, muszę je znaleźć.. W tym momencie jednak nie mogę się na
to zdobyć. Nie, kiedy on jest tuż obok mnie.
Docieramy na miejsce po kilkunastu
minutach spaceru w milczeniu. Słowa nie są nam potrzebne, wystarczy sama
obecność. Lód w kilku miejscach rzeczywiście stopniał, ukazując w kilku
miejscach wodę. Z drzew co jakiś czas spadają krople i wsiąkają w widoczną już
spod śniegu ziemię.
- Myślisz, że to ja?
Mija trochę czasu, zanim dociera do mnie,
że to ja wypowiedziałam te słowa. Rozmowa Jane z komandorem policji nie daje mi
spokoju, nawet teraz, nawet tutaj. Po mojej głowie wciąż biegają wątpliwości, a
ja nie potrafię się ich pozbyć. Może rzeczywiście to przeze mnie. Może
rzeczywiście miałam z tym związek, ale o tym nie wiem.
- Myślisz, że byłabym zdolna do
skrzywdzenia Sam czy Angeliki?
Zdziwienie odbiera mi oddech, kiedy czuję,
jak oplata mnie rękoma i mocno przyciąga do siebie. Z początku milczy, ale nie
jest to niezręczne milczenie. Jest ciepły i spokojny, a to opanowanie udziela
się również mojej osobie.
- Nie daj sobie wmówić czegoś, czego nie
zrobiłaś - odzywa się w końcu, cicho, niemal niedosłyszalnie. Jego szept łaskocze
mój policzek. – Jesteś niewinna, Laylo. Policja jedynie chce znaleźć winnego,
jak najszybciej zakończyć sprawę. Jednak dopóki brak im dowodów, nie mogą cię
tknąć.
Przymykam powieki i wtulam się plecami w
jego klatkę piersiową. Chociaż od nadal leżącego gdzieniegdzie śniegu bije
chłód, to ja go nie czuję. Żar jego słów wystarcza, żeby rozgrzać moje ciało i
serce.
- Ale Angela.. – zaczynam, ale gwałtownie
przerywam, kiedy chłopak odwraca mnie przodem do siebie i zaciska dłonie na
moich ramionach. Wbija we mnie pełne mocy spojrzenie, a ja nawet nie próbuję
ponownie się odezwać.
- To nie twoja wina – powtarza dobitnie,
akcentując osobno każde ze słów. – Ile razy jeszcze będę ci to musiał powtarzać,
żebyś zrozumiała? Sam i twoja siostra zostały porwane lub też dobrowolnie
uciekły, ale ty nie masz z tym nic wspólnego.
- Skąd możesz to wiedzieć? – przez
zaciśnięte gardło przeciskam kilka słów. – Skąd możesz wiedzieć, że..
- Bo cię znam – ciepły głos nie pasuje do
jego obecnej postawy. Ma zmarszczone brwi, góruje nade mną, ale jednocześnie
emanuje czułością. – Wiem, że nie mogłaś tego zrobić. Masz wrażliwe serce, nie
chcesz niczyjej krzywdy. A już szczególnie bliskich tobie osób.
Nigdy nie spodziewałabym się po nim czegoś
takiego, a już szczególnie nie względem mnie. Ja sama bym o sobie tak nie
powiedziała, on zrobił to bez zawahania. I to w taki sposób, że byłabym skłonna
mu uwierzyć.
Gdyby nie jego obecność, dawno bym się
rozsypała. Samym trwanie obok jest mi oporą, jest kimś, przy kim pragnę być już
zawsze.
Nagle blask w jego oczach przygasa,
uśmiech schodzi z twarzy, uścisk na ramionach łagodnieje. Marszczę brwi, lekko
zaniepokojona jego zachowaniem. Zrobiłam coś nie tak? Wyciągam dłoń w kierunku
jego policzka, ale on łapie ją w powietrzu i lekko kręci głową. Przełykam
ślinę.
- Muszę ci coś wyznać.
Jeszcze nigdy nie słyszałam w jego głośnie
aż takiej powagi. Przekrzywiam lekko głowę, analizując spojrzeniem jego twarz i
starając się wyczytać z niej jakiekolwiek emocje. Bez skutku. Ucieka ode mnie
wzrokiem, przeskakuje z nogi na nogę, wierci się niespokojnie. Jakby się czegoś
obawiał.
- Tak? Co się stało? - pytam w końcu, bo
widzę, że sam nie jest w stanie zacząć. Mój głos jest spokojny, ale wewnątrz mnie
wszystko krzyczy.
Spogląda mi w oczy, a ja już wiem, że mój
świat w jednym momencie się zapada.
- Okłamałem cię.
Tracę powietrze.
Mój umysł nie może zebrać myśli, które
latają po całym moim ciele.
Zaciskam drżące ręce w pięści.
Nie wytrzymuję jego wzroku.
- W jakiej sprawie? – ledwo wypowiadam te
słowa. Załzawione oczy tępo wpatrują się w ziemię. Nie może tego powiedzieć,
nie może mnie zniszczyć.
- W każdej.
To jedno zdanie wyrywa mi serce i niszczy
na miliard kawałków.
To jedno zdanie rozrywa mi duszę, która
była częścią jego.
To jedno zdanie kradnie mi oddech, którego
nigdy więcej nie chcę czuć w piersi.
Nie może mówić poważnie. To tylko jakiś
chory żart, którego jeszcze nie potrafię zrozumieć. Dlaczego on się nie śmieje?
Dlaczego nie mówi, że wszystko jest w porządku? Dlaczego mnie nie obejmuje tak
jak zawsze?
- Spotkanie w lesie nie było przypadkiem,
ale też nie przeznaczeniem – mówi dalej jakby nie zauważył, że umieram. –
Wszystko było z góry opracowane, co do każdego szczegółu, miejsca i słowa.
Nie ma mnie tam. Moje ciało jest puste,
myśli rozwiane, strzępki duszy powoli ulatują w niebo.
- Zniknięcie Sam i Angeliki.. jest w
pewnej części również moją winą.
Dlaczego
Dlaczego
Dlaczego to tak boli?
- Tak strasznie mi przykro..
To nie tak miało być
Nie tak miało wyglądać.
Zbieram w sobie resztki sił i spoglądam w
jego oczy, z moich cały czas płyną łzy.
- Dlaczego? – szepczę tylko, chociaż jest
to najbardziej żałosna rzecz, jaką słyszałam. Błaganie o litość. Prośba o wsparcie.
Brak jakiegokolwiek wyrzutu.
Od
początku wiedziała, że tak to się skończy.
- Ponieważ cię kocham, a nie powinienem –
chłopak cofa się w tył, przez mgłę, która osnuwa mi spojrzenie, jego twarz zamienia
się w rozmyte plamy. – Ponieważ darzę cię uczuciem, którego nie było w planach.
Kocham cię, Laylo. Dlatego chciałem, żebyś znała prawdę. Nawet, jeśli miałabyś
mnie przez to znienawidzić.
Jak bardzo bezczelny może jeszcze być? Jak
może mówić mi coś takiego, jakby mu na mnie zależało? Dowiedziałam się już
dość, trzymam się na ostatnim włosku, jeszcze trochę i całkiem się rozlecę. Nie
chcę, żeby on to widział.
Chwiejnym krokiem ruszam przed siebie.
Muszę wrócić do domu. Muszę schować się w pokoju. Muszę umrzeć z dala od niego.
- Laylo..
- Zostaw mnie – dławię się szlochem i
wymijam go. Powiedział dość, a ja nie mam siły więcej na niego patrzeć. Jeszcze
do mnie nie dotarło to, co się wydarzyło. Nie chcę w to uwierzyć, nie mogę.
Nadal drobna część mnie ma nadzieję, że to żart. Że chłopak pobiegnie za mną,
weźmie w ramiona, przeprosi i zacznie się śmiać. Nic takiego jednak nie
następuje. Sky nie rusza się z miejsca, a ja uparcie idę naprzód. Nie pokażę
mu, jak bardzo mnie zranił. Nie pozwolę mu pastwić się nade mną jeszcze
bardziej.
Krater się poszerza.
Dusza bokiem ucieka.
Umysł w cieniu przemyka.
Serce umarło wraz z ostatnim słowem.
Oddech więźnie z każdym krokiem.
Łzy nigdy nie wyschnął.
Oczy na zawsze pod ciężarem powiek.
Usta zapomną, jak się uśmiechać.
Zamykam się.
Rozpadam i powstaję na nowo.
Niknę, pochłania mnie ciemność.
Pochłania mnie uczucie pustki.
Bólu.
Zapomnienia.
Dlaczego tak się to skończyło?
Życie postanowiło mnie zabić.
Zniszczyć od środka i od zewnątrz.
Ale ja na to nie pozwalam.
Nie zgadzam się.
Zbyt wielu rzeczy nie zrobiłam.
Zbyt wiele rzeczy jeszcze przede mną.
Odnajdę go.
Odnajdę tego, kto mnie zabił.
Odnajdę tego, kto zniszczył mi życie.
I tym razem to ja zniszczę jego.
Kawałek po kawałku.
Aż nie zostanie nic.
Tylko pustka.
I bezgłośnie szumiący wiatr.
***
Depresja.
Dość powszechna wśród młodych ludzi
„choroba”. Jednak tylko nieliczna część pośród nich rzeczywiście ją posiada. W
większości przypadków jest to jedynie wyolbrzymienie. Kłótnia z drugą połówką,
ograniczenie samowoli przez rodziców, niezdanie do następnej klasy – i nagle
wszyscy cierpią na depresję.
Osoby, które rzeczywiście na nią chorują,
przeważnie nie chwalą się tym zbytnio, nie wspominają słowem. Myśli samobójcze,
samookaleczanie, czy łykanie tabletek są rzeczami, które wolą pozostawić dla
siebie, a nie w celu wzbudzenia w innych litości czy współczucia. Depresja jest
skumulowaniem życiowych utrapień i bólu, których zbyt dużo skumulowało się w
ciele jednego człowieka. Swoista przegrana ze światem. Spotkania z psychologami
są na porządku dziennym, wieczorna dawka leków większa z każdym dniem. Można
się albo z tym pogodzić i zwyczajnie rzucić pod pociąg, albo próbować za
wszelką cenę walczyć. Starać się żyć i znaleźć w tym życiu szczęście, raj w
piekle. Depresja to nieustanna walka wewnątrz człowieka. Jeśli ktoś jednak
stracił wszelką nadzieję, nie widzi radości czy jakiegokolwiek światła,
powinien zaprzestać dalszej walki. Jaki sens ma życie, w którym nie ma sensu?
Najważniejszym celem jest jednak nie stracenie tej nadziei. Trzymanie się jej
uparcie, do samego końca. Każdy w życiu ma swoje przeznaczenie, każde życie ma
znaczenie. Im większe przeciwności musi pokonać, tym większa czeka nagroda.
Skąd można wiedzieć, co wydarzy się w przyszłości, jeśli przedwcześnie odbierze
się sobie życie?
Świat to ciągłe rozczarowanie. Ale sztuką,
wręcz istotą życia jest znaleźć w tym rozczarowaniu siłę na prawdziwy i szczery
uśmiech.
Tyle już przeszłam. Dlaczego mam nie
sprawdzić, co jeszcze na mnie czeka? W końcu i tak nie może być gorzej.
***
Marzenia.
Każdy ma jakieś swoje, czasami ukryte
wgłębi serca. Ja również od kiedy pamiętam miałam tylko jedno marzenie. Chciałam
żyć szczęśliwie i niczego nie żałować. Chciałam mieć niezachwianą pewność, że w
przyszłości wszystko będzie dobrze. Że już nie będę musiała bać się o to, co
mnie czeka. To marzenie całkowicie zasłoniło mi rzeczywistość. Każdego dnia
żyłam tylko po to, żeby dożyć do następnego. Tak wyglądało moje życie, rok po
roku to samo od dziesięciu lat.
Dopóki nie spotkałam jego. Otworzył mi
oczy i pokazał świat, którego kiedyś bałam się zobaczyć. Rozproszył moje życie
w letargu, sprawił, że faktycznie przestałam się bać o jutro. W ten sposób moje
marzenie szybko straciło znaczenie, więc musiałam znaleźć inne. Nie minęło
wiele czas, kiedy je odkryłam. Wypełniło całe moje serce i umysł. Moim
marzeniem stał się on. Jego cudowny uśmiech, błyszczące radością oczy,
zmierzwione od wiatru włosy i ciepły dotyk jego dłoni. To wszystko stało się moim
światem. Zaczęłam pragnąć jego.
Zaczęłam pragnąć niemożliwego.
Nic jednak nie jest niemożliwe. A raczej
tak myślałam, dopóki nie rozbił moich łez na milion szklanych odłamków, które
jak ostrza raniły moje serce. Ból doszczętnie zniszczył mnie od środka. Nie
chcę się tak czuć.
Chcę czuć nic.
***
Ilekroć staram się sobie przypomnieć
twarze rodziców, przed oczami stają mi płomienie, które doszczętnie trawią
wszystko dookoła. Przysłaniają one trzy sylwetki, z każdym dniem coraz bardziej
niknące między językami ognia. Nie chcę ich zapomnieć. Są moją prawdziwą
rodziną, kocham ich i zawsze będę. Nie chcę, by czas, który spędziliśmy razem i
radość z danych lat został zatarty przez ich śmierć, czy zakurzony przez upływ tak
wielu już dni. Nawet twarz brata, najbliższej mi wtedy osoby, pozostaje w cieniu, poza moim zasięgiem.
Jakby sam mój umysł chciał, żebym nie wracała do nich myślami. Jakbym
podświadomie bała się pamięci o nich, która kojarzy się tylko z przejmującym
bólem w sercu. Nie chcę jednak zapomnieć, nigdy nie będę chciała. To właśnie
oni są jednym z powodów, dla których chcę żyć, chcę się uśmiechać. Podobnie
może się stać z tymi, których straciłam teraz. Którzy również zostali mi
odebrani, ale nie przez ogień, nie przez śmierć. Zostali mi odebrani przez coś
gorszego.
Przez ludzi.
Jeszcze miesiąc temu nie pomyślałabym, że
właśnie tak się to skończy. Przez wiele lat żyłam w swoim oderwanym od rzeczywistości
świecie, czekając aż w końcu coś się zmieni. Samo oczekiwanie na spełnienie
tego mało realnego marzenia stało się dla mnie celem, napędem. Miałam nadzieję,
że to czekanie się opłaci i nie będzie trwało całą wieczność. Jednocześnie
jednak bałam się. Bałam się zmian, które mogą nadejść i zniszczyć wszystko, co
miałam wokół siebie. Tak jak wcześniej. Nie byłam pewna, czego właściwie chcę,
co pragnę zyskać albo stracić. Zanim jednak zdążyłam się nad tym dokładniej
zastanowić, wszystko potoczyło się zbyt szybko. Nie mogłam w żaden sposób
wpłynąć na wydarzenia, które odwróciły moje życie do góry nogami. Po poznaniu
Davida każdy szczegół mojego życia dramatycznie się zmienił. W jednej chwili
byłam gotowa dobrowolnie oddać mu swoje serce. W następnej wyrwał mi je z
piersi, miażdżąc samymi słowami. Uwierzyłam w każde zdanie kogoś, kogo nigdy
nie powinnam spotkać. Bo wszystko było z góry zaplanowane. Nasze pierwsze
spotkanie było początkiem zwykłej intrygi, w którą zostałam brutalnie wplątana
wbrew mojej woli. Wszelki protest lub próba oporu nic nie zmieniały. Zamknięta
w kłamstwie złudnego szczęścia nie chciałam się z niego wydostać. Byłam gotowa
zostać w obietnicy pięknego snu. Z czasem jednak zmienił się on w koszmar, z
którego nie można się wydostać. Ostatecznie
obrazy, które zobaczyłam zniszczyły mnie.
Teraz tylko muszę czekać, aż wybudzi mnie
z niego mój własny krzyk.
***
Kim ja właściwie jestem?
Ofiarą, zupełnie zdaną na łaskę świata.
Przegranym, który w życiu nie ma żadnego
celu.
Trupem, bo wewnątrz mnie nic nie ma.
Nawet to jest objawem egoizmu. Przecież
nie tylko ja cierpię, nie tylko ja muszę przez to przechodzić. Jest wielu
ludzi, którzy mają zdecydowanie gorsze życie od mojego. Ale czy nie każdy stara
się w jakiś sposób dowartościować? Czy nie każdy stara się choć raz poczuć kimś
ponad szablon? Ponad schemat? Potęgując swoje cierpienie człowiek pokazuje, że
potrafi przetrwać najgorsze, że umie znieść taki ból, że domaga się ciepła i
miłości, a nawet, że jest mu ono należne. W rzeczywistości jest tchórzem. J a
jestem tchórzem. Po zniknięciu Sam opierałam się na Angeli, która poświęcała
każdą wolną dla mnie. Potem oczekiwałam tego od Davida.
Teraz zostałam sama. Nikt już nie może mi
pomóc, nikt też tego nie chce. Bo po co miałby poświęcać swój czas dla mnie?
Poza tym nie chcę pomocy. Jane ma swoje problemy, już dość dla mnie zrobiła.
Muszę się w tym odnaleźć sama.
Straciłam rodziców.
Przyjaciółkę.
Siostrę.
Miłość życia.
Jane też mogę stracić, jeśli zacznie mi na
niej zależeć.
Niektórzy z nich odeszli z tego świata,
inni po prostu mnie zostawili. Ostatecznie straciłam w s z y s t k o.
Nie jestem nikim. Mam na imię Layla i
niczym się nie wyróżniam, nie chcę się wyróżniać. Jestem zwyczajnie sobą. Nie
gwiazdą, nie ofiarą. Sobą.
Moim celem jest życie. Życie, które
poświęcę na pomszczenie bliskich mi osób, na zemście za zniszczenie mojego
świata. Będę powtarzać to tysiąc razy, jeśli będzie trzeba. Odnajdę moje
przyjaciółki i sprowadzę je do domu. Nieważne, jaką cenę przyjdzie mi za to
zapłacić. Byłabym gotowa poświęcić własne życie. Problem w tym, że ja już
jestem martwa. Resztki duszy zaczęły się rozkładać, wokoło unosi się swąd
beznadziejnej tęsknoty i bólu, których nie potrafię przezwyciężyć.
Kto tak naprawdę zniszczył mi życie?
***
Zamknęłam się w pokoju. Jest to teraz
jedyne miejsce, w którym nie czuję na sobie współczujących lub oskarżycielskich
spojrzeń. To wszystko stało się tak nagle. W jednej chwili runęło moje niebo,
gwiazdy przygniotły swoim ciężarem. Sam, Angela, David. Cały mój świat, trzy
części serca, które zostały wyrwane mi z piersi i pogrzebane w odmętach
rozdrapanych ran przeszłości. Nie wiem, czy jakiekolwiek dalsze staranie się o
przeżycie ma sens. Brutalnie odebrano mi wszystko, na czym mi zależało. Widzą
we mnie morderczynię, która przyczyniła się do zniknięcia przyjaciółki i
własnej siostry.
Może
mają rację?
Nie udowodnię im swojej niewinności.
Niczego nie jestem w stanie udowodnić. Co do tego nie ma nawet cienia
wątpliwości. Przyjdą w ciągu kilku dni, może nawet godzin i pozbawią mnie
jakichkolwiek praw do obrony. Obedrą mnie z godności, wtrącając do więzienia, a
Jane i pani Norfield wmówią, że ciała dziewczyn znaleźli w lesie, pod śniegiem.
Nie mogę tutaj zostać. Nie mogę im na to pozwolić Nie mam już teraz nic do
stracenia, więc po prostu odejdę. Ucieknę. Za lasem otaczającym miasto musi być
jakaś cywilizacja. Zacznę tam nowe życie, nowy rozdział. Tam nikt nie będzie
wiedział, że w środku jestem martwa. Że wewnątrz mnie nie ma absolutnie nic. Przecież
każdy jest zapatrzony tylko w siebie, łatwo będzie mi się ukryć.
Nie czuję już tego bólu, co kilka dni
temu. A w każdym razie nie tak dotkliwie. Tęsknota pozostała, od czasu do czasu
o sobie informując, ale odkąd David wyznał mi prawdę rzeczywiście mnie zabił.
Powiedział, że to była część intrygi. Podobnie jak zniknięcie Sam i Angeli.
Zamierzam odkryć, kto pociąga za sznurki, a potem wyjechać na zawsze. Czuję
tylko pustkę, pochłaniającą całą radość, która kiedykolwiek we mnie istniała. Chcę
zamknąć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie i zostać tam, w samotności, z
dala od wszystkich. Pierwotna chęć ucieczki jest tak silna, że nie jestem w
stanie z nią dłużej walczyć. Nie schowam się jednak przed życiem. Mam zbyt
wiele niedokończonych spraw. Muszę odkryć, co tak naprawdę stało się z Sam i
Angeliką. Muszę odkryć, dlaczego David ze mną pogrywał. Odkryć, kto chciał
zniszczyć mi życie.
Kiedy tylko za oknem pojawiają się
pierwsze płomienie słońca, gwałtownie podnoszę się z łóżka. Nie mogę tutaj
zostać ani chwili dłużej, to zbyt duże ryzyko zarówno dla mnie, jak i dla osób
które znam i które są dla mnie ważne. Choć i tak niewiele ich pozostało.
Chwytam plecak i szybko zbiegam po schodach do salonu. Na kanapie śpi Jane,
znowu czytała do późna. Chociaż tym razem pewnie moczyła kolejne strony słonymi
łzami. Mam nadzieję, że mi to wybaczy. Kiedy w końcu zaczęło się między nami
układać, ja zostawiam ją samą z tym wszystkim. Nie mam jednak wyboru i liczę na
to, że zrozumie. Że nie będzie miała mi za złe tego odejścia. Zarzucam na
siebie kurtkę i ostatni raz spoglądam w lustro. Niemal nie poznaję swojej
twarzy. Wychudzona bardziej niż zwykle twarz, podkrążone oczy, które straciły
dawny blask. Przydługie włosy sterczące na różne strony. Jedynie mimika pozostała
ta sama, niewzruszona, obojętna, nawet zimna. Zniknął uśmiech, który gościł na
miej twarzy przez i tak dość krótki czas. Z cichym westchnięciem odgarniam
grzywkę z oczu i wychodzę z domu. W pokoju zostawiłam telefon, który i tak nie
będzie mi potrzebny w lesie, a obok niego krótką informację do Jane. To
wszystko, co mogłam zrobić. Z dnia na dzień robi się coraz cieplej, więc
istnieje możliwość, że nie padnę z zimna do czasu, aż znajdę jakieś
schronienie. Ze sobą mam jedynie plecak, do którego spakowałam sweter,
jedzenie, zeszyt i parę innych rzeczy.
Wszystko będzie dobrze.
Wydostanę się stąd.
(Nie) umrę.
Nie wiem nawet, dlaczego staram się uciec
przed nieuniknionym i staram się oszukać przeznaczenie. Może tak ma być. Może
powinnam oddać się w ręce policji i dać im wszystkim wygrać. A mimo wszystko
jednak biegnę. Mijam kolejne wspomnienie, kolejne sceny, które odbijają się
echem w moim umyśle. Zostawiam za sobą dom Sam. Dom, w którym już nigdy nie
będziemy się wspólnie śmiać ani płakać. Nie będziemy oglądać idiotycznych
horrorów, rozmawiać o idiotycznych sprawach czy zdradzać sobie najgłębiej
skrywanych sekretów. Nie powiedziałam jej. Nie wyznałam tego, co powinnam
zrobić dawno. Obyśmy jeszcze miały okazję do tej rozmowy.
Przebiegam wzdłuż ulicy i spojrzeniem zahaczam
o stojącą na wzgórzu rezydencję. To właśnie tam David wyznał mi miłość i
ofiarował serce. A przynajmniej tak wtedy uważałam. Na jego wspomnienie czuję
ucisk w dziurze po sercu. Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak wielką
radość dawało mu znęcanie się nade mną i moimi uczuciami. Kiedy w pewnych
momentach miałam wrażenie, że jednak mnie nie okłamuje i szczerze wyznaje swoje
uczucia, czułam się jak w niebie. Prawdziwym niebie. Szkoda, że było to jedynie
kłamstwo.
Mijam uliczkę, w której nadal niewzruszone
stoją ogromne stare domy. Gdzieś ponad nimi wystają korony drzew, nadal pozbawionych
liści. Pomiędzy nimi biega mała dziewczynka, która nie jest świadoma, jak wiele
będzie musiała przejść, jak wiele będzie musiała przecierpieć. Gdyby tylko
mogła zostać z rodziną, nie musiałaby teraz uciekać z własnego domu.
Zostawiam tutaj wszystko, co kiedykolwiek
miało dla mnie znaczenie. Co mam zastać przez tę stratę? Czy będę w stanie
dalej funkcjonować? A może nic nie zyskam? Zbyt dużo wątpliwości miesza się w
krzyk przerażenia, który rozsadza mi bębenki w uszach od środka. Ciężko
pożegnać się ze światem, który kiedyś znaczył wszystko. Lepiej jednak zrobić to
szybko, póki jeszcze mam w sercu wystarczająco dużo siły. Mijam płoty, lampy i
kubły na śmieci, które towarzyszyły mi od urodzenia. Każda uliczka i zaułek ma
dla mnie szczególne znaczenie. Powinnam zostać, umrzeć w miejscu, które kocham.
Biegnę jednak, popędzana wyciem syren, rozbrzmiewających w moim umyśle i
odbijających się echem po całym ciele, coraz głośniej i głośniej. Aż nagle
ustają. Zatrzymuję się przed granicą lasu. Drzewa zdają się zapraszać do
siebie, kuszą obietnicą bezpieczeństwa i spokoju. Śmieją się i rozmawiają
między sobą, jednocześnie milcząc. Kiedy zatopię się w ich zaciszu, pewnie
nigdy nie będzie mi dane tu wrócić. Nigdy nie będę mogła ponownie śmiać się z
tych samych rzeczy co kiedyś. Teraz liczy się jedynie to, żeby przeżyć. A
paliwem do tego będzie zemsta. Powrót do tego, co było, jest kłamstwem, pustymi
słowami, które czają się na dnie. Oglądam się, z trudem powstrzymując cisnące
się do oczu łzy. Widzę teraz wszystkie lata, które tu spędziłam, czyli
właściwie całe moje życie. Każdy uśmiech, spojrzenie, każde miłe wspomnienie
opuszcza mnie razem z płynącymi już po policzkach łzami. Czas spędzony z Sam
wydaje się odległy o setki lat, kłótnie z Angelą to jedynie koszmar, a dłoń
Sky’a, trzymająca moją rękę to teraz nierealne marzenie. Wybaczcie mi, ale nie
mam wyboru. Żegnaj, moje życie. Oby lepiej ci się wiodło bez mojego udziały.
Odwracam się na pięcie i wbiegam do lasu.
Śnieg zdążył już w większości stopnieć, więc jest mi łatwiej się poruszać i nie
muszę martwić się o zostawione ślady. Byłyby one potencjalnie problematyczne,
jeśli ktokolwiek przejąłby się tym, że zniknęłam. Mam nadzieję, że policja
sobie odpuści i sprawa z czasem ucichnie. Dlatego też nie mogę wrócić. Jeśli
tylko mnie wykryją, od razu trafię do więzienia. A do tego nie mogę dopuścić.
Jeszcze nie teraz.
Po drodze mijam drzewa, samotne kupki
śniegu, wystające z ziemi spróchniałe pnie. Cały krajobraz wciąż jest uśpiony,
cicho oddech każdym powiewem wiatru. Ziemia delikatnie ugina się pod naciskiem
moich stóp, natura zdaje się nie akceptować intruza, który wtargnął i stara się
zniszczyć ich harmonię. Wszyscy tutaj znają swoją wartość, są rodziną i chronią
siebie nawzajem. Dlaczego ludzie nigdy nie przejawiali takich zachowań? Liczy
się coś więcej, niż więzy krwi. Całe społeczeństwo jest jedną rodziną, której
członkowie powinni żyć ze sobą w zgodzie.
Biegnę tak jeszcze jakiś czas, do czasu,
aż całkowicie opadam z sił. Potykam się o własne nogi i padam na twarz, nie
mogąc nawet zachować równowagi. Nie jestem przyzwyczajona do wysiłku
fizycznego. Z resztą już od dziecka miałam duże problemy z jedzeniem, przez co
Jane była zmuszona zwolnić mnie z zajęć wychowania fizycznego. Nie można mówić
o żadnej kondycji czy sprawności powyżej normy. Ruch nie należy do rzeczy,
które mnie interesują.
Leżę tak kilka minut, żeby wyrównać
oddech, a potem podnoszę się do siadu i rozglądam dookoła. Miasto zostawiłam za
sobą, budynki zniknęły za drzewami i otoczyły mnie, uważnie obserwując każdy
mój krok czy ruch. Wolno podnoszę się i zaczynam iść, po prostu przed siebie.
Czuję się winna, pomimo że nic nie zrobiłam. Uciekam od wszystkiego, od
wszystkich, a przede wszystkim od samej siebie. Nie ufam sobie. Zupełnie oszalałam.
Zaczynam zastanawiać się nad tym, czy aby przypadkiem to nie ja jestem rzekomym
porywaczem.
Nie jestem za to z pewnością człowiekiem.
Zmieniłam się w potłuczone szkło. Jestem podartą nadzieją, rozerwaną prawdą.
Echem historii, w którą bezgranicznie wierzyłam.
Jestem tajemnicą, którą ktoś rzucił mi
prosto w twarz i całkowicie mnie poniżył.
Uwierzyłam w miłość. Teraz nie wierzę w
nic. Już nie płaczę. Nie krzyczę. Po prostu coś we mnie pękło, coś wryło mnie w
ziemię, odebrało oddech.
David nigdy mnie nie kochał. Mój Sky,
który przez ten krótki czas stał się dla mnie wszystkim, nigdy mnie nie kochał.
To tylko gra. Jakaś chora gra. W której wszyscy oprócz mnie świetnie się bawią.
Chcę wrzeszczeć, chcę uderzyć pięścią w ścianę. Chcę wykrzyczę mu prosto w
twarz to, że mnie zniszczył. Zabił mnie.
Chcę spytać, dlaczego.
Boję się odpowiedzi.
„Panie Boże, dziś zgrzeszyłam,
Kiedy tylko w moje wkroczył
Życie – zapomniałam o Twym bycie.
W niego wbiłam tęskne oczy,
Dusza w ogień za nim wskoczy.
Panie Boże, wieść okropna!
Jak mam o nim zapominać
I umysł zaklinać,
By biegł wnet ku myślom innym?
To o n przecież jest tu winnym!
Panie Boże, widzisz może,
Jak mych uczuć wielkie zorze
Rozbiegają się po świecie?
Jak zrozumieć mam swe serce,
Kiedy on je trzyma w ręce?
Panie Boże..
***
Czy pamiętasz jeszcze głos mój,
Który co dzień zwierzał Tobie
Moje żale, wątpliwości?
Myszka w ścianę cicho skrobie.
Panie Boże, ja zgrzeszyłam,
Patrząc tylko w znany sobie
Mój ideał.
Teraz jak mam kochać Ciebie,
Gdy me serce dawno w niebie?
Jego szczątki liczne, małe
Dziś straciłam znowu całe.
Panie Boże,
Zawierzyłam życie swoje
Demonowi zakochania.”
Mróz rozrywa moje ciało. Ledwo łapię
oddech, dusząc się lodowatym powietrzem. Gdy zastanawiam się nad tym, czego mi
najbardziej brakuje, nie myślę o szalu czy czapce. Myślę o Sky’u. Właśnie
orientuję się, że tylko jego potrzebuję do życia. Pomimo tego wszystkiego, co
zrobił, nadal chcę móc czuć jego ciepło, jego oddech na skórze i dotyk,
penetrujący moje ciało. Mogłabym umrzeć z zimna, gdyby tylko stał obok.
Chciałabym po prostu zobaczyć go przed ostatnim z końców. Spojrzeć w jego oczy
i ostatni raz się w nich utopić.
Ostatni raz się w nim zakochać.
Moja bajka właśnie się skończyła.
Słyszałam kiedyś, że wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Dla mnie skończyło
się zbyt szybko.
Nie mam pojęcia, jak długo musiałam iść.
Może kilka minut, a może kilka lat. Nie ma to teraz dla mnie większego znaczenia.
Wiem tylko tyle, że jestem strasznie zmęczona, a przemarznięte dłonie powoli
zaczynają tracić czucie. Straciłam większość ludzi, na których mi zależało.
Teraz boję się, że stracę również siebie. Wolałabym przestać czuć chłód
samotność, wiatrem smagający miejsce, w którym niegdyś miałam serce.
Morderstwa. Rozboje. Kradzieże.
Wiele czynników popycha człowieka w
kierunku popełniania przestępstw. W tym przypadku ponownie obnaża się to, jak
ważna dla człowieka jest opinia innych osób. Ile razy krytyczne zdanie naszych
rówieśników bądź też nawet i młodszych kolegów odnosiło się do niechlujnego
ubioru, wątpliwej urody czy też braku tego lub owego. Słowa poniżenia
przeważnie kierowane są do tych „gorszych”. Ubogich, skrytych w sobie albo
odstających od reszty. Inny jednak nie oznacza, że jest gorszy. Wielu tego nie
rozumie, dlatego posuwa się do kradzieży. Żeby zdobyć nowe ubrania, nowe
rzeczy, dzięki którym przypodoba się reszcie społeczeństwa. Oczywiście takie
kradzieże nie obejmują samolubstwa czy egoizmu. Nie odnoszą się także do ludzi
skrajnie ubogich, którzy ledwo zdobywają przedmioty pierwszej potrzeby. Mowa tu
o konkretnej sferze młodych, którzy zagubieni w świecie nie potrafią znaleźć
swojego miejsca. Znaczna część przestępstw rodzi się z ludzkiej złośliwości.
Świadome morderstwo natomiast najczęściej
prowokowane jest zazdrością. Ktoś jest w posiadaniu rzeczy, której się pożąda
lub zdobył względy dziewczyny, która wcześniej związana była z innym. Łatwo
upozorować wypadek lub samobójstwo takiej osoby. Co więc stoi na przeszkodzie?
Strach, wręcz przerażenie. Wielokrotnie w głowie każdego młodego człowieka
pojawia się myśl o morderstwie. Strach jest w tym momencie jedynym hamulcem, który
potrafi ocalić przed wypadkiem.
Najczęściej jednak w młodym wieku jest to
morderstwo nieświadome, jeśli w ogóle takowe zaistnieje. Znany wszystkim schemat:
kłótnia, bójka, upadek na krawężnik. To nie jest tylko wymyślona przez
zarozumialców bujda. I pojawia się nie tylko wśród młodzieży, ale również ludzi
dorosłych, na pozór dojrzałych. Potem tylko żyje się, będąc ściganym przez
nieustające poczucie winy, które nigdy nie odpuści i nie da spokoju. Nie można
się od niego uwolnić, bo jest to brzemię na całe życie.
Wiele błędów popełnionych w przeszłości
odbija się na późniejszym kształtowaniu swojej drogi, swojego świata. Istotą
ludzką jest, że owe błędy popełniamy. Raz mniej ważne, raz całkiem poważne.
Człowiek jednak uczy się na błędach. Ale co zrobić, kiedy nie będzie okazji do
wykorzystania nabytej w ten sposób wiedzy?
A co jeżeli ma się świadomość popełnienia
błędu, a mimo wszystko chce się go popełnić ponownie?
Błędne koło powoli zamyka człowieka w
swoich okowach, z których nie ma ucieczki. Ciąg zdarzeń i wypadków, dzień w
dzień wyglądających tak samo. Można w ten sposób nadal popełniać błędy. Nadal
kraść. Nadal mordować. Nadal wdawać się w bójki. Nadal się zakochiwać.
Można również spróbować wyzwolić się od
ludzi, od świata i obiektów, przez które zostaliśmy uwięzieni. Obrać sobie
wyższy cel. Wszyscy zawsze powtarzają, że jeśli coś jest nie tak, to na pewno
wina ich samych i starają się w jakiś sposób zmieniać samych siebie. To nie
jest wyjście. Chcąc zmienić poglądy na własną przyszłość nie należy zmieniać
siebie czy też stanu posiadania. Rzeczy materialne nie mają przecież większego
znaczenia. Co więc pozostaje? Wpłynięcie na swoje otoczenie. Szczera rozmowa,
wypowiedzenie swojego zdania albo w ostateczności całkowita zmiana środowiska
na inne.
Bycie sobą to jedyna słuszna broń, która
jest w stanie zwyciężyć ze światem.
Skrajnie wyczerpana dochodzę do linii
drzew, zza której wyłania się asfaltowa droga. Staję jak wryta, wpatrując się w
coś, co nie jest drzewem, krzakiem albo grudką topniejącego śniegu. Z naszego
miasteczka biegnie tylko jedna ulica i najprawdopodobniej to właśnie na nią
trafiłam. Słońce wisi jeszcze ponad drzewami, więc mój marsz jak na razie nie
trwał więcej niż kilka godzin. Przywołuję w myślach przebytą trasę i dochodzę
do wniosku, że miasto znajduje się na północy, czyli gdzieś po mojej prawej stronie.
Szybko więc skręcam w lewo i podążam wzdłuż ulicy. Asfalt jest o wiele lepszym
podłożem od podmokłej ziemi i śliskich liści, zagrzebanych pod resztkami
śniegu. Noga za nogą, krok za krokiem, coraz bardziej oddalam się od miejsca,
gdzie pogrzebałam całą przeszłość. Prawie całą. Otulam się ramionami, żeby powstrzymać
ich drżenie. Chłód, który odczuwam, nie jest niestety spowodowany zawiewającym
od pleców zimnym wiatrem. Przez całe ciało przechodzi mnie fala płaczu, niemego
krzyku, który kumuluje się gdzieś wewnątrz mnie. Na miękkich nogach zatrzymuję
się w końcu i kolejny raz tego dnia upadam. Policzki po raz kolejny są mokre od
łez, których przysięgałam więcej nie tracić. Nie przez niego. Nie jest przecież
ich wart.
Jest
wart bardziej niż ktokolwiek.
Zaciskam zęby, żeby nie wydobyć z siebie
żadnego dźwięku i po prostu klęczę na drodze w towarzystwie zjaw, które za nic
nie chcą dać mi spokoju. Ponownie o nim myślę. Z resztą jak zawsze, kiedy
zostaję sama. Wszystko ucieka w jego stronę, każda łza, każde westchnięcie czy
ruch. Dałabym wszystko, żeby mógł być obok, żeby mógł mnie przytulić. Chcę mu
wybaczyć wszelkie krzywdy, jestem gotowa to zrobić. Niech tylko wróci.
Niech zapewni, że jest przy mnie.
Że nigdy nie odejdzie.
Że obietnice, które szeptał mi do ucha,
nie były jedynie spadającymi gwiazdami, wzniecającymi w człowieku marzenia, a potem
niknącymi za horyzontem razem z całą nadzieją.
Ile jeszcze razy mam prosić Boga o litość?
***
Tęsknota,
Która od zawsze
Trawi moją duszę.
Myśl lotna
Biegnie do Ciebie –
Ja cierpię katusze.
Ile dni,
Kropionych bólem
Przetrwać jeszcze muszę
Nim myślą,
Nadzieją szczerą,
Kiedyś Ciebie wzruszę?
Twoje już uschłe łzy
Ranią mi serce.
Tonę w ich morzu,
Wciąż łaknąc więcej.
Patrząc w Twe puste oczy
Nie mogę znaleźć słowa.
Opuściłeś mnie na zawsze –
Martwa serca połowa.
Kochanie.
Czy kiedykolwiek jeszcze
Twój zapach wypełni powietrze?
***
Stacja benzynowa.
Dostrzegam ją już z daleka, kiedy
powłóczystym krokiem staram się posuwać naprzód. To pierwszy budynek, który
spotykam od czasu opuszczenia miasta i chyba jedyna rzecz, która przywołała na
moje usta cień uśmiechu. Nawet z tej odległości może kilkuset metrów widać, że
jest opuszczona. Podniszczony szyld, mrugające co chwilę reflektory i rozlane
wszędzie paliwo. Pewnie interes się nie kręcił i właściciele zwyczajnie ją
porzucili. Ale kto normalny buduje stację benzynową w środku lasu, gdzie
najbliższe miasteczko znajduje się.. sama dokładnie nie wiem, jak daleko stąd.
Ważne, że budynek ze wszystkich stron otaczają drzewa, a droga nie jest zbyt
ruchliwa. Nikt nie ma szczególnych powodów, żeby odwiedzać to miejsce.
Po dłuższym marszu w końcu docieram do
parkingu, na którym przystaję, żeby ocenić sytuację. Na ziemi walają się puszki,
pływające w kałużach benzyny, która mieni się kolorami tęczy, oświetlana promieniami
chowającego się za drzewami słońca. Ostrożnie podchodzę do wejścia niewielkiego
sklepiku, pogrążonego w mroku lasu. Wokoło stoją skrzynie, w których zapewne
przechowywano zaopatrzenie. Teraz są one zupełnie puste, nie licząc jakiś
namokłych papierów i kilku pozgniatanych butelek. Odrzucam na bok wszystko, co
mogę, torując sobie w ten sposób dojście do drzwi. W środku musi coś być.
Jedzenie, opatrunki albo chociaż gazety na podpałkę. Zwierzęta nie potrafią
przecież otwierać drzwi lub rozbijać okien. Noce w lesie nie należą do najcieplejszych,
szczególnie kiedy zima nadal trzyma i niewiadomo, ile jeszcze będzie trzymał
śnieg. Napieram na drzwi całą swoją siłą, ale te ani drgną. Cholera. Obchodzę
budynek dookoła, szukając jakiegokolwiek innego wejścia. Nagła nadzieja na
schronienie się przed zimnem zaczęła gwałtownie spadać. Na tyłach znajdują się
drugie drzwi, na których widnieje niewyraźny i podniszczony zębem czasu napis:
„magazyn”. Te jednak również są zamknięte. Z frustracją rozglądam się wokół. Nie
zamierzam się teraz poddać. Mój wzrok zatrzymuje się na leżącym kilka metrów
dalej kamieniu. Biorę go szybko do ręki i podrzucam kilkakrotnie. Nie jest
szczególnie ciężki, ale powinien rozbić szkło. Wracam na przód sklepu, cały
czas ważąc w dłoni jego ciężkość. Bez większego zastanowienia rzucam kamieniem
w jedno z przednich okien sklepu. Nigdy nie przypuszczałam, że będę musiała
włamywać się do sklepu na opuszczonej stacji benzynowej, kilka (jeśli nie
kilkanaście) kilometrów od domu. Ale nigdy też nie pomyślałam, że stracę
siostrę, najlepszą przyjaciółkę i.. *** w ciągu miesiąca. Krzywię się lekko na
wspomnienie ich twarzy, których mogę już w życiu nie zobaczyć. Wymęczenie i
głód jednego dnia w lesie dało mi do zrozumienia, że nie wytrzymam tak długo. Musze
jak najszybciej dostać się do innego miasta, a ta droga na pewno gdzieś
prowadzi. Dowiem się gdzie, znajdę tam pomoc i odnajdę bliskie mi osoby. To
jedyne wyjście, jakie mi w tej chwili pozostało.
Odgłos rozbijanego szkła przywołuje na
moją twarz już nie cień, ale cały uśmiech. W szybie pojawił się dość duży
wyłom, jednak zbyt mały, żebym mogła się przecisnąć. Szybko przeszukuję parking
w poszukiwaniu kolejnego przedmiotu, którym mogłabym rzucić. Puszki są zbyt
lekkie, a skrzyni nie dałabym rady podnieść. W końcu zdejmuję z nogi but. Waży
mniej od kamienia, ale może uda mi się powiększyć nim dziurę. Biorę zamach i ponownie
ciskam w stronę szyby. Kolejny odgłos spadających na ziemię odłamków szkła. Tym
razem otwór jest wystarczająco szeroki. Adrenalina tchnęła energię w moje
ciało, przez co odpycha wszelkie inne myśli na bok. Liczy się tylko to, że
pierwszy raz w życiu dopuściłam się wandalizmu na taką skalę. Może stacja jest
opuszczona, ale nie zmienia to faktu, że zamierzam się do niej włamać.
Podchodzę bliżej okna i z jakimś rodzajem satysfakcji pochylam się,
przekładając jedną nogę do wnętrza sklepu. Muszę teraz uważać, żeby przypadkiem
nie nadepnąć na szkło, bo byłam uziemiona przez najbliższe kilka dni, a na to
absolutnie nie mogę sobie pozwolić. Już i tak zraniona przed miesiącem noga co
jakiś czas boleśnie o sobie przypomina.
Wewnątrz budynku panuje półmrok. Niewiele
da się zobaczyć przy świetle co chwilę gasnących reflektorów i praktycznie
schowanego już zupełnie słońca. Po omacku więc staram się odnaleźć but. Staram
się utrzymać równowagę na jednej nodze, bo cała podłoga jest usiana malutkimi
odłamkami. Z sykiem cofam rękę, kiedy kaleczę ją o rozbitą szybę. Klnę pod
nosem, w końcu odnajdując zgubę i odsuwając się nieco w głąb pomieszczenia.
Czuję, jak po nadgarstku spływa mi strużka krwi i ponownie przeklinam,
rozglądając się pobieżnie po pomieszczeniu. Nie jest duże, umeblowanie stanowi
kilka rzędów niemal całkowicie pustych regałów, lada, po której walają się
papierki po gumach do żucia, niedziałające już lodówki z cuchnącym na cały
sklep zepsutym serem i niedziałających, wiszących przy suficie lamp. Z
rezygnacją opieram się plecami o ścianę i osuwam na ziemię, wzdychając przy tym
ciężko. Po posadzce wala się jakieś pudełko po ciastkach, nieco dalej zabrudzony
i podniszczony pluszowy miś. Gdzieś w blasku reflektora zauważam
przebiegającego szczura, na co mimowolnie się wzdrygam. Więc wszystko na marne.
Odchylam głowę do tyłu i lekko przymykam powieki, starając się nie rozpłakać
nad swoją niedolą. Z zabranego z domu prowiantu zostało mi jeszcze kilka
rzeczy. Jeśli będę oszczędzać, starczy na góra tydzień. Nie wiem jednak, co potem..
Wątpliwości jednak szybko przechodzą, kiedy dopada mnie fala senności. Budynek
mimo wszystko chroni przed bezlitośnie smagającym po twarzy wiatrem, daje
bezpieczne schronienie i możliwość odpoczynku. Nawet sama nie zauważam, kiedy
głowa zsuwa mi się na ramię, a oczy same zamykają. Zasypiam w ciągu kilku
chwil, wymęczona całym dniem wędrówki.
„Kłamałem.”
Słowo
odbija się echem dookoła, wzbudzając w brzuchu nieprzyjemny skurcz. Nie chcę
tego słyszeć. Już nigdy więcej.
„Okłamałem
cię..”
Od
początku wiedziałam, jak to się skończy. Do czego może mnie doprowadzić ta
droga skazańca. Że tak naprawdę nic dla niego nie znaczę.
„Zniknięcie
Sam i Angeliki.. moją winą..”
Mrok,
który mnie otacza zaczyna ogarniać moje wnętrze, strzępki zdań rozrywają umysł.
„Spotkanie…nie
było…przypadkiem…”
Ból
to jedyne, co teraz czuję.
„Ponieważ…
cię”
A
może ja już nic nie czuję.
„Kocham…”
Miłość
do tej jednej osoby staje w ogniu, wali mi się na głowę.
„…cię”
Zabija
Wyniszcza
Zapomina
„Kocham…..cię…”
Umiera
„Kocham
cię”
Z niespokojnego snu wyrywa mnie odgłos
turlającej się puszki i chrzęst czyichś butów na rozbitym szkle. Otwieram szeroko
oczy, starając się zorientować, gdzie właściwie jestem. Piekący ból dłoni
dobitnie mi o tym przypomina i przywołuje grymas na mojej twarzy. Rozglądam się
dookoła, szukając źródła dźwięku, który mnie obudził. Za oknami panuje zupełny
mrok, słońce pewnie dawno zaszło. Tracę oddech, kiedy zauważam, że migające co
chwilę światło nie jest blaskiem reflektorów a trzymanej przez kogoś latarki.
Tuż przy oknach dostrzegam czyjąś sylwetkę. Znaleźli mnie. To pierwsza myśl,
jaka przychodzi mi na myśl i wypiera wszystkie pozostałe. To z pewnością
szpieg, działający na usługach policji. Śledził mnie aż tutaj i czekał na
odpowiedni moment, żebym nie mogła już dalej uciekać. Jedynym wyjściem ze
sklepu jest główne wejście, obecnie obstawiane przez intruza. Nie mam odwagi
poruszyć nawet palcem, bo najwyraźniej mężczyzna jeszcze mnie nie zauważył.
Jeśli jest sam, to mam jeszcze jakieś szanse. Muszę tylko odwrócić jego uwagę i
wymknąć się na zewnątrz. Jeżeli jednak za dworze jest ich więcej, nie mogę
liczyć nawet na cud. Jedno jest pewne. Jeśli tu zostanę, to skończę swoje życie
za kratkami w miejskim więzieniu. Dobrowolnie jednak nie mam zamiaru się poddawać.
W momencie, kiedy już mam się podnieść i
rzucić przed siebie ku wyjściu, promień latarki przygważdża mnie do ściany i
ponownie przejmuje kontrolę nad moim ciałem, paraliżując je. Nie mogę nawet
osłonić oczu przed ostrym światłem, każda część mojego ciała odmawia
współpracy. Serce gwałtownie przyspiesza, w uszach szumi adrenalina, a ja
jednak nie potrafię zdobyć się na najmniejszy ruch. Odgłos powolnych kroków
utwierdza mnie w przekonaniu, że to już koniec. Złapią mnie i zawloką do
miasta, w którym już nigdy miałam się nie pojawić. Potem oskarżą o coś, czego
nawet nie zrobiłam.
A
raczej tak mi się wydaje.
Już nie będę miała szansy na odnalezienie
drogich mi osób i na odkrycie prawdy o tym, co właściwie się tutaj dzieje.
- Musisz być nieźle wykończona, co?
Przyjazny chłopięcy głos zupełnie mnie
dezorientuje i rozbija szyki równo ustawionych myśli. Tego się nie spodziewałam,
nie teraz.
- Najbliższe miasto jest kawał drogi stąd.
Rzadko można tu spotkać kogoś poza własnym cieniem albo biegającymi po lesie
zwierzętami.
Nie sprawia wrażenia, jakby miał mnie
zakuć w kajdanki i zawlec na posterunek. Gdzieś w głębi mnie zaczyna tlić się nadzieja.
Może nie należy do policji. Może znalazł się tu przypadkiem, jak ja. Może to
nie on jest teraz moim katem. Staram się przebić wzrokiem przez snop światła i
dostrzec jego twarz. Nieznajomy klęka obok mnie, ale nie opuszcza latarki.
Instynktownie przyciągam nogi do piersi.
- Masz rozciętą dłoń – zauważa, pewnie
śledząc wzrokiem plamy krwi na rękawach i spodniach. Chłopak wyciąga rękę w
moim kierunku, a ja w popłochu staram się jeszcze bardziej przylec do ściany. –
Spokojnie. Chcę tylko pomóc.
Odkłada latarkę na bok i nachyla się lekko
ku mnie. W końcu mogę się mu przyjrzeć. Jest zdecydowanie młodszy niż myślałam
na początku. Nie dałabym mu ponad dwudziestu lat, choć nie mogę się opierać
jedynie na moich przypuszczeniach, bo szacowanie wieku *** nie wyszło mi najlepiej.
Gładka twarz nadal w połowie ukryta jest w cieniu, błyszczące oczy szybko przebiegają
po mojej dłoni. Delikatny dotyk jego skóry odpręża mnie zamiast bardziej
wystraszyć. Przygryzam lekko wargę, nawet na sekundę nie odwracając od niego
spojrzenia. Czy na pewno mogę mu zaufać?
- Trzeba to opatrzyć – mruczy cicho pod
nosem i sprawnym ruchem zdejmuje z ramion plecak. Grzebie w nim przez jakiś
czas, jakby czegoś szukając. Nie mam siły mu uciec. Jestem zbyt zmęczona, a on
zbyt wysoki i sprawny. Dogoni mnie, zanim zdążę postąpić kilka kroków. Nie mam
teraz żadnego wyboru, tylko zdać się na jego łaskę. W końcu wyciąga z plecaka
bandaże i buteleczkę z wodą utlenioną. Szybko przemywa moją ranę i opatruje ją,
skupiając na tej czynności całą swoją uwagę. Kątem oka obserwuję jego spokojną
twarz. Jest w niej coś interesującego, ciepłego.
Z n a j o m e g o.
- To jedynie skaleczenie – odzywam się w
końcu, spuszczając wzrok na dłoń. – Nie musiałeś się tak poświęcać.
- Żartujesz sobie? Do takiej rany mogłoby
wdać się zakażenie, bardzo nieciekawa sprawa. Zaufaj mi, ja wiem, co robię.
Mrużę oczy, starając się zrozumieć, co nim
właściwie kieruje. Altruistyczna chęć pomocy czy może egoistyczne powody, o
których nawet wolę nie myśleć?
- Co tu robisz? – pyta po dłuższej chwili
milczenia, nie odsuwając się nawet odrobinę. Przełykam ślinę, uparcie unikając
jego wzroku. Nie chcę skłamać, bo budowanie potencjalnej przyjaźni na kłamstwie
nie jest najlepszym wyjściem. Z drugiej strony jeżeli powiem prawdę..
- Wyszłam na wycieczkę do lasu i
zwyczajnie się zgubiłam – wzruszam ramionami, żeby nadać swoim słowom więcej
prawdziwości. Chłopak prycha cicho.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że beznadziejnie
kłamiesz?
- Przynajmniej się staram, tak? – odgryzam
się, marszcząc lekko brwi i w końcu odwzajemniając jego spojrzenie. – Mógłbyś
chociaż współpracować.
- Ależ wybacz mi, mistrzyni kłamstwa i
intrygi.
- Tak lepiej.
Oboje śmiejemy się cicho, a ja dyskretnie
wzdycham z ulgą, kiedy napięta atmosfera w końcu lekko się rozluźnia. Nie
sprawia wrażenia kogoś, kto chciałby mnie wydać w ręce policji, a tym bardziej
na jednego z nich. Uśmiecham się więc nieco cieplej. Bądź co bądź pomógł mi.
- Dziękuję – odzywam się śmielej i
wyciągam dłoń w jego stronę. – Mam na imię Layla. Jak zwie się mój wybawca?
- Layla..? – przez chwilę mam wrażenie, że
jego oczy rozświetlają się mocniej. Jakby na wspomnienie radosnych chwil czy
też jak na widok jedzenia po kilku dniach podróży bez prowiantu. W następnej
sekundzie blask znika, a chłopak chwyta moją wyciągniętą rękę i mocno nią
potrząsa. – Miło mi poznać. Ja jestem Xavier, najprzystojniejszy osobnik w
promieniu dziesięciu kilometrów.
- Czy w promieniu dziesięciu kilometrów
znajduje się ktoś jeszcze oprócz naszej dwójki? – pytam ironicznie, unosząc
brew i starając się powstrzymać parsknięcie śmiechem. Jest miły i zabawny. Aż
dziwne, że w ogóle go tu spotkałam.
- Ty się nie rób taka cwana. Nadal mi nie
powiedziałaś, co tu robisz.
- Można powiedzieć, że uciekam.
- Przed czym?
- Przed samą sobą.
Xavier kiwa w zamyśleniu głową, po czym
szybko podnosi się na nogi i otrzepuje spodnie z kurzu i okruchów niewiadomego
pochodzenia.
- Więc postanowione. Przez jakiś czas
zamieszkasz ze mną, potem zobaczymy, co robić dalej – uśmiecha się szeroko i
wyciąga ku mnie rękę.
- Nie chciałabym być ciężarem.. – to miłe,
że chce mi pomóc, ale z nim na głowie nie będę mogła odkryć jakiejkolwiek tajemnicy.
No może oprócz tej, która dotyczy jego bezczelnego uśmiechu.
- Ciężarem? Ależ przestań, od dziesięciu
lat nie miałem żadnego towarzysza! To będzie dla mnie czysta przyjemność – skłania
się lekko, wciąż trzymając wyciągniętą przed sobą rękę. Przewracam oczami i
chwytam ją niepewnie. Najwyżej wymknę się w odpowiednim momencie. Tymczasem
może faktycznie lepiej będzie zdać się na jego pomoc. Skoro tutaj jest, to z
pewnością orientuje się w tym wszystkim bardziej niż ja.
- Wiesz, co ja tu robię, ale ja nie wiem,
co ciebie tutaj przyciągnęło – zagaduję, strzepując z ubrania nieproszone
mrówki czy inne insekty. Przenoszę wzrok na chłopaka, który zdaje się oceniać
poziom zniszczeń, których dokonałam w sklepie.
- Ja? Cóż, żyję sobie w lesie od jakichś
dziesięciu lat i staram sobie jakoś radzić – podnosi jedną z puszek i uważnie
ją ogląda, jakby miała zawierać jakieś magiczne słowa.
- Dziesięciu? I co, żyjesz z wyżywienia,
skradzionego stąd? – pytam z niedowierzaniem i kręcę głową. Jeśli uważa, że
zamierzam w to uwierzyć, to jest jeszcze gorszym kłamcą ode mnie. Xavier śmieje
się cicho i wyrzuca puszkę przez okno, jednocześnie przebiegając światłem
latarki po ścianach pomieszczenia.
- Tę stację znalazłem dopiero rok temu,
wcześniej nawet nie wiedziałem, że tu jest.
- Więc jak..
- Co jakiś miesiąc do miasta przyjeżdża
dostawca z zapasami jedzenia. Ugadałem się z nim i zawsze oddaje mi jakąś część
transportowanego wyżywienia. Nie jest tego dużo, ale jakoś daję radę. Latem
jest prościej, po lesie biega więcej zwierzyny niż mogłoby się wydawać.
- A dlaczego nie przeniosłeś się na
przykład tutaj? Przecież jest to raczej dobre miejsce na nocleg – staram się
nadążyć za jego tokiem rozumowania, ale oczywiście zbyt duża ilość informacji
totalnie wybija mnie z rytmu.
- Dobre, faktycznie, ale mało
strategiczne. To zbyt oczywiste miejsce, jedyny większy budynek w okolicy.
Jeśli ktoś by mnie szukał, z pewnością najpierw zajrzałby tutaj.
- Dlaczego ktoś miałby cię szukać?
Przez moje ciało przechodzi dreszcz
niepokoju, kiedy chłopak gwałtownie zatrzymuje się w miejscu i zaczyna wpatrywać
się w jeden nieruchomy punkt. Nie wiem, dlaczego tak zareagował. Powiedziałam
coś nie tak?
- To nie jest odpowiednie miejsce do
rozmowy – odzywa się w końcu i znów patrzy w moją stronę. Chłód, który bił od
niego jeszcze chwilę temu teraz nagle znika, a na jego twarzy ponownie pojawia
się uśmiech. – Z wielką chęcią pokażę ci twoją nową rezydencję.
- Mam dość duże wymagania – rzucam
uszczypliwie, zbierając z podłogi swój własny bagaż i ruszając ku wyjściu. –
Codziennie śniadanie do łóżka.
- Jasne! Sześciogwiazdkowy hotel
„Xavier&Partners” serdecznie zaprasza – chłopak wyrzuca w górę ramiona i teatralnie
się przede mną skłania. – Obsługa zawsze jest do pani usług.
- Dobrze, zapamiętam. Wiedz również, że na
podwieczorki jadam jedynie idealnie przyrządzony koktajl z mango. Chciałabym
również porozmawiać z prezesem, jeśli jest taka możliwość – to niesamowicie
głupie, ale nie mogę się powstrzymać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mam
szansę na normalną wymianę zdań, która nie dotyczy mnie, zniknięć albo czegokolwiek,
co błyskawicznie psuje mi humor. Nareszcie mam okazję do zrzucenia z siebie
tego ciężaru, choćby na kilka chwil.
- W porządku, księżniczko. Powozu
wprawdzie nie mamy, ale myślę, że na własnych nogach dasz radę dojść na
miejsce.
- Kaleką jeszcze nie jestem – szczerzę
zęby w uśmiechu i przechodzę przez dziurę w oknie, tym razem całkowicie
unikając zranienia.
- Ale ty wiesz, że ja mam klucz, tak? –
Xavier lekko popycha drzwi, które otwierają się bez żadnych oporów. Mrużę oczy
i gromię go spojrzeniem.
- Nie mogłeś powiedzieć wcześniej? –
podnoszę jakąś puszkę i rzucam nią w jego kierunku. Ten natomiast zręcznie ją
chwyta, pokazując mi przy tym język.
- Nie, nie mogłem.
Przechodzimy na drugą stronę ulicy, gdzie
zupełnie zdaję się na Xaviera, który sprawnie porusza się po lesie. Żył tu
przez dziesięć lat, aż trudno w to uwierzyć. Ciekawi mnie, dlaczego zwyczajnie
nie poszedł do miasta. Dlaczego nie mógł żyć jak reszta ludzi. Nie chcę jednak
irytować go pytaniami już na samym początku naszej znajomości. To jego sprawa,
co robi ze swoją przyszłością.
Uważnie rozglądam się dookoła, starając
się zapamiętać drogę, którą prowadzi mnie między drzewami. Może zdarzyć się
tak, że będę musiała uciekać, a stacja benzynowa, którą zostawiamy za sobą,
jest czymś w rodzaju stacji wypadowej. Nawet nie zauważyłam, że zaczęłam
zwracać uwagę na takie rzeczy. Od kiedy *** powiedział mi prawdę, zaczęłam
przykuwać większą uwagę otaczającym mnie obiektom. Jakby w każdej chwili miały
zmienić się w potwora i rozszarpać mnie na strzępy.
- Co tak nagle umilkłaś, księżniczko? –
Xavier zerka na mnie przez ramię i uśmiecha się ciepło. – Gdybym chciał cię zabić,
już dawno bym to zrobił, nie sądzisz? Możesz mi zaufać. Ale jeśli nadal mi nie
wierzysz, to powiedz, co mogę zrobić, żebyś to zrobiła. Może nie wyglądam, ale
samotne spędzanie lat w lesie nie należy do najprzyjemniejszych zajęć.
Nie odpowiadam. Po prostu nie mam pojęcia,
co mogłabym powiedzieć. Ma dość specyficzne poczucie humoru, którego ja nijak
nie potrafię zrozumieć. Siedzi tu od dłuższego czasu i sam doskonale wie, jakie
niebezpieczeństwa mogą się tutaj czaić. A mimo tego cały czas żartuje. A może
to ja jestem po prostu zbyt sztywna?
Tracę oddech pod wpływem jego nagłego
dotyku. On łapie moją dłoń. Ja chwytam jego spojrzenie.
- Nie musisz się niczego bać, rozumiesz?
Ja zawsze cię ochronię. Nieważne, co musiałbym zrobić. Nieważne, jak daleko
będziesz. Obiecuję ci to.
Jego intensywnie zielone oczy chcą mnie
wciągnąć pod swoją powierzchnię, a ja nie potrafię się przed tym ratować. Mogę
tylko stać i patrzeć.
- Nie opuszczę cię.
Nagle cały czar pryska.. Gwałtownie się od
niego odsuwam, wszystkie mięście się napinają, przerażone spojrzenie stara się
skupić na jednej rzeczy. Uczucie niepokoju nie chce jednak przejść. Jak przez
mgłę widzę, że chłopak coś mówi, potrząsa mną, ale nic nie czuję.
- Nie opuszczę cię.
Głos jak palący nóż wycina mi na ciele
słowa niespełnionej przysięgi, która już zawsze będzie mnie prześladować. Do
samego końca. Dopóki mnie nie zniszczy.
Albo ja nie zniszczę jej.
- Nie opuszczę cię.
Wszystkie kłamstwa mieszają się w jedno,
rozdzierają myśli, wspomnienia, umysł. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, gdzie
jestem. Nie wiem, po co żyję. Nie wiem, po co krzyczę z bólu każdej nocy. Czy
to jego wina? Chciałam się go pozbyć, wyrzucić, odrzucić już na zawsze. Z
drugiej strony doskonale wiedziałam, że to niemożliwe. Im większe przywiązanie,
tym większe rozczarowanie cierpienie.
Wolałabym nigdy go nie poznać. Często się mówi, że lepiej kochać raz i miłość
stracić, niż nie kochać wcale. Ja wolałabym nie kochać.
- Layla? Cholera jasna, co się stało?
Leżę na wolnej od śniegu ziemi i wpatruję
się ślepo w niebo. Słowa Xaviera docierają do mnie dopiero po dłuższym czasie,
a i tak dobiegają jakby z głębi tunelu. Nie jestem w stanie odróżnić
pojedynczych głosów. Wszystko zlewa się w jeden szum, jeden niezrozumiały szum.
-
Wszystko w porządku?
-
Jak twoja noga?
-
Nazywam się Maria.
-
Czemu jesteś taka niemiła?
-
Sky. Nazywam się Sky.
Każda rozmowa, jaką przeprowadziłam, teraz
odbija się echem po całym moim umyśle. Każda twarz, jaką widziałam, zasłania mi
cały obraz, wypływając wraz ze łzami.
-
Jaki tam nałóg! To po prostu szczęście w proszku.
Jaki nałóg? To po prostu jeden chłopak, w
którym jestem beznadziejnie zakochana. Nawet samej siebie nie potrafię oszukać.
Jak mam udowodnić reszcie świata, że on nic dla mnie nie znaczy, skoro znaczy
dla mnie wszystko?
Nie powinnam tak myśleć. Nie powinnam
myśleć o chłopaku, który mnie zranił, doprowadził do łez. A jednak wciąż to
robię. Wciąż od nowa, wciąż z mocniejszym uczuciem. Wciąż z nadzieją, że może
to faktycznie jedynie sen. Nie, to nie jest sen. To jeden wielki koszmar. Czy
naprawdę zasłużyłam na to wszystko, co mnie spotkało? Czy zasłużyłam na wieczną
tęsknotę, która jest gorsza od czegokolwiek? Nikt chyba nie odpowie mi na to
pytanie. Nie ma osoby, która znałaby odpowiedź. Pewnie nigdy nie będzie dane mi
jej poznać.
- Layla?
W końcu udaje mi się wyostrzyć spojrzenie.
Jest tak ciemno, że nawet nie wiem, czy otworzyłam oczy. Mrugam kilkakrotnie i
skupiam wzrok na świetle księżyca, który obecnie jest jedynym źródłem światła.
Automatycznie unoszę dłoń do głowy i jęczę cicho z bólu. Tuż obok mnie słyszę
głębokie westchnienie ulgi, ktoś chwyta mnie za dłoń.
- Już myślałem, że na dobre odleciałaś –
szepcze Xavier i chyba się uśmiecha. Nie wiem, jest zbyt ciemno.
- Czemu wyłączyłeś latar.. – zaczynam, ale
chłopak szybko mnie ucisza, zasłaniając mi usta swoją dłonią.
- Cicho bądź, proszę. Kręcą się niedaleko.
Mamy ewidentnego pecha.
Kręcą? O kim on mówi? Chcę go spytać, ale
ten nawet nie myśli o tym, żeby zdjąć mi palce z ust. Przewracam oczami. Chyba
przecież wiem, co znaczy „zachować ciszę”. Kopię go w kostkę (tak mi się
wydaje), na co ten z sykiem się odsuwa.
- O co tu chodzi? – rzucam oskarżycielskim
szeptem, domagając się natychmiastowych wyjaśnień. W końcu Xavier rzeczywiście
panikuje, a to raczej do niego niepodobne. Tak mi się przynajmniej wydaje. W
końcu znam go od kilku godzin.
- Powiem ci, na serio, ale nie teraz.
Musimy stąd zwiewać albo do rana będziemy martwymi trupami.
- Trup nie może być..
- Oj cicho już bądź i się rusz!
Chłopak ciągnie mnie za nadgarstek gdzieś
przed siebie. Gdyby nie księżyc, pewnie wpadałabym na każde spotkane po drodze
drzewo. Ten jednak daje na tyle jasną poświatę, że jestem w stanie odróżnić
kontury poszczególnych elementów. Xavier biegnie przed siebie, jakby poruszanie
się nocą po lesie było dla nim zwyczajną zabawą. Jakbyśmy bawili się w
chowanego. Co za normalni ludzie o tej porze bawią się w chowanego?
Nagle gdzieś za nami rozlega się
ogłuszający huk, który rozchodzi się po lesie na promień przynajmniej kilku
kilometrów. Ciekawość każe mi się zatrzymać i spojrzeć za siebie, Xavier jednak
jedynie przyspiesza. Zdezorientowana i wyrzucona z rytmu wpadam na jakiś krzak.
Powstrzymuję krzyk bólu, który rozchodzi się po mojej lewej nodze i po prostu
biegnę dalej. Mrugnięciami powiek odganiam łzy, które na dobre zasłoniły mi
widok. Nie wiem, przed czym uciekamy, ale Xavier zdaje się być naprawdę spięty.
Szybko mijamy kolejne drzewa i w końcu docieramy do ogromnego na kilka metrów
głazu. Chłopak wciąga mnie za niego i plecami przyciska do zimnej powierzchni.
- Teraz słuchaj. Biegnij dalej przed
siebie tak szybko, jak tylko potrafisz. Za następną taką skałą skręć w lewo i w
dół po zboczu, gdzie zaczynają się drzewa iglaste. Już tam powinnaś być bezpieczna,
ale dla pewności pójdź dalej i znajdź trzy świerki, które stoją w jednym
rzędzie. Ten środkowy jest niższy od pozostałych. Za nimi znajduje się
jaskinia. Wejdź do środka i czekaj, aż wrócę. Zrozumiałaś?
Skała. Zbocze. Świerki. Jaskinia.
Odpoczynek.
- Rozumiesz, co mówię? – ponawia pytanie i
mocno potrząsa moimi ramionami. Ja w odpowiedzi kiwam jedynie głową, nadal nie
bardzo odnajdując się w tej sytuacji. O co tutaj chodzi? Dlaczego każe mi biec,
kiedy ja chcę usiąść i spać po wieczność?
Xavier popycha mnie w sama nie wiem jakim
kierunku, a sam odbija trochę w bok, gdzie po chwili znika w ciemności. Zaczynam
biec przed siebie, starając się utrzymać oddech w płucach. Po kilku metrów
zraniona noga zupełnie odmawia współpracy, przez co jestem zmuszona do
zwolnienia. Idę dalej, powłóczając nogą i co chwilę odwracając się za siebie w
obawie, że zaraz ktoś lub coś na mnie wyskoczy. Otulam się ramionami, bo wiatr
zdecydowanie przybrał na sile. Gdybym miała teraz zasnąć pod którymś z tych
drzew, do rana pewnie bym zamarzła.
W końcu docieram do skały, o której
zapewne mówił Xavier. Opieram się o nią, żeby nie upaść na ziemię. Nie uderzyłam
się na tyle mocno, żeby rana zaczęła krwawić, ale mimo to czuję pulsujący, tępy
ból, który przybiera na sile z każdym kolejnym krokiem. Niech to szlag. Jeśli
ten chłopak chce mi odstawić jakiś głupi żart, to przysięgam, że skopię mu
dupę.
Zaczynam wolno zsuwać się ze zbocza, na
którym na szczęście nie napotykam jakiś większych i potencjalnie niebezpiecznych
obiektów. Jednak mimo to spodnie są już do wymiany, połowa z nich została
gdzieś w głębi lasu. Ból głowy nasila się jeszcze bardziej, a ja mam ogromną
ochotę zostać w tym miejscu, nieważne co by się ze mną miało stać. Wolno
docieram do podnóży zbocza i z ostatkami sił podnoszę się na nogi. Xavier miał
rację, przede mną rozpościera się gąszcz zielonych drzew, które mocniej
odznaczają się na tle pozostałych. Tylko jak ja mam w tej ciemności odnaleźć
jakiekolwiek odrębne trzy świerki. Klnę pod nosem i odgarniam mokre włosy ze
spoconego czoła. Też miał tupet, żeby przysłać mnie tu samą. Jak wróci, to tak
mu wygarnę, że zapamięta do końca swojego życia.
Jeśli
wróci.
Zaczynam wolno zagłębiać się w gąszcz
drzew, cały czas bacznie nasłuchując i rozglądając się dookoła. Do moich uszu
nie dolatuje żaden dźwięk, prócz własnego przyspieszonego oddechu i nierównego
chodu po trzaskających co jakiś czas gałązkach.
W końcu dostrzegam świerki, o których
wspominał Xavier. Są wysunięte najbardziej na północ, rosną tuż przy skalnej
ścianie. Z pozoru nie wzbudzają żadnych podejrzeń. Kiedy jednak podchodzę
bliżej, wychylając możliwie jak najbardziej szyję, dostrzegam za nimi
ciemniejszy cień. Przeciskam się między usianymi igłami gałęziami i niemal
wpadam najprawdopodobniej do wnętrza jakiejś jaskini. Jest tu ciemniej niż na
dworze, co raczej nie polepsza mojej sytuacji. Staram się na ślepo wymacać coś
przed sobą, moje starania jednak nic nie dają. Ponownie klnę, starając się
chociaż znaleźć ścianę. Kiedy w końcu jej dotykam, odskakuję w tył ze wstrętem.
Jest zimna, śliska i pokryta jakimś meszkiem. Wzdrygam się na samą myśl o tym,
czego właśnie dotknęłam. Są jednak plusy, wiatr przestał nieubłaganie wiać mi w
plecy i w końcu mogę odpocząć. Siadam więc wolno na ziemi i z cichym jękiem
rozprostowuję nogę. Gdzieś z zewnątrz ponownie dobiega huk, tym razem jest
jednak o wiele odleglejszy. Wzdycham z ulgą i padam na kamienne podłoże,
wbijając spojrzenie w tonący w mroku sufit. Wsłuchuję się już tylko w odgłosy
zimowego snu i spadających gdzieś z głębi jaskini kropel. Miarowy dźwięk
kapania usypia mnie momentalnie, nawet nie zauważam, kiedy kompletnie tracę
kontakt z rzeczywistością.
-
To jest genialny pomysł, mówię ci! – Angela ze śmiechem wspina się na jeden z
kontenerów, strącając przy okazji kilka butelek. Zawsze uwielbiała skakać po
czym tylko się dało i przy okazji strasznie wkurzać tym Jane.
-
No ja nie wiem, Angie.. Mama znowu się wścieknie - wycofuję się lekko,
obejmując ciało ramionami. – Dobrze wiesz, że nie lubi jak się wspinamy.
-
Natomiast ty doskonale wiesz, że zawsze uchodzi nam to płazem – dziewczyna
wyciąga w moim kierunku oskarżycielski palec, stojąc na klapie śmietnika. Już
zdążyła pobrudzić białą bluzkę i podrzeć nową spódniczkę. Mama z pewnością
będzie zła..
-
Layla!
Ledwo
się odwracam, kiedy z siłą rozpędu wpada na mnie uśmiechnięta od ucha do ucha
Sam. Na szczęści udaje mi się zachować równowagę i odpowiedzieć jej tym samym
uśmiechem.
-
Sam! Wróciłaś już?
-
Tak. Matka stwierdziła, że nie wytrzyma więcej w tym lesie, więc zwinęliśmy
całe obozowisko i wróciliśmy.
-
Nie było was zaledwie kilkanaście godzin..
-
Czyli stanowczo zbyt mało – przerywa mi ewidentnie zniesmaczona Angela, która
nerwowo tupie nóżką o metal. Sam gromi ją spojrzeniem.
-
Uważaj, jak się zwracasz do starszych – odwarkuje jej Samantha i chwyta mnie
pod ramię.
-
Dzielą nas tylko cztery lata, więc się nie wymądrzaj! – wybucha Angelika i z
hukiem zeskakuje na ziemię. Kiedy się wścieka, jest szczególnie zawzięta. Od
kiedy poznałam Sam, między tą dwójką stale wyczuwa się napięcie. Jakby ktoś
podłączył je do prądu. Głośno przełykam ślinę i kładę dłoń na ramieniu przyjaciółki.
-
Sam, może lepiej zaprowadzę Angelikę na plac zabaw, bo mama mnie o to prosiła.
Muszę się nią opiekować.
-
Jasne, rozumiem – złotowłosa dziewczyna wzrusza jedynie ramionami. Zawsze tak
robi, kiedy stara się ukryć złość lub smutek. – I tak miałam pójść się
rozpakować, co pewnie zajmie mi większość dnia. Ale jutro zabieram cię do galerii.
Oszalejesz, jak zobaczysz te różowe buty o których ci mówiłam – po czym skocznym
krokiem oddala się w kierunku swojego domu. Wzdycham z ulgą, opierając się przy
tym o ścianę. Miała razem z rodzicami spędzić kilka dni na łonie natury i
liczyłam, że będę mogła odpocząć od ich ciągłych kłótni. Oczywiście moje
nadzieje zupełnie legły w gruzach i znowu zacznie się moje podwójne życie. To
nie tak, że robię to z przymusu. Sam jest dla mnie ważną przyjaciółką, mamy
wiele wspólnego. Angelika natomiast od samego początku była do mnie przyjaźnie
nastawiona. Może dzielą nas cztery lata, ale zachowuje się naprawdę dojrzale.
Chociaż może źle to ujęłam. Jest zdecydowanie zbyt inteligentna jak na
przeciętne dziecko w swoim wieku.
-
Złotowłosa znowu wróciła, żeby uprzykrzać życie trzem misiom – mamrocze pod
nosem Angelika i kopie jakąś przypadkową puszkę.
-
Nie podchodź tak do tego – uśmiecham się do niej i czochram rude loki. – Jesteś
moją siostrą i nigdy nie pozwolę, żeby coś nas podzieliło.
-
Ona już to zrobiła. Nie widzisz? – dziewczyna unosi na mnie spojrzenie pełne
dziecięcej ufności, którą tak rzadko potrafię w nich dostrzec. Wzdycham z
rezygnacją i przyciągam ją do siebie.
-
Obiecuję, że nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić – szepczę tuż przy jej uchu. –
Przy mnie zawsze będziesz bezpieczna.
-
Obiecujesz? Na mały paluszek?
-
Na mały paluszek.
Budzę się, kiedy z pomiędzy drzew padają
na moją twarz promienie wschodzącego słońca. Już po pierwszym, minimalnym ruchu
czuję ból niemal w każdej części ciała. Spanie na gołej skale nie było
najlepszym pomysłem, ale nie miałam innego wyjścia. Wolałam to od dotykania
śliskiej ściany jaskini, w której pewnie aż roi się od wszelkiego rodzaju
robactwa. Z trudem dźwigam się do siadu, z każdym ruchem czując bolesne
napięcie każdego mięśnia. Chwytam się za kark, żeby jakkolwiek go rozmasować i
sennie jeszcze rozglądam się po wnętrzu. Słońce świeci na tyle jasno, bym mogła
dostrzec nawet najodleglejszy zakątek jaskini.
Mieszka dosyć skromnie, ale czego innego
mogłam się spodziewać? W końcu mieszka w lesie, a tutaj na luksusy nie można
sobie pozwolić. Ta jedna noc na ziemi boleśnie mnie w tym przekonaniu
utwierdziła. Jaskinia nie jest wcale taka duża, jak na początku mi się wydawało.
Zgrabnie ukryta za drzewami jest nie do znalezienia. Wewnątrz natomiast
znajduje się kilka skrzynek i kartonów, wypełnionych jedzeniem, jakimiś szmatkami
i masą rulonów z materiału. Nieco dalej stoi proste łóżko, zbudowane z mchu,
liści oraz kawałków jakiejś skóry. Na środku stoi parę pniaków wokół długiego,
ściętego na kształt blatu powalonego drzewa, a głębiej znajduje sporych
rozmiarów niebieskie wiadro. Rozglądam się po całym wnętrzu, uważnie obserwując
każdy element. Mój wzrok szczególnie przyciągają malunki naskalne. Jakieś
sylwetki, dalej mnóstwo zieleni, jakby coś na kształt lasu, a zupełnie na końcu
czerwień zmieszana z pomarańczem.
Nie jestem w stanie dokładniej się przyjrzeć,
ponieważ gdzieś na zewnątrz słyszę głuchy łoskot i łamane gałęzie. Z przestrachem
usuwam się nieco w cień jaskini, nie bardzo wiedząc, co począć w takiej
sytuacji. Moja dłoń ślepo natrafia na jakiś długi drąg, więc mocno go ściskam i
unoszę nad głowę, czekając na intruza. W momencie, kiedy sylwetka wyłania się
spomiędzy świerków, z całej siły uderzam w nią trzymanym kijem.
- Co, do cholery..!
Xavier w porę odskakuje do tyłu, moja broń
trafia w powietrze. Adrenalina szybko spada, a na twarz wkrada się uśmiech
ulgi.
- Wybacz, myślałam że..
- To zrozumiałe, nie przepraszaj – chłopak
opada na kolana i mocno wtula moje ciało w siebie. Mi z wrażenia zapiera dech w
piersi. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
Jest brudny, poraniony i ewidentnie
wykończony. Aż się dziwię, że nie padł gdzieś po drodze. Cała noc w lesie
pewnie by mnie przerosła. Po kilku chwilach odpowiadam na uścisk i obejmuję
jego ciało drżącymi ramionami. Mam do niego mnóstwo pytań, ale chyba lepiej
będzie, jeśli dam mu teraz pójść spać.
- Połóż się – szepczę przy jego uchu. –
Już wszystko w porządku, musisz tylko odpocząć.
Xavier na wpół przytomnie kiwa głową,
powieki same mu się zamykają. Pomagam mu wstać i położyć się na łóżku. Ten
wtula się w posłanie i uśmiecha sennie.
- Kiedyś przyniosę ci szyszkę. Zobaczysz..
– mówi już jakby przez sen, odpływając na dobre. Przez jakiś czas wpatruję się
w jego nieruchomą twarz. Mocno zarysowane kości policzkowe i podłużna twarz
nadają mu powagi, tak zupełnie nie pasującej do jego charakteru. Czarne włosy
niedbale rozsypują się po poduszce, grzywka opada na zamknięte oczy. Cienie pod
oczami nadają mu postać bezbronnego dziecka, któremu zależy tylko na tym, żeby
w końcu móc przytulić się do mamy i zasnąć. Kilkudniowy zarost czyni go jeszcze
bardziej przystojnym, choć i bez tego dziewczyny pewnie by za nim szalały.
Długa szyja, idealnie prezentująca się nawet podczas snu. Ciemna karnacja
przywodzi na myśl podróżnika po egzotycznych krajach, który szuka osoby, której
mógłby powierzyć swoje świecące w słońcu szmaragdy. Uśmiecham się lekko i
gładzę palcem jego policzek. Może nie znamy się długo, ale już zdążyłam wyczuć
więź, która w jakiś sposób nas łączy. Może nie jest ona silna, ale z czasem
mogłaby się utwardzić. I chyba to najbardziej mnie niepokoi.
Przez następne kilka godzin chodzę w kółko
po jaskini, starając się znaleźć sobie zajęcie. Nie jestem najlepsza w opatrywaniu
ran, ale zrobiłam co mogłam, żeby chociaż powierzchownie oczyścić jego rany.
Miałam do dyspozycji jedynie kapiącą ze sklepienia wodę i kawałki szmat, ale
mam nadzieję, że na razie to wystarczy. Pozbyłam się zniszczonych spodni i
przez jakiś czas strasznie marzłam, dopóki nie znalazłam jakiejś pary jego
spodni. Są o kilka rozmiarów za duże, ale jakoś daję sobie radę. Zjadam też
szybko resztki jedzenia ze swojego plecaka i dopijam ostatnie zapasy swojej
wody, z rezygnacją opadając na podłogę obok chłopaka. Zdążyło minąć południe,
kiedy w końcu zaczyna się ruszać, mruczeć i wiercić. Odsuwam się lekko i
przyglądam mu ze szczerym zaciekawieniem. Nie miałam okazji przyglądać się
mężczyźnie po przebudzeniu. Chociaż też osobiście nie wiem, co jest w tym
takiego niesamowitego. Chłopak uroczo marszczy nos i przeciera oczy, by w końcu
móc je delikatnie uchylić i spojrzeć na mnie. Zza jego pełnych ust wychylają
się równe, białe zęby.
- Dzień dobry – mówi, a raczej stęka,
starając się odgonić resztę snu. – Chyba nie spałem zbyt długo, prawda?
- Tylko kilka godzin – macham niedbale
ręką i również się do niego uśmiecham. – Znalazłam sobie jakieś zajęcie.
- Podziwianie mojego idealnego ciała
pewnie. Ale mnie nie molestowałaś, prawda?
- Chyba tylko w twoich marzeniach.
Oboje śmiejemy się cicho, na chwile
zapominając o wydarzeniach poprzedniej nocy. Wiemy jednak doskonale, że tego tematu
nie można przemilczeć. Muszę wiedzieć, dlaczego tak wtedy zareagował i co
oznaczały te ogłuszające huki.
- Przemyłaś mnie? – pyta nagle, oglądając
dokładnie swoje rany na ciele, jakby pierwszy raz coś podobnego widział.
- To źle? – odpowiadam pytaniem, niepewnie
się mu przyglądając. Jego reakcja nie była taką, jakiej się spodziewałam na
początku.
- Nie, to dobrze. Przynajmniej wiem, że
musze cię wszystkiego nauczyć od podstaw.
Rzucam w niego kępką suchych liści, które
wyleciały z łóżka i prycham cicho. Oczywiście doskonale wiem, że musze się tego
nauczyć, tak jak wszystkiego innego, jeśli chodzi o przetrwanie. Wcześniej
nigdy nie byłam tak daleko od domu, w dziczy, zdana jedynie na własne
umiejętności. To dla mnie całkowicie obce, więc muszę zdać się na Xaviera, bo
tylko on może mi teraz pomóc. Kiedy będę już znała podstawy, w końcu będę mogła
zająć się swoim pierwotnym celem. Nie sądzę, żeby Sam i Angela znajdowały się
gdzieś daleko od miasta. Porywacz miał coś konkretnego na celu, chciał zmusić
mnie do działania, więc zadziałałam. Nie miałam innego wyjścia. Jeśli on teraz
nie wykona swojego ruchu, sama będę musiała coś zrobić.
- Co się stało wczoraj w lesie? – pytam w
końcu, bo chęć poznania prawdy zjada mnie od środka. Nie jestem pewna, czy sama
nie byłabym w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Taki huk może wywołać
tylko jedna rzecz. Broń palna.
- Było niesamowicie blisko – sapie,
unosząc się na łokciach i w zamyśleniu wpatrując w ścianę. – Wcześniej nie
zapuszczali się aż tutaj. Dodatkowo twoje omdlenie prawie nas pogrzebało. Ja
już chcę się rzucić do ucieczki, kiedy ty nagle padasz mi w ramionach. Prawie
na zawał padłem, bo pomyślałem, że cię postrzelili. Całe szczęście oddychałaś.
Inaczej znalazłbym ich i zarżnął, nie licząc się z konsekwencjami.
- Ale kogo? – patrzę na niego, ponownie
nie nadążając za jego szybkim myśleniem.
- Grupę bardzo nieprzyjemnych i
niebezpiecznych panów – odpowiada kolokwialnie i zupełnie podnosi się z łóżka,
idąc gdzieś w głąb jaskini. Ruszam za nim, bo nie zamierzam tak łatwo odpuścić.
- Nie jestem dzieckiem i potrafię już
zrozumieć pewne rzeczy, więc proszę, nie mów do mnie jak do idiotki – warczę,
opierając się ramieniem o ścianę i rzucając mu wściekłe spojrzenie. W odpowiedzi chłopak śmieje się cicho i wyciąga
ze skrzyni butelkę z jakąś cieczą, najprawdopodobniej wodą.
- Spokojnie, księżniczko, nie musisz się
tak denerwować. Kilka kilometrów stąd znajduje się baza, w której osiedliła się
pewna, można powiedzieć, sekta. Tyle że im nie przewodzi bóg, tylko człowiek,
wykreowany przez nich na bóstwo. Nie wiem, kim on jest i czego chce, ale ci
ludzie bardzo często patrolują cały teren. Wiedzą, że gdzieś się tu ukrywam,
ale jak na razie mnie nie dorwali i mam nadzieję, że tak też zostanie. Chodzą z
bronią pod pretekstem polowań, tyle że ofiarami nie są zwierzęta. Starają się
dopaść mnie. I raz prawie im się udało - chłopak unosi fragment swojej podartej
już niesamowicie koszuli i ukazuje kawałek umięśnionego brzucha. Nad prawym
biodrem ma bliznę po rozdartej skórze. Pocisk pewnie jedynie go drasnął, jednak
pamiątka pozostała. Głośno wciągam powietrze, nie mogąc oderwać spojrzenia od
rany.
- Byłeś z tym w szpitalu? – pytam bez
zastanowienia, opuszkami palców przejeżdżając po jego nagiej skórze. Jaką
bestią trzeba być, żeby zrobić coś takiego.
- Nie było takiej potrzeby. Od dziewiątego
roku życia wychowuję się sam, sam też radzę sobie z problemami.
Przygryzam wargę. Więc ma dziewiętnaście
lat. Choć daje mi to znikomą pociechę, to i tak gdzieś w głębi czuję satysfakcję,
że już na początku prawie odgadłam jego rzeczywisty wiek.
- Mimo wszystko to była poważna rana, nie
zadraśnięcie o gałąź. Mógłbyś chociaż spróbować się nad tym zastanowić. Sam
przecież doskonale wiesz, co by się stało, gdyby wdało się zakażenie.
- Ale się nie wdało, bo potrafię obchodzić
się z takimi rzeczami – Xavier przewraca oczami i pociąga łyk z butelki, wskazując
przy tym na moją nogę. – A co z tobą w takim razie?
- Ale skąd ty..
- Myślisz, że jak ukradniesz mi spodnie,
to się nie zorientuję? Utykałaś wczoraj, a z doświadczenia wiem, że zaplątanie
się w krzaczek nie mogłoby wyrządzić takiej krzywdy. Więc?
Odwracam spojrzenie i dyskretnie zaciskam
palce na bluzie, która jako tako przetrwała spotkanie z lasem. Prawdy mu nie
powiem, to jasne. Lubię go, ale mimo wszystko muszę być chociaż minimalnie
ostrożna.
- Miałam wypadek. Zbyt mocno uderzyłam w
kamienny murek i noga na tym ucierpiała. Skóra się rozcięła, było trochę krwi,
ale na szczęście do żadnego złamania nie doszło – mówię luźno, wciąż uciekając
spojrzeniem. Wiem, że z mojej twarzy można wyczytać bardzo wiele, szczególnie z
oczu. Póki na niego nie patrzę, nie powinien się zorientować.
- Ktoś musiał zszyć ranę – zauważa Xavier,
krzyżując ramiona na piersi. Wygląda jak ojciec, który daje reprymendę dziecku
za niewłaściwe zachowanie. – A wszyscy wiem, że nie byłaś to ty, chyba że masz
ukryte umiejętności, o których nie wie cała reszta świata.
- Siostra mi pomogła – odpowiadam, tym
razem przenosząc na niego wzrok. Póki jest to częściowe kłamstwo, powinno mi
się udać. – Zszyła mi ranę, zabandażowała i jakoś sobie radziłam. Tylko siniaki
zostały.
- W nocy zdobyłaś kolejnego – zauważa
chłopak, nadal uważnie mnie obserwując.
- Oglądałam go. Co prawda jest duży, ale
powinien zejść w ciągu dwóch tygodni. Tak mi się wydaję – dodaję jeszcze, bo na
medycynie i uszkodzeniach ciała kompletnie się nie znam.
Xavier kiwa w zamyśleniu głową. Zdaje się
nad czymś myśleć, ale nie jestem w stanie nawet się domyśleć, co zaprząta jego
umysł. Zbyt ciężko go rozgryźć. Podobnie jak ***. Tylko że tutaj mam do
czynienia z innym tego rodzajem. Xavier jest inny, nie potrafię jednak jeszcze
określić, na czym ta inność polega.
Przez całą resztę dnia chłopak tłumaczył
mi, jak poprawnie odkażać i bandażować rany. Nie było łatwo, co chwilę wylewałam
wodę utlenioną na ziemię, a bandaż sam rozwijał mi się w rękach. Pod wieczór
jednak w końcu udało mi się to załapać. Obiecał również, że nauczy mnie
zaszywać i łatać ubrania oraz jak przetrwać w lesie bez własnej wody czy
jedzenia. Będzie to długa droga, ale wiem, że warta swojej ceny. Muszę stać się
silniejsza, żeby osiągnąć swój cel. Nie powstrzyma mnie nic, nawet jakieś sekty
w głębi lasu.
Słońce powoli chowa się na czubkami drzew,
więc mimo kłującego chłodem wiatru wychodzę na zewnątrz. Kilka metrów od naszej
kryjówki znajduje się kolejny spad, tym razem bardziej przypominający urwisko.
Stąd mogę podziwiać słońce w jego pełnej okazałości. Zgrabnie omijam resztki
resztek śniegu, które gdzieś jeszcze się chowają przed promieniami zabójczego
słońca. Kiedy w końcu znikną, las ponownie obudzi się do życia i da zwierzętom
możliwość przetrwania poza ich przytulnymi schronieniami. Przymykam lekko
powieki i z uśmiechem chłonę blask pomarańczowego światła, które otacza
wszystko dookoła. Daje przynajmniej imitację nocnego ciepła i bezpieczeństwa.
- Lubisz zachody słońca?
Gdzieś zza moich pleców dochodzi
zachrypnięty głos Xaviera. Uśmiecham się mimowolnie i odwracam przez ramię w
jego kierunku. Światło pada na jego czarne włosy, nadając im miedzianej barwy,
w oczach natomiast odbija się blask radości. Mimo tak wielu lat życia w lesie
uroda w żadnym stopniu nie ucierpiała.
Jest przystojny.
Nie
tak jak ***.
- Kocham – przytakuję i ponownie przenoszę
wzrok na horyzont. – Kiedy byłam mała, wielokrotnie wymykałam się z domu, żeby
tylko móc na to popatrzeć.
- Więc jesteś nienormalna.
Mam wrażenie, jakby od uderzenia tych słów
zaszumiało mi w głowie. Oczy rozszerzają się nienaturalnie, a mózg ponownie
zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Nic jednak nie mówię. Cierpliwie
czekam, aż skończy swoją wypowiedź.
Chłopak staje obok mnie i również wbija
wzrok w niebo, wzdychając błogo.
- Tylko szaleńcy mogą kochać koniec.
Człowieka ocenia się po jego czynach.
Artystę natomiast można rozpoznać tylko dzięki temu, co czuje lub myśli. A
myśli zdecydowanie więcej od reszty ludzi, jest kumulacją marzeń, które ubiera
w słowa, wyraża przy pomocy muzyki albo też przelewa je na płótno. Każdy
człowiek jest wyjątkowy, odmienny od reszty. Artyści natomiast są do siebie bardzo
podobni. Wszystkich ich łączy niewidzialna nić, czasem nawet po wymianie kilku
zdań można odkryć czającego się w drugiej osobie malarza, pisarza, poetę. W tym
momencie kogoś takiego zauważam w Xavierze. Zachowuje się jak dziecko, często
nawet gorzej od dziecka, ale mimo to czuje więcej od przeciętnego śmiertelnika.
Potrafi dostrzec to, czego inni nie widzą. Czego ja sama nie widzę. Nie jestem
pewna, co mogę o nim myśleć. Minął dopiero jeden dzień, a mam wrażenie,
jakbyśmy znali się od urodzenia. Jakby cały ten czas czuwał nade mną, służył
radą czy ramieniem. Potrafi pomóc, nawet nieświadomie. Tak jak teraz. To dzięki
niemu potrafię się jeszcze szczerze uśmiechać.
- Od początku wiedziałam, że masz nierówno
pod sufitem – odpowiadam w końcu, przestępując z nogi na nogę. Słońce po chwili
całkowicie chowa się za odległymi czubkami drzew, a wiatr przybiera na sile.
Wzdrygam się lekko i pocieram dłońmi ramiona. Zapomniałam już, co to znaczy
marznąć. O n zawsze był obok, żeby mnie objąć i ogrzać.
- Wracajmy do środka, bo zaraz mi się
przeziębisz - chłopak śmieje się cicho i obejmuje mnie ramieniem, co ma jednak
zupełnie inny wymiar od tego, do czego przywykłam. Kiwam jedynie głową, dając
się prowadzić w kierunku w miarę ciepłego schronienia. Mija kolejny dzień, a ja
nie poczyniłam żadnych postępów. Wróg również nie wykonał ruchu, jakby szykował
coś większego. Nienawidzę ciszy przed burzą. Nie dam się jednak sprowokować.
Nie mogę sobie pozwolić na niewłaściwy ruch. Nie teraz.
Wchodzimy między drzewa, a ja wzdycham z
błogością, kiedy wiatr zostawiam za sobą.
- Będziesz spać na łóżku. Ja przenocuję na
ziemi – Xavier uśmiecha się do mnie szeroko, co też zupełnie mnie dezorientuje.
Daje mi wyraźne sygnały, a jednak mimo wszystko trzyma się na dystans. Lekko
przygryzam wargę.
- Żartujesz sobie? Nie pozwolę ci spać na
skale – odzywam się po dłuższym czasie milczenia. – Wiem, co to znaczy obolały
kark. Śpimy razem.
- Ale jesteś pewna że..
- Bez dyskusji – besztam go i wygodnie
układam się na posłaniu. Chłopak wzdycha dyskretnie, nie uchodzi to jednak mojej
uwadze. Bierze do ręki lampę oliwną i kładzie ją na ziemi, tuż obok nas.
Słyszę, jak liście szeleszczą pod jego ciężarem, kiedy wygodnie sadowi się za
mną. Na plecach czuję jego oddech oraz ciepło bijące od całego ciała Xaviera.
Uśmiecham się lekko, przymykając powieki. Przynajmniej tej nocy nie będzie mi
zimno, muszę to wykorzystać, póki mogę. Wychylam się w kierunku lampki i
zdmuchuję płomień, pogrążając jaskinię w półmroku. Chłopak mruczy pod nosem
„dobranoc” i chyba przewraca się na drugi bok. Ja na to przewracam oczami. Oni
wszyscy są tacy sami. Chociaż nie wszyscy.
Jeden był inny.
-
O czym myślisz?
Jego
głos rozprasza ciemność, która na chwilę ogarnęła moje serce. Na początku nie
bardzo wiem, skąd dobiegają te słowa, nie potrafię się odnaleźć pośród mgły,
która przyćmiła mi zmysły. Kiedy jednak czuję jego oddech na szyi przestaję się
czymkolwiek martwić.
-
Zastanawiam się, czy gdzieś na świcie istnieje bezpieczne miejsce – wzdycham i
lekko unoszę wzrok. Bursztyn wylewa się na moją duszę, więzi w swoim
kryształowym więzieniu. Jak bezbronnego owada, zdanego całkowicie na jego
łaskę.
-
Oczywiście, że istnieje – uśmiech chłopaka rozprasza już wszelkie wątpliwości.
Nic oprócz niego nie ma teraz znaczenia. – W moich ramionach.
To
prawda. Tylko przy nim czuję się naprawdę bezpieczna. Jakby był w stanie
ochronić mnie przed całym złem tego świata. Jakby miał moc władania czasem i
przestrzenią. Moc władania moim sercem.
To
śmieszne. Potrafi rozpalić i zgasić moja duszę w jednej sekundzie, ale nigdy
nie wpłynie na to, co do niego czuję. Jestem od niego uzależniona. Żadna myśl
nie ucieknie bez jego pozwolenia, a każdy gest, który nie jest z nim związany,
nie ma prawa istnieć. Ani w tym świcie, ani w żadnym innym.
Nagle
jego palce zaczynają palić moją skórę. Z gardła wydobywa się niekontrolowany
krzyk, kiedy wbija we mnie swoje paznokcie. Staram się wyrwać, uciec, nic
jednak nie robię. Siedzę w miejscu, wciąż w niego wtulona, z uśmiechem na
ustach. Chłopak odrywa kolejne części mnie, pochłania je, trawi w swoim piekielnym
ogniu. Ja nic nie mogę zrobić, z uśmiechniętych warg nie wydobywa się nawet
pisk. Dlaczego nie uciekam? Dlaczego nie staram się wyrwać? Niewidzialne
łańcuchy pętają moje ciało, przyciągają mnie do niego, a ja nie umiem się ich
pozbyć.
-
Pragniesz mnie.
Jego
głos nagle się zmienia. Nie ma w sobie czułości, nie ma delikatności czy
ciepła. Jest tylko pustka, która wywołuje niemiłosierny ból w mojej klatce
piersiowej.
-
Kochasz mnie.
-
Przestań! – staram się krzyczeć, z całych sił, ale moje gardło milczy. –
Błagam, przestań!
-
Jesteś moja.
Szpony
rozdzierają pozostałą część, jaka po mnie została. Przestaję istnieć. Nie żyję.
A mimo to nadal widzę. Nadal potrafię dostrzec jego uśmiech, który rozświetla
zalegający wokół mrok. Dopiero teraz jestem w stanie zrozumieć, że sama
przywiązałam się do niego łańcuchami. Nie chciałam widzieć tego, jak mnie
niszczy. Każde uzależnienie jest złe. Najgorsze jest uzależnienie od niego. Dla
mnie już za późno, żeby iść na odwyk.
A
nawet, jeśli miałabym taką możliwość, nigdy bym tego nie zrobiła. Miłość to nie
uczucie. To spojrzenie, to śmiech, to śpiew ptaków. Miłość to życie. Miłość to
świat, do którego pragnę należeć. Mój świat, z którego zostałam wyrzucona. Moje
marzenia, nadzieje, myśli.
Bez
nich nie mam prawa istnieć.
Może
więc nigdy nie istniałam?
Strach.
Dla każdego ma inne oblicze, inny kształt,
inną postać. Ma jednak dla wszystkich wspólną, jednakową cechę – całkowitą władzę
nad człowiekiem. Ludzie ulegają mu, stają się jeńcami, więźniami z własnej
woli, marionetkami przerażenia. Szukają najróżniejszych kryjówek, uciekają lub
starają się w jakiś sposób walczyć, przeważnie bezskutecznie. Każde z tych
działań jest jednak bezcelowe. Strach nigdy nie zniknie, nie zostanie w pełni
pokonany. Zawsze będzie czaił się w zakamarkach podświadomości, które są dla
człowieka niedostępne.
Ukrycie się przed strachem nie jest żadnym
rozwiązaniem. Jedynie udowodnieniem tego, jak wielkim jest się tchórzem. Strach
dopadnie każdego szybko go zniszczy. Od środka rozsadzi umysł człowieka, jego
wolę i chęć przeżycia. Wypełni go, co dla człowieka równoznaczne jest ze
śmiercią. Przecież łatwiej skoczyć z mostu, niż całe życie starać się
powstrzymać strach. Mimo to każdy stara się uciekać. Ja uciekłam. Targały mną
różne rodzaje strachu. Strach przed nieuzasadnioną karą, strach o bliskich,
strach przed światem, który zwalił mi się na głowę. Jednak ta ucieczka nie
oznacza, że zamierzam się poddać. Jeszcze nie. Czasem trzeba pozwolić strachowi
kontrolować swoje życie, by później powstrzymać go na dobre. O ile w ogóle
będzie to możliwe.
Innym sposobem jest walka z koszmarami,
które dręczą nas na jawie. Trzeba jednak wiedzieć, jak się bronić. Jak odeprzeć
strach. Mówią, że najlepszą obroną jest atak. Trzeba więc przestraszyć strach.
Udowodnić mu, że każde zjawisko podlega temu uczuciu. Nawet on sam. Próbowanie
jednak nic nie da. W parze ze strachem idą inne czynniki, które dodatkowo nas
przytłaczają. Może nim być na przykład niesprawiedliwość.
Niesprawiedliwość to najgorsze rządzące
tym światem prawo. Samemu nie ma się na nie żadnego wpływu. Często też trzeba
ponosić kary za czyny, których się nie popełniło lub nie chciało popełnić.
Każdy jest z góry oceniany po czynach innych osób, z którymi nie miało się nic
wspólnego. Co zatem można zrobić w takiej kwestii? Nic. Jedynie siedzieć z
założonymi rękoma i czekać, aż wszyscy zapomną. Aż wreszcie przestaną myśleć,
że jest się najgorszym. Nim to jednak nastąpi, ludzie zabiorą wszystko, co było
dla danej osoby ważne. Jej dumę, jej radość, jej łzy i myśli. Bo ich nie
obchodzą uczucia. Potrafią tylko zabijać i dusić ostatnie iskry nadziei w
człowieku.
Z całej tej zawiłej drogi jest jednak
jedno wyjście, jedna droga, która może doprowadzić mnie do celu. Niepochwalana,
potępiana, spychana w najczarniejsze zakątki ludzkiej reputacji. Jedyny ratunek
dla ludzi żyjących w cieniu. Dla ludzi, którzy boją się zacząć działać. Rzecz,
która może przeciwstawić się strachowi, niesprawiedliwości i innym
przeciwnościom.
Zemsta.
Samo słowo potrafi wyrazić więcej niż
niejeden czyn. Jego brzmienie przywodzi na myśl syczenie węża, który w cieniu
czeka na swoją ofiarę. Zemsta nie potrafi karmić się sama sobą, musi mieć
napęd, paliwo. Trzeba włożyć w nią całe serce, duszę i umysł, pozwolić, żeby
pochłonęła wszystko, co jeszcze z człowieka zostało. Ja jestem gotowa to
zrobić. Nic innego mi nie pozostało. Stoczyłam się na samo dno, zostałam
zmuszona do ucieczki z rodzinnego miasta i teraz muszę żyć w lesie tylko
dlatego, że jakiś niezrównoważony psychicznie człowiek postanowił zabawić się
moim kosztem. Nie zamierzam puścić mu tego płazem. Skrzywdził ważne dla mnie
osoby, a na domiar złego z jakiegoś względu współpracuje z Davidem, który bawił
się mną od samego początku. Nie wiem, o co w tym chodzi, a jedyną drogą, która
może mnie doprowadzić do prawdy i jednocześnie pokonać mój strach, jest właśnie
zemsta. Bo co innego mogę zrobić? Zamieszkać w lesie? Poddać się? Nauczyć się
normalnie żyć? To zdecydowanie nie wchodzi w grę. Zamierzam pokazać, że nie
mogą pogrywać sobie ze mną jak tylko im się podoba. Ale żeby cokolwiek zrobić,
najpierw muszę się nauczyć, jak żyć w takim środowisku. Mogę więc liczyć
jedynie na Xaviera, który choć trochę się w tym odnajduje. I mam przynajmniej
pewność, że mnie nie okłamuje. Inaczej po co by mi pomagał.
Dopiero teraz dotarło do mnie, jak długa
droga mnie jeszcze czeka, zanim będę mogła osiągnąć cel. Wiem jednak, że warto.
Ktokolwiek to jest, zapłaci mi za wszystko, co kiedykolwiek zrobił.
Xavier jest zupełnym przeciwieństwem Davida.
Cały czas chodzi z szerokim uśmiechem na twarzy, żartuje nawet ze skrajnie
beznadziejnych sytuacji. Nie zmienia się jak chorągiewka w zależności od mojego
nastawienia, a tajemniczość czy finezja są raczej obcymi mu pojęciami. Jest
energiczny i impulsywny, cały czas musi się ruszać, wszędzie go pełno i
nieważne, co robi, to zawsze musi przeczesać włosy, średnio co jakieś dziesięć
minut. Jest nieodpowiedzialny i zachowuje się jak duże dziecko, które nie
rozumie, co dzieje się wokół niego. Mimo tego wszystkiego ma w sobie też coś,
co mnie intryguje. Jego śmiech jest zaraźliwy, a energia z łatwością przechodzi
na innych. To niesamowite, jak wielkim pała entuzjazmem do wszystkiego wokoło.
Dziwię się, że przeżył w lesie tak długo.
- Nie myślałeś kiedyś, żeby wrócić do
miasta? – pytam, przerywając tym własne rozmyślania i skupiając na nim
spojrzenie wraz z całą uwagą. Chłopak uśmiecha się do mnie słodko i odkłada na
bok nóż, którym ostrzył koniec długiego kija.
- Uciekłem jako dziecko z konkretnych
powodów i nie mogę wrócić – wzrusza ramionami i wbija wzrok we własne dłonie. –
Nie mam do czego wracać. To dość osobista sprawa i niespecjalnie lubię o tym
rozmawiać.
- Skąd wiesz, czy nie lubisz? W końcu
twoimi jedynymi słuchaczami są zwierzęta albo drzewa..
- Po prostu nie lubię. To jedna z niewielu
rzeczy, której jestem w stu procentach pewien.
- To dlaczego przynajmniej nie ruszyłeś
dalej? – staram się go sprowokować, żeby w końcu powiedział mi coś więcej. – Za
tym lasem z pewnością jest jakaś cywilizacja.
- Las jest zdradliwy i ciągnie się przez
wiele kilometrów. Łatwo się tutaj zgubić, jeszcze łatwiej zginąć. Poza tym coś
mnie wiąże z tym miejscem. Jest w pewnym sensie niezwykłe, inne od wszystkiego,
skrywające jakąś większą tajemnicę – w jego oczach dostrzegam błysk. Sięga do
beczki za sobą, z której wyciąga sporych rozmiarów rulon, prawdopodobnie
zwinięta płachta z pozszywanych zwierzęcych skór. Zapach sierści nadal jest
dość intensywny, szczególnie kiedy rozwija rulon przede mną na stole. Na profesjonalnie
zszytych elementach płachty znajduje się coś na kształt ręcznie sporządzonej
węglem mapy. – Każdego dnia zapuszczam się coraz dalej, szukam i zapamiętuję
poszczególne fragmenty lasu. Wymaga to pracy i przede wszystkim czasu, którego
ja mam aż nad to.
Pomiędzy małymi drzewami na mapie
dostrzegam niewielki obiekt, odznaczający się na tle. Najprawdopodobniej jest
to jaskinia, w której obecnie się znajdujemy. Nieco dalej, po prawej stronie,
znajduje się szczegółowo rozrysowany plan miasta. Jest mniejsze, niż na początku
myślałam. Nachylam się ku niemu i przejeżdżam palcami po poszczególnych
miejscach. Cmentarz, dom Sam, potem Jane, wszystko idealnie dopracowane. Dalej
dom dziecka i szkoła, szybko pomijam te obiekty i jadę dalej. Przebiegam
wzrokiem po parku i zatrzymuję wzrok w jednym konkretnym punkcie. Pomiędzy
małymi, szczegółowymi domkami odznacza się czarna plama. Miejsce, w którym
kiedyś stał mój dom. Nasilony kolor czerni niemal razi w oczy, odbija się od
barwy jasnej płachty. Podnoszę wzrok na chłopaka, który wpatruje się
intensywnie w wyjście z jaskini. Jest tutaj od dziesięciu lat, więc możliwe, że
wiedział o pożarze, ale mam wrażenie, jakby w tej plamie było coś więcej, niż
tylko bierne obserwacje. Niemal czuję unoszące się w powietrzu napięcie bliżej
nieokreślonego uczucia, które nieświadomie emituje.
Po chwili wzdycha ciężko i ponownie
przenosi spojrzenie na mapę.
- Odkryłem dopiero ten obszar – odzywa się
w końcu, przerywając potok słów, których nie wypowiadam. – Drzewo po drzewie,
kamień po kamieniu. Nie mogę sobie pozwolić na pośpiech czy powierzchowność.
Cały las jest pełen zdradzieckich pułapek, zastawionych nie tylko przez ludzi.
Na mapie narysowany jest fragment lasu
wokół miasta oraz nieco większy krąg drzew rozłożony promieniście wokół naszej
kryjówki. Dalej, na zachód, znajduje się podłużna budowla. Nie znajduje się ona
między drzewami, stoi samotnie otoczona jasnym, skórzanym morzem.
- Co to jest? – pytam nie odrywając
spojrzenia od punktu pośrodku jasnej polany. – I dlaczego nie należy do reszty
lasu? Ją znalazłeś, ale nie przyjrzałeś się drzewkom dookoła? Nieładnie tak –
staram się wymusić na jego twarzy uśmiech, co jednak mi się nie udaje.
- Wieża strażnicza – w jego głosie da się
słyszeć wyraźną pogardę. – Co ciekawe, nadal jest zamieszkana. Byłem obok niej
raz i na razie nie mam zamiaru powtarzać tej wycieczki.
- To ci ludzie, którzy cię postrzelili i
ścigali nas wtedy w nocy?
Przez moje ciało przechodzi dreszcz, który
paraliżuje każdy mięsień. Fakt, że znajdujemy się tak blisko niebezpieczeństwa
lekko mnie przeraża. Odgłos wystrzału, który niesie się echem przez las nadal
dzwoni mi w uszach i budzi we mnie paniczną chęć ucieczki.
- Tak. Obserwuję ich od dawna, ale sam niewiele mogę zdziałać.
Podczas patroli jestem narażony i obawiam się, że nie mogę uciekać im w
nieskończoność. W końcu mnie znajdą. Na razie jednak zajęli się wypadami do
miasta, więc jestem względnie bezpieczny.
W jednej sekundzie strach ulatuje ze mnie
jak powietrze z przekłutego nagle balonika. Panika ustępuje miejsca rosnącej adrenalinie.
Skoro zapuszczają się do miasta, to może
rzeczywiście oni porwali Sam i Angelę.
Myśli biegną, wpadają na siebie, łączą się
w spójną całość. Dają nadzieję, która na nowo zaczyna rodzić się wewnątrz mnie.
- Czy jeśli ci pomogę, byłbyś w stanie
dostać się do wnętrza tej wieży? – mój głos brzmi odlegle, jakby dobiegał zza zamkniętych
drzwi. Nawet na niego nie patrzę, w mojej głowie cały czas układa się możliwy
do realizacji plan. Z pewnością nie będzie łatwo, a pomoc Xaviera będzie
niezbędna. Jednak czy to wystarczy?
- Możliwe – odpowiada chłopak po chwili, z
rezerwą w głosie. Moja nagła zmiana nastawienia z pewnością nie może uchodzić
za zachowanie normalne. Nie musi uważać mnie za normalną. Wystarczy mi tylko
to, by mi pomógł. Niczego więcej nie potrzebuję. – Jednak jeszcze nie teraz. Z
tobą faktycznie może się udać, ale jest zdecydowanie zbyt wcześnie, a na
zewnątrz zdecydowanie zbyt zimno. Co prawda robi się ciepło, ale co drugi dzień
wiatr znowu robi swoje..
- Poczekam – odpowiadam z powagą i w końcu
unoszę na niego spojrzenie. – To dla mnie bardzo, bardzo ważne.
- Mogę spytać, dlaczego? – Xavier marszczy
brwi, uważnie obserwując całą moją twarz, każdy jej minimetr, jakby mógł na
niej znaleźć odpowiedź.
- Prawdopodobnie w środku znajdują się
ważne dla mnie osoby. Oczywiście może tez ich tam nie być, ale ja musze wiedzieć
– wyrzucam z siebie, zaciskając dłonie na kolanach, starając się opanować
zdenerwowanie.
Chłopak kiwa jedynie głową i w milczeniu
podnosi się z pniaka. Sprawnie zwija mapę w rulon, nie spiesząc się przy tym
ani odrobinę. Obserwuję jego ruchy, cały czas w napięciu czekając, aż się
odezwie. Jednocześnie kalkuluję w głowie możliwości i elementy rzekomego planu.
Naprawdę mogą tam być, same i przerażone. Do tego jeszcze ta wiadomości..
Jestem odpowiedzialna za ich bezpieczeństwo, ich życie.
- Od jutra zaczynam trening – odzywa się w
końcu i pochyla nade mną z tym samym błyskiem w oczach co wcześniej. Na twarzy
czuję jego ciepły oddech. – Musisz mi tylko powiedzieć, ile jesteś w stanie
poświęcić.
- Wszystko – odpowiadam bez wahania i
wstaję z miejsca, patrząc na niego wyzywająco. – Zrobię wszystko, żeby dostać w
swoje ręce tego, kto to zrobił.
- Co dokładnie masz na myśli? – chłopak
ponownie jakby się wycofuje, ale zupełnie to ignoruję. Jeśli one tam są, to je
znajdę. Jeśli on tam jest, wyrwę mu serce z piersi.
- Zamierzam zemścić się za wszystkie
krzywdy, których doznałam z jego ręki – uśmiecham się lekko, układając w głowie
wizję cierpiącego porywacza. Może krzyczeć, może błagać o litość, może wić się
z bólu. Mnie to nie wzruszy. Wręcz przeciwnie usatysfakcjonuje jeszcze
bardziej. Niech skomle jak pies, niech cierpi za grzechy, niech mogli się do
swojego boga o szybką śmierć.
- Na czym ci zależy? Na ocaleniu
przyjaciół czy zemście na nieznajomym człowieku?
Słowa chłopaka sprowadzają mnie do
rzeczywistości. Jego pochmurne oczy przywodzą na myśl pogrążony w mroku las, który
w każdej chwili może rzucić się przed siebie i pochłonąć wszystko, co stanie mu
na drodze.
- Na jednym i drugim – odpowiadam, kiedy
szok mija, a ja mogę na nowo zebrać myśli.
- Zła odpowiedź. Na czym ci zależy?
Na czym? Na słońcu, które codziennie
kładzie się i wstaje razem ze mną. Na śmiechu przyjaciółki podczas jednego z naszych
spotkań. Na spojrzeniu chłopaka, który zdecydował się mnie porzucić. Na
odzyskaniu dawnego życia.
- Zależy mi na szczęściu – mówię szeptem i
zwieszam głowę. Zemsta da jedynie chwilową satysfakcję. Nic dzięki niej nie
osiągnę, nic nie zyskam, ale dużo stracę. Stracę na dobre to, co mam jeszcze
nadzieję odzyskać.
- Jak każdemu – chłopak czochra mi włosy i
uśmiecha się przy tym. – Dlatego ci pomogę. Ale musisz mnie słuchać, rozumiesz?
- Zrobię, co będzie trzeba,
Musze być cierpliwa. Póki istnieje chociaż
cień szansy, to chwycę się jej i zrobię wszystko, żeby je odzyskać.
Zamienię pustkę w moją siłę.
***
Nie
minęło wiele czasu. Wystarczyło kilka sekund, bym do reszty zakochała się w
jednej osobie i oddała jej cały swój oddech. To on jest teraz za niego
odpowiedzialny i on zadecyduje, kiedy ustanie. Trzyma w dłoniach moje życie,
moje serce, moje marzenia i nadzieje. Moje gwiazdy, które skradłam dla niego z
nieba. I mimo oszustwa, mimo bólu i cierpienia, mimo ostatnich pożegnalnych
słów, które ostatecznie nie padły – nie jestem w stanie zapomnieć. Nie mogę
wyrzucić z pamięci nieba, które pokazało mi skrawek innego świata. Naszego
świata. I nawet teraz nadal chce czuć ból, chcę czuć cokolwiek. To mi
przypomina o miłości, którą ktoś potrafił mnie obdarzyć. Nawet, jeśli była
fałszywa.
Jego
puste słowa, puste oczy, pusty umysł nic dla mnie nie znaczą. Jeszcze tydzień
były wszystkim, dzisiaj spoczywają gdzieś na dnie jeziora, które tak
kochaliśmy. Które ja kochałam. Dzisiaj jestem kimś innym. Jestem wolnością i
sprawiedliwością. Siłą, która sama siebie pcha dalej i dalej. Odrzucę go.
Odrzucę miłość. Odrzucę tego, który uwiązał moje serce na smyczy i zmienił mnie
w posłusznego pieska. Może kiedyś nawet zapomnę, ale nigdy nie wybaczę. On
wyrwał mi serce i nadal ma je przy sobie. Nie wiem, co zamierza z nim zrobić,
ale mi nie jest już potrzebne. Mogę żyć bez niego, napędzana chęcią życia.
Stanę się silna. Odpłacę za krzywdy. Odnajdę przyjaciół i wszystko znowu będzie
dobrze.
Jedna
dusza.
Dwie
osoby.
Dwie
drogi bez powrotu.
Którą
z nich powinnam ruszyć?
***
Popękane usta, często zagryzane za
zdenerwowania bądź strachu.
To
od mrozu. Zima tego roku jest szczególnie uciążliwa, czyż nie?
Czerwone od całonocnego szlochania w
poduszkę oczy.
Coś
mi wpadło do oka, zaraz przejdzie.
Zdrętwiałe palce, co chwilę zaciskane w
pięści i bezlitośnie szarpiące materiał ubrania.
Podłużna ślady na skórze, tworzone
paznokciami, które nieraz drapały nawet do krwi.
To
pamiątki po osobach, o których nie chcę zapomnieć.
Oszukiwanie samych siebie w gruncie rzeczy
nie ma żadnego sensu. Tylko zamykamy się w swojej złudnej rzeczywistości,
odcinamy od świata, nawet nie próbując znajdywać oczywistych rozwiązań. Bo w
końcu lepiej twierdzić, że cały świat nas nienawidzi i czekać, aż ktoś się
ulituje. Litość w obecnym świecie jest na wymarciu. Jeśli ktoś nie potrafi
poradzić sobie sam, to nie ma prawa istnieć.
Gwiazdy jasno świecą na niebie, kiedy ze
snu wyrywa mnie trzask łamanej gałęzi. Rozglądam się nieprzytomnie dookoła, mój
wzrok natrafia na twarz spokojnie śpiącego Xaviera. Jego ramię mocno obejmuje
nie w pasie i przyciąga do swojego ciała, od którego bije gorącem. Uśmiecham
się delikatnie, dość niezdarnie odrzucając włosy z jego czoła. Jest rozpalony,
a to nie wróży najlepiej. Jutro z rana będę musiała się za niego wziąć, bo sam
o siebie nie zadba. Mógłby chociaż zakładać tę nieszczęsną kurtkę, a nie rzucać
ją w kąt albo na moje ramiona. Sam powinien o tym doskonale wiedzieć, skoro
przetrwał tak długo w lesie.
Z zamyślenia wytrąca mnie kolejna
trzaskająca gałąź, tym razem znacznie bliżej. Unoszę się na łokciu i wyglądam
za zewnątrz przez wejście do jaskini. Drzewa całkowicie przysłaniają mi widok,
nie widzę nic oprócz skrawka rozgwieżdżonego nieba. Wiem, że nie powinnam się
teraz ruszać, ale ciekawość jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Wyplątuję się
z objęć chłopaka, dorzucam trochę drewna do dogasającego ogniska, które
rozpaliliśmy wieczorem i niepewnie wychylam się spomiędzy świerków, by chociaż
się rozejrzeć. Jest ciemno, ale dzięki księżycowi potrafię dostrzec sporo pobliskich
drzew. Nasłuchuję przez chwilę, ale żaden inny dźwięk nie dociera do moich
uszu. Zbieram się w sobie i wychodzę z jaskini. Może to jakieś zwierzę,
przerażone i głodne, które stara się znaleźć cokolwiek do jedzenia. Idę więc
przed siebie w przypadkowym kierunku, starając się wypatrzeć jakikolwiek
wyróżniający się kształt, na darmo. Klnę w myślach i zaczynam prawić sobie
wyrzuty o to, że nie wzięłam ze sobą latarki.. Teraz jednak nie zamierzam się
już cofać, bo wiem, że jeśli zbliżę się do ciepłego ogniska, to już się od
niego nie odsunę. Idę więc dalej, wciąż rozglądając się dookoła. Nagle koło
nogi przebiega mi jakieś nieduże zwierzę, może zając. Tego jednak nie jestem
całkowicie pewna. Sama jego obecność wytrąca mnie jednak z równowagi, przez co
ląduję na ziemi. Dłonie, które zamortyzowały upadek, aż bolą od zimna, nie
czuję żadnego z palców. Unoszę się lekko na łokciach, żeby minimalnie
ograniczyć kontakt z niewielką zaspą śniegu, w której akurat wylądowałam.
Już mam się podnieść, kiedy oślepia mnie
snop światła, skierowanego prosto na moją twarz.
W jednej chwili moje ciało zamiera w
miejscu, nie pozwala na jakikolwiek ruch.
Otwarte szeroko oczy niemal wyskakują mi z
orbit, serce rozpoczyna szaleńczy bieg i ciężką walkę o przetrwanie.
Po umyśle krąży jedno zdanie, które
sprawia, że rozsypuję się na kilka części.
Znaleźli mnie.
„Po przegranej z życiem walce,
Gdy oddech Twój jedyną potrzebą,
Opowieść piszą zakrwawione palce:
Jak straciłam swoje niebo.”